Jest lipiec 1986 roku. Kilka miesięcy po awarii w Czarnobylu w górskiej wiosce, w której budowana jest elektrownia jądrowa, proboszcz znajduje na torach ciało młodej dziewczyny. Przy ofierze nie było dokumentów, nikt też jej nie rozpoznawał. Miejscowa społeczność jest pełna obaw o wpływ elektrowni na swoje życie, a lęk pogłębia jeszcze krążąca po okolicy mętna przepowiednia, że „zło nadejdzie ze wschodu”. Czy zbrodnia ma z tym coś wspólnego?
Śledztwo po linii milicyjnej i kościelnej
Oficjalne śledztwo prowadzi oddelegowany do Rokitnicy kapitan Witczak, ze wsparciem sił lokalnych. Równocześnie ksiądz Marczewski próbuje zgłębić przeszłość swojej parafii, której poprzedni duszpasterze kończyli posługę w okolicznościach dramatycznych bądź niejasnych. Ani milicjant, ani proboszcz nie odnoszą z początku wielu sukcesów, miejscowi niechętnie współpracują, a nieuchwytny zbrodniarz nie robi sobie wakacji. Nowe tropy prowadzą w różnych kierunkach, ich sprawdzanie zaś wymaga pieszych wędrówek po rozrzuconych gospodarstwach, tłuczenia się godzinami służbowym polonezem po Polsce albo telefonicznych rozmów z opryskliwą zakonnicą. Powoli jednak żmudne czynności przynoszą rezultaty, sęk jednak w tym, że milicjant i proboszcz nie dzielą się swoją wiedzą…
Same zalety
„Wiara” ma same zalety: dobrze skonstruowaną zagadkę kryminalną i świetnie oddaną atmosferę wypoczynkowej miejscowości, w której gdzieś w kątach kryją się stare lęki, a rodzaj zmowy milczenia sznuruje ludziom usta. Sielankowa przyroda staje się tłem brutalnych zbrodni, budowa elektrowni miejscem protestów, na posterunku śmierdzi zdechłą myszą, na poczcie kupuje się banalnie brzydkie pocztówki, kolonistów karmi zupą mleczną, a w barze ośrodka wypoczynkowego popija colę i pali ekstra mocne. Upał narasta, atmosfera zagęszcza się stopniowo, w miarę dokonywania kolejnych odkryć; autorka utrzymuje napięcie do samego końca, umiejętnie dawkując informacje i myląc tropy. Ze śledztwem zmagają się dwaj główni bohaterowie, Witczak i Marczewski; milicjant służbowo, proboszcz nieco wbrew własnej woli – jak się jednak okazuje, obaj traktują sprawę jako okazję do walki z własnymi demonami i obu kibicujemy. Ciekawie pokazane są wzajemne stosunki obu mężczyzn, teoretycznie przedstawicieli wrogich instytucji, którzy jednak potrafią traktować się z szacunkiem, choć może niekoniecznie z pełnym zaufaniem. Kapitana wspomaga mała ekipa, w której wyróżnia się starsza szeregowa Hanka Gierasówna, nieatrakcyjna, zdaniem Marczewskiego, ale inteligentna i wnosząca w dochodzenie kobiecy punkt widzenia; do tego występują niewylewający za kołnierz sierżant, kapral jąkała, księża gospodyni, wikary nieco przesadnie zainteresowany kobiecą cielesnością czy interesująco tajemnicza kobieta na wózku. Anna Kańtoch w „Łasce” pokazała, że doskonale się czule w peerelowskich klimatach, i potwierdziła to w „Wierze”; potrafi zadbać o klimat (tym razem zamiast przytłaczającej szarości i beznadziei mamy podskórny niepokój), stworzyć interesujące postacie, a przede wszystkim wciągającą kryminalną fabułę, ale też zadbać o różnorodność, byśmy nie mieli wrażenia, że czytamy kolejną wersję tej samej powieści.
Jeżeli mogę zaspojlerować, to niestety nie wyjaśnia się, skąd ten smrodek na posterunku…. czy to mysz czy inne zwłoki.
A, faktycznie niestety. Może to smrodek nieczystego sumienia, a może taka łagodna zapowiedź tego momentu po śledztwie, kiedy wreszcie można odsunąć szafę i wywlec źródło odoru :)
Czytałam niedawno i przyznam, że podobała mi się najmniej z trylogii. Jak dla mnie intryga była zbyt wymyślna.;( Ale tło interesujące, nie powiem.
O, to masz odwrotnie niż wszyscy, bo już mi parę osób mówiło, że uważają Wiarę za najlepszą. Co do wymyślnej intrygi, to Kańtoch ma skłonność do takich historii z pogranicza niesamowitości, przywykłem, więc nie narzekałem, chociaż bez tego pewnie też bym trochę marudził.
Nie za bardzo lubię wątek religijnego skrzywienia, więc na pewno byłam jakoś uprzedzona do lektury.;( Poza tym nieszczególnie przekonali mnie bohaterowie: śledczy, ksiądz, młody milicjant. Na dodatek sprawa rodzinnego zabójstwa sprzed lat zbyt mocno kojarzyła mi się z jednym z tomów z obecnej serii Kańtoch. No to sobie ponarzekałam, a teraz proszę o sugestie innych autorów piszących podobnie (Pasierski już przeczytany).;)))
No faktycznie ponarzekałaś. Mnie się ksiądz podobał, bo nie mamy wielu duchownych w literaturze na pierwszym planie, śledczy też nieco oryginalniejszy niż standardowy pijak rozwodnik. Innych autorów nie znam, też bym przyjął polecenia. (Chmielarz dobrze zaczął cykl z Mortką, nie wiem, jak skończył, bo jestem przy trzecim tomie :P). Lubelski Wroński nierówny, ale w sumie czyta się dobrze.
Myślę, że bohaterowie celowo byli tak skonstruowani, chyba nikogo nie da się polubić.
Chmielarz – rzeczywiście może warto spróbować.
Mnie się szczególnie podobała Farma lalek, to drugi tom cyklu.
I znowu nie wiem czy cieszyć się czy smucić, bo z jednej strony czytam Twój wpis i nic nie pamiętam, no nic, tabula rasa, a z drugiej raduje mi się serduszko, bo autorka wypisuje takie dobre rzeczy, że z przyjemnością sobie powtórzę. Na razie jestem nasycony po niedawnym wchłonięciu cyklu opowiadań o Domenicu Jordanie, ale będą powtóreczki innych rzeczy, oj będą :D
Ja od dawna twierdzę, że to bardzo dobra autorka jest i mam nadzieję, że jej najlepsze książki dopiero przed nami.