Kopciuszek wczesnokapitalistyczny (Krystyna Boglar, „Perły damy pik”)

Perły damy pik

„Perły damy pik” to próba przeniesienia opowieści o Kopciuszku do Polski z początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. To również próba zdobycia przez doświadczoną autorkę nowych czytelniczek, tych, które zasmakowały w tłumaczonych wówczas masowo amerykańskich powieściach o różowych okładkach. Obie próby okazały się nieudane.

Sierotka z tajemnicą

Szesnastoletnia Paulina, wcześnie osierocona, jest wychowywana przez przyszywaną ciotkę. Dziewczyna jest ładna, sympatyczna, pracowita, inteligentna i doświadczona przez życie, wyróżnia się zdecydowanie na tle rówieśniczek bardziej zainteresowanych imprezowaniem i kasą. Po śmierci dotychczasowej opiekunki musi przeprowadzić się do kolejnej ciotki, teatralnej krawcowej, do Warszawy. Adaptuje się do nowego otoczenia, zwiedza zakamarki Teatru Wielkiego i dowiaduje się, że w przeszłości jej rodziny kryje się jakaś tajemnica. W jej życiu pojawia się też tajemniczy wybawiciel z opałów i, rzecz jasna, pierwsza miłość. Równocześnie za oceanem w mglistych okolicznościach giną spadkobiercy milionera. Kierunek rozwoju fabuły wydaje się dość oczywisty…

Szkoda zachodu

Zastanawiam się, kto wpadł na pomysł, żeby „uzachodnić” Krystynę Boglar, pisarkę przecież już wtedy uznaną, wydawaną i dość popularną. Czy sama autorka poczuła się nieco nie na miejscu w nowej epoce, czy raczej wydawnictwo zażądało czegoś w stylu hollywoodzkiej telenoweli, bo te typowe Boglarowskie historie o dzieciakach z blokowisk już się nie sprzedawały? Wynik w każdym przypadku nie mógł być dobry. Oczywiście autorka nie straciła zdolności opisywania codziennego życia nastolatków i partie o szkolno-domowym życiu Pauliny są całkiem niezłe (pomijam wzięty nie wiadomo skąd opis balango-orgii, jako żywo przypominający relacje z ekscesów późniejszej gimbazy; ogólnie zresztą Boglar nie ma dobrego zdania o ówczesnej młodzieży). Mamy przebłyski rodzącego się polskiego kapitalizmu (zbijanie majątku na handlu bananami) i inflacji (stutysięczne banknoty), ale też przekonanie, że najlepszym losem dla sieroty jest wyjść za mąż, jak najszybciej i „za ustawionego życiowo”; interesujące jest również wejście za kulisy Teatru Wielkiego. Szybko jednak Boglar przechodzi do odkrywania rodzinnych tajemnic i realizowania planu wynagrodzenia poczciwej sierocie siermiężnego życia wielką miłością i pokaźnym spadkiem po amerykańskim milionerze. I tu historia traci jakikolwiek realizm i prawdopodobieństwo w stopniu wywołującym ból zębów. Cały wątek miłosny i zaoceaniczne kwestie spadkowe wyglądają jak żywcem przejęte ze szmirowatego romansidła i nie na wiele zdaje się dorzucenie elementu niesamowitości w postaci widziadła „damy pik”, przodkini Pauliny dbającej o dobrobyt sieroty, chociaż ewidentne nawiązania do „Damy pikowej” Puszkina miały całkiem spory potencjał. Im dalej w las, tym historia słabiej się klei, a bzdurny happy end dobija książkę ostatecznie. Całość robi wrażenie kleconej na chybcika, na dodatek niechlujnie wydanej; wymieniona na książce zasłużona redaktorka raczej się nie napracowała, korekty nie podpisano, najwyraźniej z braku takowej. „Perły damy pik” nigdy nie były dobrą powieścią, a dziś są już wyłącznie świadectwem przemian na rynku wydawniczym po upadku PRL-u i tego, jak trudno w obliczu nowych wymagań było się na nim utrzymać dawnym autorom.

Krystyna Boglar, Perły damy pik, Polski Dom Wydawniczy 1994.

 

(Odwiedzono 375 razy, 1 razy dziś)

16 komentarzy do “Kopciuszek wczesnokapitalistyczny (Krystyna Boglar, „Perły damy pik”)”

  1. Zgadzam się. I tak doceniam poświęcenie. No ale powiedz, czy to też nie przypomina ewolucji książek Chmielewskiej, o której rozmawialiśmy z Bazylem zresztą, przy jednym z poprzednich wpisów? Ja w latach 90-tych skończyłam czytanie, bo miałam dość właśnie Kopciuszków, którym z nieba wszystko spadało. Plus akcja polegająca na tym, że siedzą i jedzą… Przyznam, ze nawet nie pamiętam co to było to ostatnie co czytałam, bo mi się zlało w jedno. Podobnie „poległo na przemianach ustrojowych” chyba wielu innych autorów popularnych za PRL – np. Niziurski.

    Odpowiedz
    • Owszem, przypomina. Najwyraźniej autorkom szkodziły amerykańskie seriale, bo nie wierzę, że chciały sobie powetować lata PRLu, kiedy sierotkom nie miał prawa skapnąć spadek z Ameryki. Czy Niziurski pisał coś nowego? Bo ja kojarzę tylko, że przepisywał i unowocześniał starsze książki z marnym skutkiem.

      Odpowiedz
      • Ja też dokładnie całej twórczości Niziurskiego nie znam, ale moim zdaniem ta próba jak napisałeś „unowocześnienia” mu nie wychodziła. Ale może i nie da się przeskoczyć pewnego progu? Co tu dużo mówić, w ciągu ostatnich 30 lat świat się zmienił w sposób drastyczny, a 1989 był szokiem. Czy któremuś z pisarzy tak naprawdę się udało przejść tę transformację i złapać ducha nowych czasów? Swoją drogą, zajrzałam sobie do wikipedii i na liście książek autorstwa p. Boglar ta pozycja nie występuje :-) Może redaktor hasła miał litość :-)

        Odpowiedz
        • Prędzej „Perły” przemknęły niezauważone, jak większość ówczesnej produkcji. Sam kupowałem pierwszy egzemplarz w taniej jatce po złociszu. Transformację przetrwała Musierowicz, Chmielewska jeszcze trzymała poziom, pamiętam, że Siedmioróg wznawiał w ohydnych okładkach stare młodzieżówki, więc ktoś to jeszcze kupował. Do dziś przetrwał chyba tylko Nienacki i Pan Samochodzik, dzięki tym wszystkim masowym kontynuacjom :(

          Odpowiedz
          • Mnie chodziło raczej o przetrwanie w sensie dostosowania się autora do nowych realiów, a nie wznowienia :-) Co do Nienackiego, to bym polemizowała. Sam autor zmarł w 1994, kontynuacje pisane przez innych autorów nie mają raczej wiele wspólnego z oryginalną serią. Z drugiej strony faktem jest, że w 1989 roku ci jeszcze żyjący autorzy popularnych „młodzieżówek” z PRL to były już starsze osoby, a i świat zmienił się drastycznie, nie tylko w sensie ustrojowym ale i technologicznym. Ale jednak szkoda, że Boglar wyprodukowała taką kichę, pamiętam, że jako dziecko bardzo lubiłam jej książki.

            Odpowiedz
            • Z dostosowaniem faktycznie było słabo, nawet jak pisali, to właśnie jakieś totalnie odklejone słabizny. Swoją drogą, bardzo długo przyszło nam czekać na nową falę polskich autorów młodzieżówek, miałem wrażenie, że była co najmniej dziesięcioletnia luka, w której istniała głównie Musierowicz.

              Odpowiedz
              • W lata 90te wchodziłem z kolorowymi wydaniami sensacji z Ambera (Ludlum, Forsyth) oraz horrorów z PhantomPressu (Masterton, King) i szczerze mówiąc nie kojarzę młodzieżówek z tamtego okresu, bo pewnie ich nie czytałem. Ale mam wrażenie, że Piotr ma rację i ten zalew wszelkiego dobra ze zgniłego zachodu wywołał na rodzimym rynku delikatną próżnię.
                A ze starymi młodzieżówkami nie jest tak źle. Broszkiewicz jest na ten przykład na Legimi :)

                Odpowiedz
                • @Bazyl łomatkoicórko, ja to też pamiętam, chociaż osobiście wówczas raczej preferowałam s-f lub fantasy niż sensacje albo horrory. Ależ to było kiczowate, niechlujnie wyedytowane i fatalnie przetłumaczone :-) :-) Ale wreszcie było! W moim miasteczku rodzinnym w latach 80-tych na „Władcę Pierścieni” trzeba się było zapisywać w bibliotece i tygodniami czekać, a tu nagle można było mieć własny egzemplarz :-) Chyba dalej gdzieś to mam, choć nie pamiętam jakie to było wydawnictwo. Tłumaczenie było Skibniewskiej, to z czasów PRL (ciekawe czy legalnie nb.), ale skład beznadziejny, niewyjustowane, okładki kiczowate.Wspomnienia :-)

                • @ZwL ale, że Ty pamiętasz jakieś księżniczki dla nastolatek to szacun :D
                  @Katarzyna a wiesz, że jak teraz o tym myślę, to nie pamiętam, żeby jakieś straszne zgrzyty translatorskie wpływały mi na przyjemność czytania. Może to świadczyć o tym, że jednak nie było źle albo, że ja to łykałem jak młody pelikan zafascynowany nowo odkrytymi tytułami i nie miałem takiego oka do baboli jak teraz :P WP to pamiętam w wydaniu takim pseudokieszonkowym, bo kupiłem mojej ówczesnej miłości (niestety nieodwzajemnionej) w prezencie :)

                • @Bazyl Wiesz co, co do WP to mogło być właśnie to, kurka wodna, że ja takiej miłości nie miałam, co by mi to wtedy kupiła, musiałam sama korepetycjami zarobić :-) Co o tłumaczeń, to możliwe, że czytaliśmy inne książki, mój ulubiony lapsus to był „rozkwitł jak sprężyna”. Akurat WP to było porządne tłumaczenie Skibniewskiej, acz tylko wydane ciut niechlujnie. Ale pełna zgoda co do łykania jak młody pelikan (nb. kupuję ten tekst), też się zachłysnęłam nagłą dostępnością.

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.