„Mama gdzieś jednak musi być” (Henryk Lothamer, „Do zobaczenia, mamo”)

Do zobaczenia, mamo

 

Z powodu nowotworu oka zakończył edukację na podstawówce. Z powodu konfliktu z prawem wylądował w więzieniu, a potem pracował w „placówkach opiekuńczych dla dzieci i młodzieży”. Zadebiutował tuż przed trzydziestką, a zmarł pięć lat później, w wieku trzydziestu czterech lat, jako autor pięciu książek. Skrótowy biogram Henryka Lothamera w Wikipedii zostawia nas z masą pytań bez odpowiedzi, każe się też zastanowić, jak te burzliwe doświadczenia odbiły się na jego twórczości. A już pierwsze spotkanie z nią pokazuje, że odegrały sporą rolę.

Alek i „nowy”

Alek zdał do czwartej klasy. Od najmłodszych lat mieszka w domu dziecka, ma fajnych kolegów i miłą, choć nadopiekuńczą wychowawczynię. Wydaje się pogodzony ze swoim losem, w końcu nigdy nie zaznał innego, a jednak w zeszycie pisze listy do mamy, żeby wiedziała, co u niego słychać (bo głęboko wierzy, że „mama gdzieś jednak musi być”). Ma też „mamine” lusterko, które przenosi go w świat fantazji, daleko od wspólnej sypialni, gdzie przeżywa rozmaite przygody. To wszystko jednak głęboko skrywa przed innymi. Sytuacja zmienia się w wakacje. Tuż przed końcem roku szkolnego w domu dziecka pojawia się „nowy”, Adaś, którego matka wyjechała za granicę – dla niego zmiana jest wstrząsem, do którego z trudem się przyzwyczaja. Nikt się nim specjalnie nie przejmuje, bo wszystkich pochłania wyjazd nad morze. Podróż okaże się brzemienna w skutki i dla Alka, i dla Adasia.

Tęsknoty i ucieczki

W „Do zobaczenia, mamo” widać, że autor znał dzieci podobne do swych bohaterów i ich środowisko. Co więcej, wniknął też w dziecięcą psychikę i umiał poruszająco oddać tęsknoty i marzenia podopiecznych domów dziecka. Alek głęboko skrywa w sobie obraz matki, do której pisze listy o swojej codzienności; ma nadzieję, że będzie mógł je jej kiedyś pokazać. Chętnie przenosi w świat wyobraźni, w którym mieszają się elementy fantastyczne i realne – może to kompensacja codziennej szarzyzny, może chęć ucieczki od niej, a może już niepokojący objaw psychicznych zaburzeń? Pojawienie się Adasia, który zna swoją matkę, mieszkał z nią przez całe życie, i który nie rozumie, jak mogła go opuścić, przerywa w Alku jakąś blokadę: pokazuje swoje listy młodemu wychowawcy i po raz pierwszy wyjawia mu sekret swojego spotkania z „matką”; to przejmująca scena. Chłopiec pomaga też „nowemu” w uporządkowaniu sprzecznych poglądów i bolesnych przeżyć. I znowu Lothamer wykazuje się znajomością dziecięcej psychiki, zupełnie jakby nasłuchał się podobnych rozmów. Zakończenie nie jest jednoznaczne, losy Alka mogą potoczyć się rozmaicie; chciałoby się wierzyć, że da sobie radę ze swoją tęsknotą, że skupi się bardziej na rzeczywistości niż fantazjach, znajdzie kogoś, kogo będzie mógł pokochać i kto pokocha jego. Dobrze, gdyby dorośli zapewnili mu dyskretne i mądre wsparcie – ale czy jest na to szansa w gwarnym domu dziecka?

Codzienność i przygody

„Do zobaczenia, mamo” skierowane jest do rówieśników Alka: dziesięcio-, jedenastolatków; łączy ze sobą elementy obyczajowe – codziennego życia wychowanków z przygodowymi – owymi przedziwnymi, surrealistycznymi wyprawami Alka w świat wyobraźni, gdzie można pędzić na strusiu albo bronić pociągu przed napadem bandytów (na marginesie, w jednej z przygód Alka afrykańscy rówieśnicy są nazywani, bez złośliwości, „rezolutnymi Bambo” albo „czekoladowymi kaprysami przyrody”, a zwyczajna syrenka budzi w Ghanie sensację jako „zagraniczny samochód”). Te partie zresztą trochę mnie nudziły, chociaż dobrze pokazują, jaką pożywkę może mieć fantazja z najbanalniejszych wydarzeń. Ciekawsza była cała reszta opowieści: realia domu dziecka, wakacje nad morzem (plus za akcenty ekologiczne, mowa jest o zaśmiecaniu lasów i zatruwaniu Bałtyku), stosunki w grupie rówieśniczej, wreszcie dziecięce tęsknoty i marzenia, próby radzenia sobie z nowymi sytuacjami i rola wychowawców – zapracowanych, obarczonych zbyt wieloma obowiązkami, którzy przez to, mimo dobrych chęci, nie mogą zbyt indywidualnie traktować swoich podopiecznych. Bardzo ekspresyjne kolorowe i czarno-białe ilustracje wykonała Małgorzata Różańska. Mimo iż nierówne, „Do zobaczenia, mamo” okazało się interesującym wprowadzeniem do twórczości autora, po którym wiele sobie obiecuję – i chyba słusznie.

Henryk Lothamer, Do widzenia, mamo, ilustr. Małgorzata Różańska, Krajowa Agencja Wydawnicza 1977.

 

 

 

(Odwiedzono 750 razy, 36 razy dziś)

14 komentarzy do “„Mama gdzieś jednak musi być” (Henryk Lothamer, „Do zobaczenia, mamo”)”

  1. Jest mi niezmiernie miło, że ktoś jeszcze sięga po twórczość mojego taty ❤ i stara się ją i Jego zrozumieć :). Pozdrawiam serdecznie, Marysia Lothamer

    Odpowiedz
  2. Ja najpierw myślałam, że jakoś mnie ten autor ominął, ale zerknąwszy do Wikipedii zdałam sobie sprawę, że czytałam „Króla z Babskich Łąk”, choć poza tytułem i okładką niewiele pamiętam. Chyba nie chodziło o dzieciaka z Domu Dziecka, tylko z jakiejś biednej rodziny? Ale jakby klimat był podobny, choć mogę się mylić. Swoją drogą, warstwa graficzna książek z tamtych czasów to jest oddzielny temat – okładki i ilustracje niekiedy zapadały w pamięć bardziej niż treść.
    Nb. szkoda, że te książki znikają z bibliotek, dziwne to jakieś, w końcu gdzie miałyby przetrwać, jak nie tam? No ale pewnie nie cieszą się powodzeniem :-( Ja też sobie ostatnio kupiłam na allegro parę pozycji, do których miałam sentyment, wszystko „wycofane z biblioteki”.

    Odpowiedz
    • Król, jeśli wierzyć streszczeniom, to klimat poprawczakowy – jeśli faktycznie, to byłaby to chyba jedyna tego rodzaju powieść. Przekonam się wkrótce. Co do bibliotek, to te najmniejsze, gminne, dzielnicowe czy miejskie, nie mają miejsca na przechowywanie wszystkiego, dlatego wycofują, poniekąd zresztą nie są powołane do takiego zbierania :( I tak dobrze, że te stare książki trafiają do obrotu, a nie na wysypiska.

      Odpowiedz
      • Oj, to chyba pomyliłam książki, może sobie odświeżę pamięć przy następnych zakupach na Allegro :-) Co do bibliotek, to napisawszy poprzedni wpis się zastanowiłam i doszłam do takich samych wniosków jak Ty – gdzie mają to przechowywać i po co, zwłaszcza, że pewnie dużo chętnych do wypożyczania nie ma. Przykre, ale takie życie… Poza tym te książki były często kiepskiej jakości i wydawane na fatalnym papierze, więc zapewne sporo z nich się fizycznie zniszczyło.
        Nb. czytałeś książki Ludwiki Woźnickiej? Bo właśnie z sentymentu kupiłam sobie na allegro „Czarkę”, którą w dzieciństwie bardzo lubiłam, a przy okazji poszukałam informacji o autorce, również ciekawa (i niestety tragiczna) postać.

        Odpowiedz
        • Równie dobrze ja mogłem zostać wprowadzony w błąd jakimś streszczeniem „Króla” :) Co do Woźnickiej, to na pewno czytałem „Tajemniczą planetę i doniczkę z pelargonią” i miło ją wspominał, natomiast tej najsłynniejszej „Czarki” chyba jakoś nigdy nie miałem w rękach.

          Odpowiedz
          • Przeczytawszy wczoraj ponownie doszłam do wniosku, że „Czarka” obecnie mnie ciut jednak irytuje główną bohaterką, taki trochę typ Madzi Brzeskiej z „Emancypantek”, acz dużo młodszy i z panterą :-) Ale obserwacje obyczajowe i inne postacie całkiem niezłe, wychowałam się w podobnym środowisku i rzeczywiście tak by to mogło wyglądać :-)

            Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.