Laponia Wschodnia to taki region, do którego wjeżdża się na własną odpowiedzialność, bo „państwo fińskie nie zaleca kontynuowania podróży”. Tam wygasają wszystkie polisy ubezpieczeniowe, a podróżny zdany jest sam na siebie. Dlaczego? Niektórym jako wyjaśnienie wystarczyłaby plaga żądnych krwi komarów i brak zasięgu sieci telekomunikacyjnych, ale bardziej wtajemniczeni wiedzą, że na porządku dziennym są tam rzeczy, które trudno wyjaśnić racjonalnie myślącym obywatelom.
Wędkowanie na śmierć i życie
Elina wraca z południa w swoje rodzinne strony, do Laponii Wschodniej, bo musi w określonym terminie wyłowić szczupaka ze stawu niedaleko jej domu. Jeśli tego nie zrobi, konsekwencje będą straszne. Dziewczyna co i raz próbuje upolować rybę, ale stale coś krzyżuje jej plany. Wyznaczona data nieuchronnie się zbliża i Elina musi podjąć rozpaczliwe kroki, żeby dopaść swojego szczupaka. Niełatwą sytuację komplikuje przybycie policjantki, która prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa, jakiego miała się dopuścić Elina. Jak trzeźwo myśląca funkcjonariuszka zareaguje na lapońską, eufemistycznie mówiąc, egzotykę? Czy nie przeszkodzi Elinie w łowach? I skąd w ogóle to obsesyjne polowanie na rybę?
Oszałamiające szaleństwo
Juhani Karila swobodnie miesza realne z baśniowym, życie codzienne Laponii z folklorem, prawdopodobne z cudownym. Zmagania Eliny ze szczupakiem urastają do rangi eposu, niczym u Hemingwaya, szczególnie gdy dowiemy się, o co idzie gra. Ale na tym się nie kończy: dostajemy historię o miłości i zdradzie, wątek policyjnego dochodzenia, lokalne animozje i wielkie łowy na paskudę tundrową; poznajemy lokalne typy i typki i przywykamy do warwasów i chyłków. W Laponii Wschodniej najwyraźniej nader cienka jest granica między naszym światem a inną rzeczywistością, równowaga jest nader krucha i nie należy z nią igrać, bo skutki mogą się okazać dramatyczne. Karila opowiada smakowicie, dawkuje napięcie, dorzuca sporo humoru, opisuje barwnie i nigdy do końca nie wiemy, kiedy wiernie przedstawia krajobraz, a kiedy zaczyna nas wkręcać, dorzucając kolejne wytwory swojej wyobraźni. Jego bohaterowie rozmawiają ze sobą po części jak postacie z „Chłopów” Reymonta, a po części jak Pratchettowscy Nac Mac Feeglowie w przekładzie Piotra W. Cholewy. A skoro już przy przekładzie jesteśmy, to nie mielibyśmy „Polowania”, gdyby nie twórcza inwencja Sebastiana Musielaka, który całe to oszałamiające szaleństwo powieści przetłumaczył na polski (a w zajmującym posłowiu pokazał nam to i owo z problemów, jakich nastręczał oryginał). Dawno nie czytałem nic tak zakręconego i tak odświeżającego. Co prawda władze Finlandii odradzają wyjazdy do Laponii Wschodniej, ale ja je z czystym sumieniem rekomenduję. Na pewno zaś za pośrednictwem opowieści Karili – przynajmniej nie będziecie się musieli oganiać od wygłodniałych komarów.
Przeczytałem. Ubawiłem się setnie, ale i zadumałem. I to wszystko mimo znanych Ci moich zastrzeżeń do przekładu gwary :P A klimatem Szczupak przypominał mi trochę Hildę, bo w Trollbergu różne niesamowite postacie żyją tuż obok ludzi :)
Do słownika zaanektowalem: ale wis ze chyłka na tylnim siedzeniu mos?
Co to Hilda z Trollbergu? Gwara rzecz gustu, po pierwszym szoku przyjąłem jak swoją :) A tekst o chyłku jest świetny, ale dla mnie za długi, nie spamiętam.
Hilda to cykl komiksowy Luke’a Pearsona oraz serial nakręcony na jego podstawie. Za Wiki: „Główną bohaterką serii jest Hilda, mądra, odważna i ciekawa świata dziewczynka. W pierwszych dwóch częściach mieszka z mamą w domku w górach w bliżej nieokreślonej części świata przypominającej Skandynawię, a w kolejnych w mieście Trolberg. Hilda przeżywa rozmaite przygody, w którym towarzyszą jej ludzie i fantastyczne stwory”.
Jak już tłumaczyłem jestem delikatnie uczulony na mazurzenie i choć przyjmuję tłumaczenia tłumacza, to jednak z taką nawałą tego sposobu mówienia łatwo mi nie było :) Całe szczęście książka jest na tyle sympatyczna, że w pewnym momencie też przestałem zwracać na to uwagę, bo teksty mnie uwiodły (jak ten o chyłku). Dialogi cudne :) No i miejscowi. Żyjący w swoim świecie, swoim rytmem, flegmatyczni i przyjmujący fantastyczne jako normalne. :)
Wiedziałem, że mi coś dzwoni z tą Hildą i faktycznie moje dziecię oglądało ją na netflixie i ja przy okazji jednym okiem :) Faktycznie było niezłe.
Mnie mazurzenie nie przeszkadza, to się wciągnąłem od razu, a wszyscy ci miejscowi to temat na całą książkę, może autor wróci do tego świata, bo szkoda byłoby go zostawić odłogiem.
Swoją drogą, zawsze przy okazji takich lektur/filmów, podziwiam błyskawiczną adaptację bohaterów do niezwykłej w końcu dla nich rzeczywistości. Pani policjanta, to wiadomo, zawodowo nerwy ze stali i chyłek na tylnej kanapie nie robił na niej wrażenia. Ale „zwykli” ludzie? Ja nie wiem czy bym po prostu nie zemdlał :D
No właśnie dlatego nie było tam zwykłych ludzi. Mnie dziwiło, że policjantka tak szybko przywykła, może faktycznie z racji zawodu byle chyłek na niej wrażenia nie robił. W sumie bardziej od chyłka mnie by przerażały komary, nie znoszę :P
Komary, to jak cię mogę, ale kleszcze niedługo. Tfu!
Szczęśliwie koty niewychodzące są, a u ludzi jakoś sobie damy radę.
Brzmi to na tyle niesamowicie i absurdalnie, że aż chętnie bym przeczytał.
A przeczytaj, fantastyka jak złoto.
Jak ktoś gdzieś znajdzie coś w ten deseń to poproszę o cynk :)
Ale w sensie, że fińskie, czy że maksymalnie odjechane? Ponoć „Rok zająca” Paasilinny spełnia oba warunki, ale jeszcze nie czytałem.
W sensie, że coś w tym stylu, połączenie kilku elementów, które dają to coś. Rok zająca zacząłem jakiś czas temu i ani nie był tak dobry ani to nie było to, nie ma porównania. To już Słaboniowa i spiekładuchy lub Jakub Wędrowycz są bliżej. A jeśli chodzi o coś zwariowanego i dobrego to polecam „John ginie na końcu” :)
Czyli bardziej coś w trybie kompletnego szaleństwa? To chyba dawno mi się nic podobnego nie trafiło. Tego Wonga obczaję, choć okładka jest paskudna