Sezon mamy bardziej ogórkowy, sprzedają się tematy lżejsze i niezbyt zobowiązujące, więc i ja chcę niezobowiązująco przypomnieć najchętniej przez Was czytane wpisy-które-nie-są-recenzjami, te niezbyt tu częste wycieczki w tematy okołoliterackie lub tylko luźno związane z książkami – taki mały wakacyjny bazar z różnościami. A dla ilustracji kilka nadmorskich widoczków.
10. Biuro książek zagubionych
To był całkowicie spontaniczny pomysł, żeby zebrać w jednym wpisie wszystkie pytania o zapomniane książki, jakie pojawiały się w komentarzach pod listą powieści młodzieżowych PRL-u. Strzęp fabuły, imię bohaterki, czasem obrazek z okładki – tyle pamiętali autorzy pytań. I okazywało się, że tyle też wystarczy, żeby ktoś skojarzył, o jaką książkę chodzi (na 21 pytań chyba tylko dwa dotąd nie znalazły odpowiedzi). Pewnie kiedyś będzie druga część, bo nowe pytania pojawiają się regularnie…
9. Legalnie i za darmo, czyli o domenie publicznej
Powstały z okazji Dnia Domeny Publicznej przegląd kilku miejsc, w których można legalnie i bezpłatnie znaleźć coś do poczytania albo fajny obrazek do zamieszczenia na blogu bez obaw, że zaczną nas ścigać dysponenci praw autorskich.
8. Pisarze ze starej szkoły (VI): Małgorzata Musierowicz, cz. 3
W cyklu „Pisarze ze starej szkoły” znajdują się cytaty poświęcone pisarzom i pisaniu, ich wyznania i wspomnienia, dobre rady i anegdoty. Najpoczytniejszym odcinkiem okazał się fragment autobiografii Małgorzaty Musierowicz opowiadający o tym, jak powstawało „Opium w rosole”, a trzeba przyznać, że powstawało w okolicznościach nader niesprzyjających.
7. „Najbardziej przerażająca kobieta, jaką kiedykolwiek spotkałem”, czyli panna Marple prowadzi śledztwo
Panna Marple należy do moich ulubionych bohaterek literackich i zdecydowanie do najulubieńszych detektywów. Ta sympatyczna staruszka na pozór zajęta wyłącznie swoją robótką jest w istocie obdarzona żelazną logiką i – co równie ważne – dogłębną znajomością natury ludzkiej, co czyni niej prawdziwą pogromczynię przestępców. Nie mogę wybaczyć Agacie Christie, że napisała tak mało książek z panną Marple w roli głównej.
6. Liczenie słupków, czyli co się klika najlepiej
To był jeden z nieplanowanych wakacyjnych tekstów: zestawienie najpopularniejszych wpisów książkowych. I mimo upływu kilku lat kolejność w czołówce nie uległa większym zmianom.
5. Panno, madonno, legendo tych lat
Kilka wspomnień o początkach kariery Ewy Demarczyk. Trochę na fali czytania o Piwnicy pod Baranami, trochę z żalu, że ta wielka artystka nie doczekała się ani za życia, ani po śmierci godnej siebie biografii…
4. Nie przeszkadzać geniuszowi
Jedną z pierwszych recenzji, jaką zamieściłem na jeszcze wtedy blogspotowym blogu, był tekst o biografii Wyspiańskiego. Przy okazji przypomniałem też pyszną anegdotkę Boya o meblach, jakie Mistrz wykonał do mieszkania państwa Żeleńskich. Wpis poszedł, a pod nim rozkręciła się pierwsza naprawdę duża dyskusja na zupełnie świeżutkim blogu.
3. „Przeszedłem trochę do dandyzmu”, czyli Słowacki i moda
Skutkiem lektury „Listów do matki” Słowackiego były dwa wpisy o życiu codziennym Wieszcza. Z nieznanych przyczyn popularniejszy okazał się ten o zawartości jego szafy, a nie ten o zwyczajach żywieniowych.
2. „…książki szczególnie wartościowe i popularne; zabawne i poważne…”
Niesiony falą sentymentu ogłosiłem w 2013 roku plebiscyt na ulubioną polską powieść młodzieżową z czasów PRL-u, nie przewidując, że te książki staną się tak ważną częścią mojego bloga i będą tu się regularnie pojawiać. A rezultaty głosowania („Swoje propozycje przysłały 52 osoby (plus niżej podpisany; niestety, zaledwie 15 procent uczestników to panowie), które łącznie wymieniły 282 tytuły”) okazały się nie do końca oczywiste. Kto pamięta, bez zaglądania do wpisu, jaka książka wygrała?
1. Wyścigi w literaturze (cz. I): „Lalka” Bolesława Prusa
Gościł tu niegdyś krótki cykl o wyścigach konnych w literaturze, ale żaden z tych wpisów nie zrobił takiej furory jak cytat z Prusa o tym, jak Wokulski dla zaimponowania pannie Łęckiej wystawił konia do gonitwy. Stara blogowa mądrość mówi, że nie musi się martwić o zasięgi ten, kto pisze o lekturach szkolnych – jak widać czasem wystarczy po prostu lekturę zacytować, by zwabić poszukiwaczy gotowców.
Już nieraz myślałam sobie, że nielubiane przez uczniów ramoty (jak Lalka) albo niby przestarzałe i obciachowe książki (jak młodzieżówki z PRL) wywołują takie dyskusje, że w realu to może byśmy się za łby wzięli…. A w sprawie jakiej książki współczesnej (np. z ostatnich 2-3 lat) jesteście gotowi wziąć się za łby?
Też wolę Marple od innych. Dlaczego tyle tych powieści z Poirotem???
Ja to jestem walnięta i się nie nadaję do dzisiejszych czasów. Za łby się nie biorę w sprawie żadnej książki, tylko dyskutuję i słucham co inni mają do powiedzenia. Mam co prawda słabość do ramot XIX wiecznych (no co ja poradzę, każdy ma jakieś wady), ale ze współczesnych to definitywnie podyskutowałabym o Tokarczuk i Twardochu :-) Plus o paru książkach raczej o charakterze literatury faktu, więc nie ma co do „Lalki” porównywać. Co do Marple pełna zgoda, tym bardziej, że w książkach Poirot jest zdecydowanie mniej sympatyczny niż w filmach z Suchetem, ale być może w tamtych czasach lepiej się sprzedawał? Nb. przypomniało mi się, jak Christie w autobiografii pisała, że wielokrotnie namawiano ją, żeby napisała książkę, w której te dwie postacie się spotykają. Chyba słusznie się z tym nie zgadzała.
O, bo nie ma to jak solidna awantura o klasykę, a nie o jakieś nowomodne wyprztyki, o których wszyscy zapomną za dwa dni :D Zresztą mam wrażenie, że ostatnio te debaty to wyłącznie sposób na podbicie sobie zasięgów. Nie wyobrażam sobie panny Marple i Poirota w jednym miejscu, przecież ona by z niego zrobiła miazgę.
Ja za ramotami też przepadam. Czytam właśnie „Rodzinę Połanieckich” która podobno była odpowiedzią Sienkiewicza na „Lalkę”, ale wg do niej nie dorasta. Chciałam nawet napisać, że się nie umywa, ale chyba bym przesadziła. Tym bardziej, że na razie uczytałam 1/7….
Marple i Poirot razem? Broń Boże. Nawet lokalizacji sobie nie wyobrażam, jedynie Karaiby, gdyby drogi bratanek pisarz (nazwiska nie pomnę) ciotce sfinansował….
Połanieccy? Współczuję :( Akurat tu Sienkiewicz w życiu Prusowi do pięt nie sięgnie. Nie chcę Cię zrażać, ale o ile pamiętam, im dalej w las, tym jest gorzej…
Ja się przyznam, że u Prusa lubię głównie humor i styl pisania, co do fabuły to już mniej :-) A „Rodzina Połanieckich” – oj nie, w ogóle zresztą te powieści Sienkiewicza rozgrywające się w czasach mu współczesnych jakoś do mnie nie przemawiają. Nb. podobno w postaci panny Castelli i jej ciotuni pisarz obsmarował swoją drugą żonę (tę, z którą się rozstał w atmosferze skandalu) i jej matkę :-)
A panna Marple na Karaibach przecież była („Karaibska tajemnica”), siostrzeniec (Raymond West) jej zafundował. Ale osobiście akurat tę część lubię najmniej, moje ulubione to chyba „Noc w bibliotece” i „Kieszeń pełna żyta”. :-)
Połanieckich czytam, bo mi się obiło, że niezłe, jak na Sienkiewicza. Quo vadis mi się podobało w podstawówce, chciałam sobie powtórzyć, ale koleżanka mi powiedziała, że jej w wieku dorosłym się przestało podobać, więc postanowiłam nie ryzykować. W pustyni i w puszczy rasistowskie, nudziło mnie nawet w czasach, jak o rasizmie się w szkole nie mówiło. Trylogia dla mnie jest nie do przejścia. Próbowałam dawno Pana Wołodyjowskiego, nuda potworna. Ekranizacje też mi nie podchodzą. Chyba jestem uprzedzona, bo gdyby nie ci dumni szlachcice i durni magnaci, może by nas rozbiory ominęły….
Cały ten wywód napisałam po to, żeby wyjaśnić, że Sienkiewicz to nie mój ulubieniec. Ale postanowiłam dać mu szansę za pomocą Połanieckich. Teraz jestem w niecałej 1/3 i nie zachwyca, ale da się czytać.
Hańba, że Henio dostał Nobla, a Bolek nie. I jeszcze Reymont dostał…. A jego Ziemia obiecana też do Lalki się nie umywa. Dostał wprawdzie za Chłopów którzy mi się podobali…. Ale jednak Lalka, Lalka!!
Robiłem sobie niedawno powtórkę z Ogniem i mieczem i Wołodyjowskiego, ten drugi to dalej mój faworyt, natomiast OiM jest absolutnie koszmarne, nie rozumiem tych fascynacji ani Skrzetuskim, ani Bohunem. Co do Nobli, to Orzeszkowej też nie dali, mizogini cholerni :(
Co do Orzeszkowej, to nie wiem, czy to przez mizoginię jej Nobla nie dali, ale moim zdaniem zasługiwała, bardziej niż ktokolwiek. Oprócz „Nad Niemnem” i tych najbardziej znanych publikacji obracających się wokół tematyki powstania styczniowego, to ona napisała szereg bardzo ciekawych książek o tematyce obyczajowej, wnikających w różne środowiska. W tym np. społeczność Żydów (napisała więcej niż tylko „Meira Ezofowicza”), realistycznie, ale bez antysemityzmu, co rzadkie było w tamtych czasach. Bez złudzeń objeżdżała też społeczności małomiasteczkowe, arystokrację. Obecnie te teksty są oczywiście mocno archaiczne, ale w tamtych czasach to moim zdaniem jak ktoś z Polski powinien dostać Nobla to ona.
No, gromada starszych panów przyznała nagrodę starszemu panu, bo był popularniejszy :P Co do reszty się zgadzam, umiała obserwować i opisywać społeczeństwo jak mało kto.
A jak tak poczytać, to się okazuje, że np. depresje i stresy pourazowe to nie jest koniecznie specjalność „dzisiejszej młodzieży”… Nb. nigdy nie rozumiałam dlaczego Orzeszkowa bywa odbierana jako specjalistka od tasiemcowych opisów przyrody. Moim zdaniem było tego akurat w sam raz tyle, żeby zbudować nastrój i dać czytelnikowi „poczuć klimat” . Np. w „Nad Niemnem” – jako człowiek z wsią związany wręcz czuję klimat, o którym ona pisze, jakbym tam była w danej chwili.
Klasyka, ja też nie potrafię wyjść ze zdumienia nad tymi narzekaniami z powodu opisów. A jest ich akuracik.
Hihi, ja się dowiedziałam o jakichś nudnych opisach przyrody w szkole, jak omawialiśmy na lekcji.
Czytając nie zauważyłam…
ja wiedziałem, że są, bo mi koleżanka powiedziała, ale jakoś nie zauważyłem :)
No właśnie, ja też Orzeszkową jakoś dyskryminuję, nic nie czytałam poza Nad Niemnem.
Ale za to mi się podobało!! ;-))
Nie ośmielę się nic rekomendować, bo ja czytałam nawet takie rzeczy, o których nikt nie ma pojęcia, mówiłam, że ja jestem oficjalnie porąbana :-) Będzie test – kto w ogóle słyszał np. o powieści „Pompalińscy” :-) :-) Ale tak już bez śmieszków, mi się przy okazji zbliżającej się kolejnej rocznicy 1 sierpnia przypomniały jej utwory związane z powstaniem styczniowym i jego konsekwencjami (nie tylko „Gloria victis”). Ilu ludziom to złamało życie, jakim cieniem położyło się na społeczeństwie, jakie podziały się wytworzyły. Ona przecież tego Traugutta osobiście ratowała, ale opisywała rzeczywistość po powstaniu z bezlitosną precyzją i bez złudzeń.
Ja słyszałem o Pompalińskich, nawet skandal był, bo się pierwowzory obraziły :P Mam wrażenie, że to rozczarowanie powstaniem zrobiło z niej taką zagorzałą pozytywistkę, bo skoro zbrojnie nie wyszło, to należało zakasać rękawy i wziąć się do roboty.
Piotr, jak ty żeś mię zaimponował w tym momencie :-)
Naczytałem się biografii Elizy po prostu:)
A co do panny M., wiem, że była… dlatego uznałam, że to jedyne miejsce, gdzie mogłaby się znaleźć z Poirotem. No, mógłby Mundek ją dla odmiany wysłać do Egiptu. Bo przecież na tej jej angielskiej wsi Poirot mógłby nie wytrzymać do czasu rozwiązania zagadki…
A ja najbardziej lubię Dziesięciu Murzynków, czyli obecnie poprawnie I nie było już nikogo. Pamiętam że jak to pierwszy raz czytałam w wieku nastolatkowym, to bałam się panicznie! I okropnie byłam zadowolona, że nie byłam sama w domu….
No, I nie było już nikogo to jest majstersztyk, chociaż ponoć autorka złamała jakąś niepisaną zasadę autorów kryminałów, żeby jej się fabuła dopięła i koleżeństwo miało pretensje :P Poirota bym z przyjemnością skazał na pobyt w takim nudnym St Mary Mead, bez litości.
Ja też najbardziej lubię „I nie było już nikogo” ale wymieniłam ulubione z serii z panną Marple :-) Christie notorycznie łamała zasady Klubu Detektywów, albo chociaż je subtelnie obchodziła :-) Tutaj głównie chodziło o zawód mordercy i chyba też o to, ze wyjaśnienie pojawia się na końcu na zasadzie „deus ex machina” :-)
A nie o to, że jeden trup był „oszukany” i czytelnik nie miał możliwości odgadnąć rozwiążania?
A też możliwe, tam niejedna zasada została złamana :-) Nb. przyznam się, że ja zgadłam kto będzie mordował od razu po tej liście obecności, tylko nie wiedziałam jak. W kryminałach Christie cudne jest to, że tam jest zawsze prosty, dobrze uzasadniony motyw, który skłania zbrodniarza do popełnienia zbrodni, nawet jeśli potem jest ona przeprowadzona w sposób karkołomny. Na logikę, biorąc pod uwagę skład ekipy, od początku wśród dziesiątki była tylko jedna osoba, która taki motyw mogła mieć. Nb. to jest odwrotność „Morderstwa w Orient Expresie” gdzie wszyscy mają motyw, żeby zamordować jedną osobę. :-)
Ja z zasady nie zgaduję zbrodniarzy. Jak zgadnę, to znaczy, że książka była żenująco słaba :P
O, ja to samo mam.
Ale potem mnie zmyliła tym, że go też szlag trafił! Nb. najsłabszym punktem powieści jest to jego samobójstwo, absolutnie karkołomny pomysł, a jak już w śledztwie byli w stanie ustalić takie szczegóły, to powinni się połapać, że się kolejność nie zgadza :-)
Za Zabójstwo Rogera Ackroyda też jej się oberwało, bo narratorem był morderca i robił czytelnika w konia.
Uhm, wtedy ja chyba wywalili z tego Klubu :P
Ja się natknęłam niedawno na książkę „klubowiczki” Dorothy L. Sayers „Nieprzyjemność w klubie Bellona”. Jej o ile wiem nikt z Klubu nie wywalał i była konkurentką Agathy Christie do miana „królowej kryminału”. Po lekturze nie dziwię się, iż Christie tę konkurencję wygrała, bo powodu, dla którego ktoś napisał tak durny testament, będący podstawą całej intrygi kryminalnej, nie zdołałam pojąć, Ponadto osobiście kończyłam 30 lat temu wydział Inżynierii Sanitarnej i Wodnej i mieszkałam w akademiku, a jednak ilość i różnorodność napojów procentowych spożywanych przez bohaterów (ze szczególnym uwzględnieniem detektywa) zrobiła na mnie wrażenie. Na moje oko, to są trzy możliwości: albo ten lord Wimsey ma nadludzki metabolizm, albo prowadzi śledztwa w stanie głębokiego upojenia alkoholowego, albo jest permanentnie na kacu gigancie. :-) Teraz mi przyszło do głowy, że może to należy czytać po spożyciu, może bym zrozumiała o co chodziło :-)
O ile pamiętam, to odbiłem się od Sayers, jakąś straszną ramotę trafiłem. Ale chyba właśnie zaczęły się wznowienia w nowych przekładach, to może się skuszę na jakiegoś trupa w wannie.
Trup w wannie na początku wydawał mi się nudny, ale potem się poprawił. Bardzo mi się ten główny bohater podobał. I chyba mniej pił, w każdym razie nie uderzyło mnie to jak Katarzynę.
Kolejną część też sobie kupię.
O, dobrze wiedzieć, ze się czyta bez przykrości :)
@AgaGaga No dobrze, namówiłaś mnie, dam Sayers jeszcze jedną szansę i przeczytam tego „Trupa w wannie” :-P
Boże, teraz to mam stracha….
@AgaGaga – nie musisz, 20 zeta za ebooka nie majątek :-) No więc właśnie kupiłam sobie dziś wieczorem tego „Trupa w wannie” i przeczytałam. Próbuję nie spoilerować, bo może ktoś poczyta. Przyznaję, że konsumpcja wyrobów monopolowych odbywa się na zdecydowanie mniejszą skalę niż w „Nieprzyjemności w klubie Bellona”. I masz rację, że końcówka lepsza. Kto zabił zgadłam prawie od razu (przy drugim pojawieniu się nazwiska). Przy czym o ile w „Klubie Bellona” ni diabła nie udało mi się zrozumieć, dlaczego ktoś napisał taki głupi testament, tak tu ni diabła nie udało mi się zrozumieć, po kiego grzyba morderca czynił takie sztuki ze zwłokami, zamiast je gdzieś zwyczajnie porzucić. No i te koszmarnie długie dyskusje, w których bohaterowie opowiadają sobie każdy szczegół swojego procesu myślowego, bo czytelnik jeszcze by się poczuł niedoinformowany. Albo wątki, które nic nic w sumie nie wnoszą do akcji i mają chyba służyć zmyleniu czytelnika, ale nie służą bynajmniej. Przepraszam, ja jestem prosty inżynier granatem od śrubokręta oderwany… P.S. Zostałam psychofanką zdania „Jego pociągła, sympatyczna twarz sprawiała wrażenie, jakby wyrosła samoistnie z cylindra niczym biała larwa ze słynnego sera casu marzu”. @Piotr interpunkcja oryginału…
Obejrzałem sobie ser casu marzu i lekko mnie skręciło :(
@Piotr, uuups, przepraszam za wywołanie niepożądanych efektów, wybacz, ale ja to przeczytałam wiedząc co to za ser… Serio jest to cytat, zdanie się pojawia już na początku pierwszego rozdziału i moim zdaniem bije wszelkie rekordy.
Nie no, spoko, nie byłem w trakcie śniadania :)
Też musiałam ten wyrób obejrzeć. Bo czytając przegapiłam. Nabiał i mięsko w jednym, hmmm. Musicie przyznać, że czytanie kształci!
No wielkie dzięki, nie wczytywałem się w sposób użytkowania tego sera, a teraz już nie muszę :)
Tak ogólnie, to pani Sayers była chyba odpowiednikiem Macieja Słomczyńskiego – tłumaczyła Dantego (stąd te odniesienia), a zarabiała na powieściach kryminalnych. :-)
Musierowicz ciągle w modzie! Ja przeszłam na czytanie w czytniku, więc zdobyłam wszystkie książki z Jeżycjady i odświeżyłam całą historię rodu. No prawie, najnowsze już mnie nie wciągnęły.
Bo Jeżycjada się kończy na Kalamburce :)
Taki był podobno plan autorki… I trzeba przyznać, że dobry, Kalamburka pięknie składała całe życie Mili i Ignacego w całość…. trochę kiepsko to zabrzmiało. Mam na myśli, że dla czytelników składała.
Ale wydawnictwo i czytelnicy chcieli więcej… I dostali. Niestety.
Ja czytam wszystkie części, ale niestety juz tylko z sentymentu. I żeby cykl ciągnąć. Porządek musi być.
Bo ja z Poznania jestem…
Uleganie naciskom czytelników nie wychodzi części autorów na dobre, niestety :( Ja też czytam dla porządku, chociaż w zasadzie bez przyjemności, a Poznania to ostatnio jak na lekarstwo.
Taaa, po kilkudziesięciu latach na Roosevelta nagle im się centrum przestało podobać… Może dlatego, że Jeżyce podobno takie hipsterskie teraz… I na landach można bardziej wiarygodnie tradycje kultywować, chociaż to i tak bujda.
Ponoć poszło o ciągłe remonty w okolicy :P A te tradycje faktycznie pic na wodę, wóz Drzymały teraz na włościach u Baltony i rzucanie się Rejtanem, żeby Niemiec po sąsiedzku Lidla nie postawił…
Tak, niby wynieśli się na czas remontu i rozbudowy Pestki, ale tak się umowcili u Pulpy, że chyba faktycznie tylko ten straszny Niemiec z enerdefenu może ich wykurzyć. Z altany dworkowej…
Umościli… miało być
Straszny Niemiec został odparty, a o ile pamiętam ostatnie rodzinne ustalenia, to znowu wszyscy bedą mieszkań na kupie, tyle że u Florków, jakaś altanka tam faktycznie ma być dostosowywana na potrzeby mieszkalne…
No i jakaż piękna, piętrowa dyskusja. Można? Można. Christie będę miał okazję poczytać z własnej półki, bo na prośbę młodszego dziecka, które po seansie „Morderstwa …” z Branaghem zapragnęło czytać Królową, zakupiłem parę sztuk w tych nowych wydaniach z fajnymi okładkami :) Niestety zapał szybko mu przeszedł, no, ale książki zostały :D
A młodzieżówki z PRLu zawsze na propsie. Niektóre po latach wchodzą bezboleśnie, a niektóre ze zgrzytaniem zębami, ale lubię wracać. I odkrywać, bo dzięki ZwL czytam autorów, o których za szczeniaka nie słyszałem, np. dość smutnego w wyrazie Janusza Domagalika.
U mnie ostatnio Młodsza zaczęła czytać Agatę, już parę sztuk ma za sobą, ciekawe, czy jej tak zostanie.
Młodzieżówki to ja też stale odkrywam nowe, biorę w ciemno, a potem marudzę. Albo się zachwycam, zależy :P Ktoś czyta, żebyście Wy już nie musieli :P
O widzisz, i to jest optymistyczne, trochę w sensie dyskusji nad nowym przekładem Ani ze Szczytów, Wzgórza, czy czegokolwiek. Przyznam, ze ta adaptacja z Branaghem dla mnie była okropna, ale jak mówisz, że ktoś z młodszego pokolenia pod jej wpływem zapragnął poczytać książki Christie, to już jest coś i Branagh ma u mnie plusa, Podobnie, jak córce Piotra podobał się nowy przekład Ani, co jest fajne :-)
Te nowe wydania Christie przepiękne!! Ubolewam że mam komplet sprzed 20 lat, bo głupio kupować drugi raz to samo…
A Branagh jako Poirot jak Wam się widzi? Film mi się bardzo podobał, ale te wąsiska… jak brytyjski lord a nie belgijski elegancik.
Właściwie nie wiem, co gorsze, lordowski zarost Poirota czy Branagh przedstawiający się „Łolander”…
Ja się w końcu skuszę na tę adaptację, choćby po to, żeby sprawdzić, czy taka zła. Moje dziecko to nie wiem, czy wytrzyma długo z Agatą, bo skubana mniej więcej w połowie wie kto zabił, a jak poczyta jeszcze parę tomów, to będzie zgadywać wcześniej. A moje ulubione wydanie to kieszonkowe z Dolnośląskiego z fotograficznymi kompozycjami.
To właśnie mam. W zdecydowanej większości.
Ale te nowe, ach!
Ta stylizacja na lata dwudzieste jakoś mi nie leży, na szczęście, to nie mam bólu.
Też mam to kieszonkowe wydanie i je lubię :-) W sumie adaptacja z Branaghem nie jest taka zła sama w sobie, wąsy bym zdzierżyła, ale te wyczyny w pociągu??? No nie, toż Poirot mózgiem pracował wyłącznie.
Z przyjemnością sięgnęłam do paru archiwalnych wpisów. Z możliwości darmowego czytania może skorzystam już za pół roku, kiedy będę dysponować nieograniczoną ilością wolnego czasu (złudzenie silniejsze niż.. wszystko inne). Ze zdziwieniem przeczytałam, iż z trzech znajdujących się na podium młodzieżówek nie czytałam żadnej. Za to już Zapałka na zakręcie i owszem. No i też uwielbiam pannę Marple i też nigdy nie pamiętam kto był mordercą, co uważam jest zasługą pisarza. Jak odgadnę go gdzieś na początku lektury to jestem rozczarowana.
Więcej wiary w swój nieograniczony czas wolny :D Ja tam ciągle się łudzę, że kiedyś będę go miał w nieograniczonej ilości i sobie doczytam te cegły, co to je pracowicie gromadzę… Mnie się wielokrotnie zdarzyło czytać Agatę po raz kolejny i dopiero po jakimś drobiazgu sobie przypominałem, że jednak to znam. To znaczy czytałem, ale i tak nie pamiętam nic więcej. Nie wiem, czy to przekleństwo, czy błogosławieństwo taka pamięć.
W przypadku kryminału to raczej błogosławieństwo, w innym … niekoniecznie. Dziś miałam zaliczyć kurs elearningowy w pracy i nie mogąc go odnależć zrobiłam jakiś który miał zbliżony zakres tematyczny. Kiedy go robiłam dziwiłam się, że jakbym to skądś znała a jakie było moje zdziwienie, kiedy wchodząc na test końcowy dostałam informację, że go już zaliczyłam. Dopiero spojrzawszy na datę styczeń 21 – uświadomiłam sobie, że to stary kurs. :( To tak a propos niepamięci. Bo może się zdarzyć, że ten błogosławiony nadmiar czasu będzie, a my wciąż będziemy czytać te same książki. :)
Nie mam nic przeciwko czytaniu tych samych książek, szczególnie jeśli dobre :P
Chyba ukradnę Ci kilka pomysłów. Pierwszy to na wpis „ogólnonotkowy”, drugi to pisanie nie tylko przeczytanych książkach, ale takie bardziej przekrojowe, o lekturach i tego, co ich dotyczy ;) A do szafy Słowackiego zajrzę na pewno
Korzystaj do woli :)
Dobra, my tu gadu gadu o autorach i autorkach, a przecież ten zbiór książek przeczytanych, zapomnianych, świtających i podpowiadanych to dopiero coś!! Ileż to perełek z młodości nam się odnalazło…
To był zaskakujący hit :) Ruch jak na jarmarku się tam odbywał.