„Jaka trudna miłość” (Sylwia Chwedorczuk, „Kowalska. Ta od Dąbrowskiej”)

Ta od Dąbrowskiej

 

Życie Anny Kowalskiej zdaje się definiować słowo „pomiędzy”: w dzieciństwie pomiędzy domem rodziców a domem babki i ciotek, pomiędzy dwiema różnymi kulturami, w małżeństwie między rolą żony a współpracowniczki pracy naukowej i pisarki, wreszcie między mężem a ukochaną. A i nawet po śmierci męża stale była pomiędzy – Wrocławiem i Warszawą, córką i kochanką, miłością i zazdrością, spokojem i cierpieniem.

Życie pomiędzy

Urodzona w 1903 roku we Lwowie Anna Chrzanowska od dzieciństwa wiedziała jedno: nie chciała żyć jak wszyscy. A to oznaczało poszukiwania, walkę, często ból i nie dawało gwarancji szczęścia i powodzenia. Dotkliwa szarpanina była zresztą jej udziałem od najmłodszych lat. Ubogi dom rodzinny nie dawał takich szans życiowych, jak zamożniejszy i przesycony kulturą francuską dom babki i ciotek, w którym zamieszkała na czas nauki. W żadnym z tych domów jednak nikt nie umiał dać dziewczynce miłości: ani zapracowani rodzice, ani sztywne ciotki; nastoletnie uczucie do nauczycielki dorośli brutalnie zdeptali. Głodowi uczuć towarzyszył głód intelektualny: fascynacja antykiem, pragnienie pisania, wyzwań umysłowych. Podczas studiów Annę zafascynował jeden z wykładowców, Jerzy Kowalski, sarkastyczny erudyta – który w końcu został jej mężem i współtwórcą pierwszych dzieł literackich. Nie był to związek idealny, Anna czuła się w nim zależna, niecałkowicie spełniona, zbyt uległa. Miała depresję i myśli samobójcze.

Maria jej życia

Dąbrowska pojawiła się w życiu Kowalskiej na początku wojny, w 1940 roku, gdy autorka „Nocy i dni” trafia do Lwowa, jednak miłość między nimi wybuchła trzy lata później, kiedy z kolei Kowalska przeniosła się do Warszawy. Nie było to uczucie równie silne po obu stronach: Anna zakochała się „z ogromnym, niemal religijnym olśnieniem w kimś znużonym życiem, miłością, pochłoniętym, pożartym przez tworzenie”, Maria próbowała się dystansować wobec tej miłosnej żarliwości, nie chciała się angażować w związek, na który, jak uważała, nie miała już sił. Kowalska dawała wszystko, Dąbrowska skupiała się na sobie, lekceważyła miłość Anny i samą Annę. Rozdzielone pod koniec wojny, próbowały układać sobie życie osobno: Kowalska z mężem we Wrocławiu, Dąbrowska w zniszczonej Warszawie. Swoje uczucia obie analizowały i porządkowały w listach, które ginęły po drodze, dochodziły z opóźnieniem, mijały się; w listach pełnych zapewnień o miłości, wyrazów zazdrości, pretensji, zaborczości, bezwzględności, wyrzutów. Wieść o ciąży Kowalskiej wywołała u Dąbrowskiej wstrząs – Maria nigdy nie zaakceptowała córki swej partnerki, tego owocu zdrady. Ta emocjonalna szarpanina pozostała już w życiu pisarek do końca; gdy wreszcie zamieszkały razem, przekonały się, że nie mogą wspólnie żyć, zbyt wiele je dzieli, od kwestii najbardziej przyziemnych do tych zasadniczych. „Łączą nas wspomnienia i żale”, podsumowała Kowalska. I chociaż obie wciąż dawały sobie szanse, to powoli gorycz i smutek wzięły górę.

Odzyskane miejsce

Życie z Dąbrowską wymagało od Anny, jak sama napisała, „wyrzeczenia. Niebycia”. A niebycie to ostatnia rzecz, na jaką Kowalska była gotowa – całe życie pragnęła być, realizować się: jako kobieta, pisarka, organizatorka życia literackiego. Bała się przeciętności, a jednocześnie brak wiary w siebie odciskał swe piętno na jej pisaniu. Mimo iż uznawana przez krytyków, nigdy nie stała się autorką „pierwszoligową”, a jej twórczość popadła w zapomnienie. Doszło do tego, że jest nagminnie mylona z autorką popularnej „Pestki”, skazana na zdawkowe biogramy w leksykonach pisarzy i na bycie przypisem w dziennikach kobiety, dla której poświęciła niemal wszystko, a która nie potrafiła tego samego zrobić dla niej. Dzięki Sylwii Chwedorczuk Anna Kowalska, „ta od Dąbrowskiej”, wreszcie odzyskała własne miejsce w czytelniczej świadomości. Odkrywamy postać bardzo interesującą, niezwykle bujną, spragnioną niezależności i miłości, przedstawioną dogłębnie, z szacunkiem i ciepłem, ale nie bezkrytycznie. Autorka stale pamięta, kto jest główną bohaterką i nie pozwala jej zdominować przez innych; nawet w drugiej połowie książki, która staje się wręcz wstrząsająco emocjonalnym dialogiem Kowalskiej i Dąbrowskiej, pokazującym wyraźnie, jak nierówno każda z nich angażowała się w ten związek, to Anna stoi na pierwszym planie. Jest to też opowieść o życiu intelektualnym przed- i powojennym, we Lwowie, Wrocławiu, Warszawie, o kręgach uniwersyteckich i literackich, zmaganiach z twórczością własną i cudzą. Sylwia Chwedorczuk udowadnia, że jest nie tylko rzetelną badaczką, ale umie też fascynująco przedstawiać wyniki swojej pracy. Mam nadzieję, że nie poprzestanie na tej jednej książce, że doczekamy się opracowanej przez nią edycji listów Kowalskiej i Dąbrowskiej albo nowej biografii autorki „Nocy i dni”.

Sylwia Chwedorczuk, Kowalska. Ta od Dąbrowskiej, Marginesy 2020.

(Odwiedzono 462 razy, 1 razy dziś)

37 komentarzy do “„Jaka trudna miłość” (Sylwia Chwedorczuk, „Kowalska. Ta od Dąbrowskiej”)”

  1. Nie przepadam za biografiami, więc nie czytałam, ale uważam, że ta książka jest naprawdę potrzebna, Właśnie po to, aby chociaż trochę zmniejszyć dysproporcje miedzy dwiema paniami. Z Twojego opisu wynika, że Kowalska nie miała łatwego życia, obojętnie, z Dąbrowską czy bez…
    Mam tylko nadzieję, że w kuratorium oświaty nie będą tego czytali. Bo Dąbrowska jest patronką szkoły mojej córki. A przed wojną był Piłsudski, więc sami rozumiecie… obawiam się, że mieliby chęć wymuszać zmianę patronki. A wolę tęczową egoistkę niż wąsacza na kasztance :-)

    Odpowiedz
    • Tak, życie miała niełatwe, chociaż głównie z powodu swoich ambicji i poczucia, że do nich nie dorasta.
      A w kuratoriach raczej nie czytają, chyba że im ktoś doniesie o ewentualnej niemoralności. Dąbrowskiej do tęczy trzeba dorzucić nadmierne popijanie, palenie i napady zazdrości o córkę Kowalskiej. Ale spokojnie, raczej nikomu się nie będzie chciało szarpać ze zmianą patronki. Chyba że na Dmowskiego.

      Odpowiedz
      • Czytałam „Dzienniki” Kowalskiej, zresztą po przeczytaniu dzienników Dąbrowskiej, bo ciekawiło mnie jak to wyglądało „od drugiej strony”. Przyznam, że ogólnie Dąbrowska nie jest moją ulubioną pisarką, delikatnie mówiąc. W licealnej lekturze za moich czasów były 2 pierwsze tomy „Nocy i dni” i tylko tyle przeczytałam, a to coś znaczy, w innych przypadkach, kiedy „obowiązkowe” były kawałki czytałam całość, a to był naprawdę jedyny taki przypadek. Doczytałam po kilkunastu latach, żeby się przekonać, że to nadal nie moje klimaty :-) :-) Natomiast „Dzienniki” Dąbrowskiej przeczytałam na fali ich popularności, kiedy zostały opublikowane po jej śmierci. I powiem, że nie żałuję, moim zdaniem mają w sobie jakiś powiew szczerości i pisania na bieżąco w tym czasie i miejscu. Nb. do niemoralności należy jeszcze dorzucić fakt, że żyła latami z żonatym i dzieciatym facetem, którego zdradzała z kochankiem, aczkolwiek troszczyła się o to, aby partner się o tym nie dowiedział, gdyż albowiem słabe serce miał i by mu zaszkodziło… A, jeszcze partner był masonem, ale to tak między nami, nie mówcie nic ministrowi edukacji :-) Co do dzienników Kowalskiej natomiast, to jakby tu grzecznie napisać, powiedzmy, że fajne jako ciekawostka, ale strasznie histeryczne i w dużej mierze takie „nieprawdziwe”. W tym sensie, że dziennik (tak przynajmniej to rozumiem) to są rzeczy zapisane „na gorąco”, a tu miałam wrażenie czegoś pisanego z myślą o publikacji. Jej książek nie czytałam, ale jeśli pisała je tak jak te dzienniki (zwłaszcza początek), to nie dziwię się, że jest pisarką zapomnianą. Mam wrażenie, że ona sobie dużo gorzej radziła z własną orientacją seksualną niż Dąbrowska, we wspólnym mieszkaniu wytrzymały przecież b. krótko i to nie tylko ze względu na córkę Kowalskiej, tylko na zachowania samej Kowalskiej. Miotającej się, natarczywej, nietolerancyjnej dla partnerki, ogólnie pesymistycznej i histeryzującej, mało pomocnej w codziennych sprawach… Mnie by też irytowała taka partnerka. Faktem jest jednak, że należy nałożyć na to kontekst historyczny – początek XX wieku dla osób LGBT+ to musiało być piekło, kto by to wytrzymał psychicznie i był aniołem – Dąbrowska była chyba silniejsza.

        Odpowiedz
        • W uczuciach Kowalska była maksymalistką, to bez wątpienia. Ale natarczywa i mało pomocna to chyba wersja Dąbrowskiej? Bo faktycznie coś takiego z dzienników Maryjki pamiętam. Maryjka momentami traktowała ukochaną jak służącą, czasem jak uciążliwość, skąpiąc jej tak pożądanych uczuć. Zdaje się, że każda z nich lubiła sobie powyolbrzymiać. Co do histeryzowania, to Dąbrowska też ma za uszami, groźby samobójstwa latały w obie strony. Ale książka jest naprawdę wyważona i ładnie zestawia obok siebie obie wersje. Nie wiem, czy Dąbrowska była silniejsza, była po prostu mniej zaangażowana i łatwiej się jej było dystansować i ukrywać, pomijając już fakt, że była w tym związku starszą, zamożniejszą i bardziej wpływową oraz utalentowaną.

          Odpowiedz
          • Wetnę się: też mi się wydaje, że to Maryjka była bardziej zaborcza i próbowała, na ogół z powodzeniem, zdominować Annę. Zastanawiałam się podczas lektury, ile tygodni z tych razem przeżytych było dla obu pań udanych, bo niestety ich związek wydaje mi się ciągłą szarpaniną (co można w sumie zrozumieć).

            Odpowiedz
              • O, nie zajrzałem na górę, a tu to samo pytanie, które i mi się nasunęło. I zaraz po nim myśl powędrowała do sztandarowego utworu pani Chylińskiej :)

                Odpowiedz
              • Bo ja wiem, 20 lat to chyba przetrwała relacja, jakaś tam, często korespondencyjna, panie się tak na dobre „zeszły” dopiero po śmierci swoich wieloletnich partnerów. Wówczas zamieszkały razem na tej al. Niepodległości, ale w sumie takie codzienne wspólne życie to uprawiały dość krótko i kiepsko im chyba wychodziło i właśnie nie przetrwało. Dąbrowska wyprowadziła się do Komorowa i cieszyła się, że jest „nareszcie sama”. Poprawcie mnie jeśli coś pokręciłam, nie mam pod ręką Dzienników.

                Odpowiedz
                • Nawet korespondencyjnie i na odległość taka szarpanina jest wyczerpująca, zresztą autorka podkreśla, że może gdyby na samym początku usiadły i obgadały sprawę, to byłoby lepiej, a tak na piśmie to im nie wychodziło. Dąbrowska chyba nie cieszyła się z Komorowa, uważała je za zsyłkę i izolację, które zapijała i zajadała lekami nasennymi. Choć pewnie miewała tam i lepsze momenty.

                • Nie wychodziło, bo panie miast czekać na kolejne listy z odpowiedzią, słały w ferworze następne swoje epistoły nie znając odzewu drugiej strony. Łańcuch pretensji i przeprosin był mocno zachwiany czy też przemieszany jak groch z kapustą i powodował kolejne pretensje i przeprosiny. I tak w kółko. Swoiste perpetuum mobile :( Niestety ten okres oddalenia + ciąża pani Anny, wyciągnął w tej korespondencji wszystko co najgorsze u obydwu :(

    • Niedługo jako patronka szkoły Dąbrowska może okazać się zbyt mało tęczowa i być wymieniona na bardziej wyrazistą postać jak Margot czy Babcia Kasia. Dzisiejszy tęczowy idol jutro może okazać się brudną faszystowską świnią. Przykład J. K. Rowling jasno to pokazuje.

      Odpowiedz
  2. Nie mówię, że Dąbrowska nie ma za uszami, wręcz przeciwnie. W ogóle cała ta relacja była chyba mocno toksyczna po obu stronach. Natomiast Kowalska była taka w swoich dziennikach okropnie afektowana, a przy tym złośliwa i rozgoryczona, nie wiem, czy ona o kimkolwiek dobre słowo powiedziała. A Dąbrowska miała ciężki charakter i chyba jednak wolała panów niż panie w kwestiach erotycznych. Natomiast Kowalską finansowała, wprowadzała „na salony”, moim zdaniem była wobec niej lojalna, nawet jej córkę usiłowała jakoś zaakceptować, np. troszczyła się o znalezienie dla niej szkoły. Z drugiej strony, to taka wada dzienników, a może obie właśnie przelewały frustracje na papier, a do siebie i innych w codziennym życiu odnosiły się lepiej? Ale jakoś tak sobie myślę, że córka p. Kowalskiej to miała w dzieciństwie kiepsko w towarzystwie dwóch takich osobowości… …

    Odpowiedz
    • Ja się Kowalskiej nie dziwię, że była rozgoryczona, oddała wszystko, dostała niewiele. Córka w tym wszystkim wyszła najgorzej, toksyczna matka, toksyczna kochanka matki nieakceptująca dziecka. Jest taka przejmująca wypowiedź dorosłej już Tuli, że Dąbrowska mówiła na nią Tulta, od łacińskiego stulta, głupia. W kwestii temperamentów, to wyjątkowo było to niedobrane stadło. Co do wolenia panów przez MD, to chyba niekoniecznie, już tam wcześniej jakaś pani ją zauroczyła, natomiast jako gwiazda literatury bardziej była skłonna myśleć, co ludzie powiedzą, bała się utraty pozycji, gdyby się wydało. Co nie zmienia sytuacji, że była to tajemnica poliszynela, a bomba z mocą wybuchła po śmierci obu pań, gdy opiekunowie spuścizn przeczytali oba dzienniki. Całe Obory plotkowały… i to niekoniecznie z powodu erotycznego skandalu, tylko właśnie tego piekła, jakie sobie panie stworzyły. Brandys wprost to nazwał piekłem.

      Odpowiedz
  3. Nawet trochę poguglałam w kwestii córki Kowalskiej, po twoim wpisie, bo jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale za dużo nie ma, poza tym, że zmarła w niezbyt zaawansowanym wieku :-( Moim zdaniem przechlapane miała, ojciec umarł jak była małym dzieckiem, potem jak była bardzo młoda to jej matka umierała (opis choroby w dzienniku Kowalskiej jest koszmarny…). Przyznam, że pisząc poprzedni wpis trochę się zatrzymałam, bo pomyślałam, że może one w tych swoich dziennikach po prostu „spuszczały parę”, na zasadzie takiej, że czasem człowiek się gdzieś wygadać potrzebuje i mu potem przechodzi, a w praktyce to nie było aż takie okropne. Utkwił mi w pamięci akurat ten kawałek o przeprowadzce w al. Niepodległości, bo moja znajoma mieszkała wówczas w tym samym domu, choć Dąbrowskiej i Kowalskiej nie znała bliżej. Dąbrowska oprócz wpisów świadczących o braku akceptacji dziecka pisała o poszukiwaniu szkoły dla Tuli, spacerach z nią itp. tak jakby chciała nawiązać jakieś relacje. Ale z tego co piszesz to mogę nie mieć racji…

    Odpowiedz
    • Dąbrowska się próbowała przełamywać w kwestii Tuli, ale zdecydowanie za późno i chyba nie była w tym bardzo wiarygodna, tak by wynikało ze wspomnień. Obie panie na pewno w dziennikach dawały upusty swoim frustracjom i żalom, ale na żywo chyba też sobie nie żałowały. u Dąbrowskiej stan pogarszała świadomość, że się skończyła jako pisarka.

      Odpowiedz
  4. Wasza dyskusja sprawiła, że sięgnąłem na wirtualną półkę i zacząłem przerzucać stronice, żeby znaleźć fragmenty, które w kontekście córki Kowalskiej jako elementu tego, jak dla mnie, dość pokręconego układu, strasznie mną wstrząsnęły. I dotarłem do korespondencji z okresu ciąży pani Anny, w której partnerki (choć czasem z trudem przychodziło mi związek obydwu pań nazywać partnerstwem), pisały rzeczy okropne. Maria o nienawistnym płodzie, Anna per bachor, swój stosunek do ciąży uzależniając od zdania pisarki na ten temat. Ciężko się to czytało, tym bardziej, że ja prosty chłop ze wsi, monogamista, który lubi miłość spokojną i nieskomplikowaną. Codzienną rzekłbym. I mimo, że może nie nadaje się ona do opisywania w dziennikach, to jednak bardziej mi odpowiada od tych wybojów i szałów uniesień, których doświadczały obie panie.
    Podsumowując, jest to bardzo zacna biografia, bo była jedną z kilku książek, po lekturze których budziła się we mnie chęć ożywienia (choć na chwilę), bloga.

    Odpowiedz
    • Ta awantura o ciążę Kowalskiej to było coś potwornego, zupełnie nie do pojęcia, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę letniość, przynajmniej pozorną, uczuć Dąbrowskiej. Obie panie zresztą, jak mawiają moje córki, były niezłymi drama queens. Życzmy sobie miłości bez wybojów :) Ale że nie ożywiłeś bloga, to wiesz, co myślę :P

      Odpowiedz
      • No i tak sobie teraz zacząłem myśleć ile w tym młynie było szczęścia, bo jakoś mi te przykrości bardziej utkwiły w głowie. I wychodzi mi na to, że muszę przeczytać jeszcze raz, bo wszystko jak za mgłą. W sumie to dobrze, bo szukam pretekstu, żeby oderwać się od „Koła czasu” Jordana, które jest przegadane i ciągnie się jak guma w majtach :P
        A nekromancja, to jak wskazują liczne przykłady literackie i filmowe, niewdzięczna suka :D

        Odpowiedz
              • Tyle dobrego, że książkę czytam powtórnie. I załamuję ręce nad sklerozą, bo praktycznie nic nie pamiętam. Nawet akapity nie brzmią znajomo :(

                Odpowiedz
                • Szanowni Panowie, co prawda w tym fragmencie dyskusji nie mogę uczestniczyć, bo nie wiem o co chodzi, ale czy wyście tę Diunę oglądali? Bo ja się załamałam… Sorki, w tej scenie co krzyczą „Atreides” na tle flag powiewających to ja mam wrażenie, że się ktoś inspirował … powiedzmy negatywnymi bohaterami „The Wall” a w gorszej wersji jakimś przemówieniem Hitlera na zlocie SS…Takie rzeczy u Atrydów??? Przecież w książce to kompletnie nie tak było, właśnie ci Atrydzi zachowywali się inaczej, niż inne rody, takich pompatycznych scen zupełnie nie było. Może to i dobry film ale nie moja „Diuna” :-( Noszsz normalnie szkoda, że hajlować nie zaczęli, bo by akuratnie pasowało.

                • Ja na razie zajęty przykrymi aspektami życia na seans nie znalazłem czasu, więc pewnie podobnie jak Piotr, zaczekam na premierę na jakiejś platformie lub w TV :P

                • O jakże mnie ucieszyły powyższe słowa, panowie jesteście sporo młodsi i ta niepamięć wasza to miód na moje serce. nie to, żebym wam źle życzyła, ale pocieszam się, że nie tylko mnie to dopadło i trzyma od ładnych paru latek. Co do dyskusji merytorycznej to niewiele mogę napisać, książka dopiero czeka na lektur, a Dzienniki MD przeczytane parę lat temu pamiętam, jak przez mgłę. Będę czytanie Kowalskiej, to zapewne i do Dzienników wrócę. Nadzieja jak mówią matką naiwnych..

  5. @Bazyl, wiesz co, mnie by też odpowiadała taka nieskomplikowana, a jakoś u licha zawsze trafiałam na skomplikowanych, na awanturnika też, miałam kiedyś partnera południowego Włocha :-) Natomiast znam ludzi, którzy w takich burzliwych i skomplikowanych związkach żyją i jakoś trwają, chyba im to do szczęścia potrzebne? Ale fakt, że dla dziecka to musiało być niełatwe i to delikatnie mówiąc. A i dla dorosłej kobiety, kiedy te teksty trafiły do obiegu publicznego, no bo to listy sławnej osoby, coś takiego o sobie przeczytać – dla mnie to byłby ciężki szok… Anna Kowalska w ogóle miała chyba jakieś straszne kompleksy (w które chyba wbiła ją rodzina już w dzieciństwie i tak jej zostało, a moim zdaniem nie było do nich jakiegoś szczególnego powodu) i olbrzymią potrzebę bycia akceptowaną, docenianą, za wszelką cenę, co usiłowała albo wymusić albo uzyskać podporządkowaniem się i chyba nieszczególnie jej szło. Ale i Dąbrowska jej nie pomagała i nie wykazywała zrozumienia i nawet minimum tolerancji, chociaż niby taka genialna pisarka i ekspertka od kobiecej psychiki (czy ja już wspominałam, że jej pisarstwa nie lubię? ;-) ) . Tak czy siak, ja wam powiem, że ogromnie Tuli współczuję, że wpadła w ten toksyczny układ. Ona chyba nie za bardzo udzielała się publicznie (przynajmniej niewiele znalazłam, choć zmarła w czasach przedinternetowych, więc może było inaczej i po prostu w sieci nic nie ma). Próbowała bronić matki i polemizować z niektórymi opiniami, ale nie szło jej to najlepiej, a po wydaniu dzienników Kowalskiej, to już w ogóle (ich recenzje były dość okrutne). Co tu dużo mówić, swoje przeszła bez żadnej własnej winy. No ale czy występowałaby w obronie matki, gdyby to był rzeczywiście taki koszmar jaki się rysuje po przeczytaniu tych listów i dzienników? Już się nie dowiemy niestety…

    Odpowiedz
    • Ależ ja to doskonale rozumiem, bo sam znam osoby, którym ta burzliwość jest najwyraźniej potrzebna i które pewnie, czytając omawianą tu biografię, prychałyby z poczuciem wyższości, bo u nas, pani kochana, to były takie akcje, że hohoho, a może nawet bardziej :P Ale mnie, człowieka, który w życiu uczuciowym nawet w latające talerze ni razu się nie zabawił, ciężko się zmagać z np. listem Anny, w którym ta wyjaśnia, dlaczego nie może zdecydować się na aborcję. I ciężko mi wyobrazić sobie jak mogła się poczuć córka autorki listu, kiedy czytała jak matka pisze o niej jeszcze przed porodem per trup :( Odpowiedź na ostatnie Twoje pytanie jest trudna. Ponoć miłość wszystko zwycięża, więc może i taki koszmar jak zgotowały Tuli obydwie panie, też.

      Odpowiedz
      • @Bazyl, ależ ja właśnie o tym mówię, może nie dość wyraźnie. Ja osobiście bym się załamała na miejscu Tuli. To że ona sama to czytała, to jedno, ale jeszcze zostało to opublikowane i dostępne jest dla wszystkich, z wszelakimi intymnościami włącznie, no bo przecież chodzi o osobę publiczną, popularną pisarkę, więc można w imię jakiegoś nadrzędnego interesu. A że przy okazji obrywają bogu ducha winne osoby z jej otoczenia, no cóż, ich problem, miały nieszczęście urodzić się jako osoby w orbicie publicznego zainteresowania. Mam po prostu taki cień nadziei, że to nie był syndrom sztokholmski, tylko jednak Tula odebrała to inaczej i miała lepsze wspomnienia, ale nadzieja matką głupich jak wiadomo. Nb w sumie to trochę takich chorych układów rodzinnych, za które dzieci odcierpiały, w polskiej literaturze by się znalazło, np. stosunki Konopnickiej z jej córką albo z nowszych czasów Magdalena Dygat i jej stosunki z ojcem.

        Odpowiedz
            • Wyjaśniając, każdemu co mu się tylko podoba i sprawia mu radość. Oczywiście jeśli tylko nie krzywdzi kogoś innego. Więc jeśli ktoś dobrze się czuje w klimacie latających garnków czy odnosząc się do książki, dość przykrej w wymowie korespondencji, to niech ma. Ale zrozumieć mi, ciężko :)

              Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.