Stos książek do zabrania na wakacje leży przygotowany. Bardzo wstępnie przygotowany, bo jak zwykle jego zawartość będzie się zmieniać do ostatniej chwili, zależnie od przewidywanej pogody (wiadomo, na plażę więcej lektur niezobowiązujących, ale jeśli ma padać, to warto mieć coś solidniejszego) albo po prostu od tego, na co mi oko padnie kwadrans przed spakowaniem bagażu. Od ładnych paru lat podobne chaotyczne (choć lepiej brzmi „różnorodne”) zestawy lektur towarzyszą mi podczas wyjazdów. Zdarza mi się zabrać książki, które bez żalu porzucam potem w pensjonatowej kuchni, i takie, które lądują w zestawieniu moich osobistych książek roku. Takie, o których zapominam szybko, i takie, które pamiętam do dziś – i kilka z nich chciałbym przypomnieć. Dla mnie to lista powieści, do których chciałbym wrócić, Wy możecie potraktować ją jako wakacyjną (i nie tylko) rekomendację.
Pandelis Prevelakis, Kronika pewnego miasta, tłum. i wstęp Janusz Strasburger, posłowie Bartosz Barszczewski, Greckie Klimaty 2013
Z cyklu: przypadkowo kupiona książka, która okazuje się znakomita. Pandelis Prevelakis urodził się w Réthimno na Krecie, ale wyjechał stamtąd dość wcześnie i po latach stworzył pean na cześć swojej małej ojczyzny, nostalgiczną, barwną, wzruszającą kronikę miasta o bogatej historii. Wędrujemy po uliczkach Réthimno, gdzie w „letni wieczór […] morze ma zapach arbuza”, poznajemy architekturę i mieszkańców, tradycje, przyrodę, przeszłość i teraźniejszość. Czujemy ciepło bijące od murów i od ludzi, słuchamy nieustannego gwaru, niemalże wąchamy i smakujemy, ale przede wszystkim napawamy się urzekającą melodią zdań i pozornie meandrującą, ale jednak przemyślaną, opowieścią.
Dan Simmons, Terror, tłum. Janusz Ochab, Vesper 2015
Powieść idealna na chłodniejsze dni, kiedy wiatr znad Bałtyku pozwala w pewnym stopniu wczuć się w bohaterów, załogi dwóch statków, które wyruszyły w połowie XIX wieku na poszukiwanie mitycznego Przejścia Północno-Zachodniego, drogi morskiej pozwalającej skrócić żeglugę z Atlantyku na Pacyfik, i nigdy nie wróciły. Dan Simmons rekonstruuje losy wyprawy i robi to w sposób zapierający dech w piersiach, nie szczędząc detali z życia codziennego na okrętach Jej Królewskiej Mości, polarnych krajobrazów i – przede wszystkim – narastającej grozy. Bohaterowie „Terroru” są pełnokrwiści, a ekstremalna sytuacja zarówno wyzwala w nich to, co najlepsze, jak i budzi najgorsze instynkty. To książka z gatunku nieodkładalnych i na długo zapadających w pamięć.
Stephen King, Dolores Claiborne, tłum. Tomasz Mirkowicz, Albatros 2016
Z cyklu: Stephen King, jakiego lubię najbardziej, bez niesamowitości i armagedonów, za to z psychologiczną wnikliwością i szczegółami z życia amerykańskiej prowincji. Sześćdziesięciosześcioletnia Dolores Claiborne podejrzana jest o zabicie swojej chlebodawczyni, bogatej Very Donovan, u której od dziesięcioleci pracowała jako gospodyni i opiekunka. Na posterunku Dolores stanowczo stwierdza, że nie ma nic wspólnego ze śmiercią Very, zamierza za to przyznać się do zupełnie innej zbrodni sprzed lat. Zeznania kobiety zmieniają się w spowiedź z całego, niełatwego życia pełnego przemocy i niedostatku. Dolores w niezwykle emocjonalnym monologu opowiada o swoich zmaganiach z losem i nietypowej relacji z pracodawczynią, robi to ze szczegółami i dygresjami, nie szczędząc barwnych epizodów, językiem jędrnym i potocznym, bardzo obrazowym, z dużym wyczuciem dramatyzmu.
Håkan Nesser, Człowiek bez psa, tłum. Maciej Muszalski, Czarna Owca 2015
Porządny kryminał to zawsze dobry wybór w wakacje, a jeśli przy okazji okaże się być czymś więcej, to tym lepiej. A Nesser wyłamuje się kryminalnej z konwencji niemal od razu. Mamy co prawda dwóch zaginionych z rodziny Hermanssonów i regularne śledztwo prowadzone przez interesująco nakreślonego policjanta, ale na pierwszy plan wybija się coś zupełnie innego. „Człowiek bez psa” staje się znakomitym studium rodziny postawionej w obliczu tragedii i jej stopniowego rozpadu. Co decyduje o tym, że „niektóre rodziny potrafią znieść katastrofę, inne nie”? Hermanssonowie przekonują się, że ich życie upływało wśród pozorów, dominowały w nim chłód i brak zaufania – a na tym nie da się zbudować trwałych więzi.
Robert McCammon, Magiczne lata, tłum. Maria Grabska-Ryńska, Papierowy Księżyc 2012
„Magiczne lata” to powieść, która wyrywa nas z tu i teraz i przenosi w przeszłość, do chwili gdy sami, jak Cory Jay Mackenson, mieliśmy dwanaście lat i wakacje. Kiedy każdy dzień przynosił nowe odkrycia i przygody, kiedy piękny był „połysk lakieru na rowerowej ramie, przepych psiej sierści, śpiew skaczącego jo-jo, żółty księżyc w pełni, zielona trawa na łące, a nade wszystko wolny czas na zabawę”. Cory jest świadkiem przestępstwa i próbuje się dowiedzieć, dlaczego do niego doszło, ale to nie jest dominujący wątek; pełno tu innych epizodów i postaci, codziennych wydarzeń, które dziecięca fantazja przemienia w rzeczy wyjątkowe, którym dodaje magii. To opowieść o ostatnim lecie dzieciństwa, bo nieuchronnie zbliża się dojrzewanie i dorosłość, na pozór atrakcyjne, ale w gruncie rzeczy odbierające życiu czar, który potrafił czynić niezwykłą każdą chwilę.
Cudownych wakacji życzę, zachęcił mnie pan do Dolores Claiborne mimo że do Kinga się zniechecilam lata temu ( tak trafiałam wciąż na pozycję z serii wlazł tam gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie wlazlby za Chiny)
Polecam 'wieki światła ’ I. McLeod’a u mnie to jedna z tych książek które kupiłam że 30 lat temu na wakacjach, pamiętam że były to ferie zimowe, byłam w górach w przytulnym pensjonacie z mamą, prawie nic oprócz picia herbaty i czytania nie robiłyśmy, było super!!! Ale do tej książki dojrzałam znacznie później… Przyznaję szczerze, że dopiero chyba. 6-7 lat temu znalazłam ją i nie mogłam przestać czytać 🤷🤷🌹
Dziękuję bardzo :) Dolores to zdecydowanie nie ten typ Kinga. Za polecenie McLeoda bardzo dziękuję, to wygląda na coś w moim guście, tylko z dostępnością kiepsko.
Tym Nesserem zanęciłeś i masz rację, ciągiem od deski do deski czytałem van Veeterena o istnieniu Barbarottiego chyba nawet nie mając pojęcia. Zresztą jakie to ma znaczenie skoro z pierwszego cyklu nie pamiętam kompletnie nic :P
Ja na razie mam zator czytelniczy. To znaczy nie do końca, bo coś tam jednak podczytuję (komiksy, teksty w necie), ale jakoś tak bez zachwytu i porzucając w pół słowa. Na razie na półce mam Vargę o Niziurskim i nawet naszła mnie myśl o rajdzie po panaedmundowej dziedzinie. Kto wie :)
O, Vargę to i ja mam, ale nie wiem, czy najpierw Varga, potem Niziurski, czy odwrotnie :) Pomyślę o tym później, jak Scarlett O’Hara. A Barbarotti bardzo bardzo jest, przynajmniej do trzeciego tomu, bo tyle mam za sobą na razie.
Z perspektywy czasu kolejność którą bym wybrał to Niziurski – Varga, bo co prawda nazwiska i ksywy znajome, ale jednak szczegóły to proch i pył :P
Mam tak samo, więc najpierw pan N, a potem pan V, czyli dotarcie do biografii zajmie dłuższą chwilę :)
A ja właśnie zastanawiam się czy nie odłożyć, bo po części biograficznej zaczął się okres analiz i autor wali spojlerami aż huczy. Ja wiem, że to nie kryminały, ani nowości, ale jednak cenię sobie zaskoczenia, a o te po lekturze książki Vargi może być trudno :)
No tak mi się wydawało po przekartkowaniu, że jest detalicznie o fabułach. Ale już sobie wrzuciłem wakacyjnie Awantury kosmicznie i Naprzód Wspaniali :)
A ja oparłem się pokusie powrotu (tymczasem) i sięgnąłem po w miarę nową młodzieżówkę, która zalega u mnie od dłuższego czasu i wkrótce nie będę mógł jej prolongować. I dobrze, że znalazł się taki bat, bo nie mogę się oderwać. Jak zwykle złośliwy los podesłał mi tę fajną lekturę jak tylko zaczęliśmy remont. Jednak zakup sofki na taras to był strzał w dziesiątkę :D
Ej, nieładnie tak bez tytułu, może inni też by chcieli fajną młodzieżówkę :P
A może zakończenie będzie z zadka i zepsuje cały efekt wow! Po co ryzykować. Skończę, to na luzie zarekomenduję :P
Asekurant!
Kurczę, czytałam tego Nessera, sporo osób go polecało i mi jakoś nie podszedł, a wręcz znudził. Lubię grube książki, ale dla mnie akurat ta była autentycznie irytująco męcząca i jakoś żadna postać, z Barbarottim włącznie, mnie nie zainteresowała. Chyba, jak to mawiała moja znajoma zatrudniona w reklamie, „nie jestem tardżetem” skandynawskich kryminałów. Za to „Kronika pewnego miasta” jest super, a „Dolores” to właśnie ten King, który mi się podoba. :-) Miłych wakacji życzę!
Komisarz Barbarotti bardzo ładnie się rozwija z każdym tomem, plus nie jest stereotypowy. No ale jak nie jesteś tardżetem, to nie jesteś. Mnie dość męczy np. Wallander i to jego życiowe rozmemłanie :) Wakacje dopiero za tydzień, ale dzięki :)
Dżizas, dla Wallandera to ja dopiero nie jestem tardżetem! :-) Zrezygnowałam po bodajże trzecim tomie… Nb próbowałeś czytać Camilleriego (ale te wczesniejsze książki, bo te ostatnie to już nie to)? Albo serię Montalbana o komisarzu Carvalho?
Tak, próbowałem pierwszy tom, zupełnie mi nie podeszło. Nie jestem tardżetem :D
Ja mam ogólnie teorię, że w moim przypadku bocian pochlał i podrzucił mnie na niewłaściwej szerokości geograficznej :-) Wolę basen Morza Śródziemnego od Skandynawii, literacko, kulinarnie, klimatycznie, a i urody żem nie słowiańskiej :-) Nb. przypomniało mi się, jak kiedyś w ramach projektu europejskiego mieliśmy spotkanie w Barcelonie – wieczorkiem wybraliśmy się do jakiejś piwnicy w Barri Gòtic. Jeden z uczestników przyszedł spóźniony, ze swoją dziewczyną, która okazała się tłumaczką na kataloński, a spóźnienie było uzasadnione tym, że uczestniczyli w spotkaniu z polskimi poetami, w tym moim ukochanym Zagajewskim. Ja tego nie zmyślam, zresztą następnego dnia leciałam samolotem z Zagajewskim do Polski. No i na spotkaniu inżynierów zaczęłyśmy gadać o poezji, Montalbanie itp. Akurat wtedy wyszedł pierwszy Zafon, dla którego też nie jestem tardżetem i usłyszałam od niej tekst „wiesz, bo Zafon nie kocha i nie rozumie Barcelony i Katalonii, a Montalban nią żyje”. Jak łatwo się domyślić skończyliśmy imprezę w iście surrealistycznych okolicznościach (śpiewanie bluesa o projekcie) o 6 rano, a przy okazji dowiedziałam się ciekawych rzeczy o Coelho, którego ona tez miała tłumaczyć, ale nie wyszło :-)
Dla Zafona też nie bylem tardżetem, okrutnie się wymęczyłem. A anegdotka przednia, zapisaliście ten blues o projekcie? To móglby być hicior :)
Istnieją tylko zdjęcia (niestety istnieją, ROTFL), blues był spontaniczny i improwizowany, bo projekt znajdował się na skraju upadku i tylko to oddawało nasze uczucia. Koordynatorka Niemka wyśpiewała wszystkie swoje żale pod adresem Komisji Europejskiej. Pod akompaniament właściciela jakiegoś mocno zaplutego baru, w którym w kącie stało pianino. Tłumaczka w ramach bluesa b. jasno sformułowała swoją opinię o Coelho. Zapisywać nikt już nic nie był w stanie, w tym stadium pogrążenia się w surrealizm, indukowany zasadniczo za pomocą produktów fermentacji winogron. Kurde, ja się zaczynam zastanawiać, czy tego gdzieś wszystkiego nie spisać, bo im bardziej myślę, tym więcej mi się takich głupot przypomina. Typu historia jak jako wybitny ekspert w swojej dziedzinie mieszkałam 20 lat temu w Brukseli w, pardon my French, burdelu, bo tylko na to było mnie stać. Albo chóralne wycie do księżyca w pełni na rynku w Delft i kolega ekspert grający na oboju (też tego nie zmyślam)…
Ranyboskie, pamiętniki spisuj koniecznie, zdjęcia załączaj :) Piękne wspomnienia, faktycznie lekko surrealne.
Zaczęłam się zastanawiać i kurde nie wiem, Ja mam jakąś dziwną zdolność do łapania się na zdarzenia surrealistyczne. Nikt mi nie uwierzy, np, w to, że jednego z naprawdę, ale to naprawdę czołowych przywódców paryskiego maja 68 holowałam paręnaście lat temu pijanego w drebiezgi do hotelu we Frankfurcie nad Odrą, usiłując powstrzymać go od udania się na spacerek po parku, który nie był zbyt bezpieczny…. I jeszcze byłam w szpilkach, a tam jest bruk. Za charakterystyczny czerwony szaliczek holowałam, dobrze, ze on wzrostu siedzącego psa i to nie doga bynajmniej. ROTFL, dzięki, mam aktualnie doła życiowego i jakoś tak wracanie do tych durnych wspomnień mi pomaga.
Zaraz polece guglować przywódców tego francuskiego buntu i szukać po szaliczkach :) Ale że akurat we Frankfurcie nad Odrą, przecież to dziura była okropna chyba :P
Ja już chyba kiedyś wspominałam, że miałam swego czasu taka „retrospektywę” książek z dzieciństwa, opróżniając mieszkanie po śmierci mamy. Wyprowadziłam się do innego miasta, a moje książki z czasów dziecięco-nastoletnich u mamy zostały. No i robiąc selekcję zaczęłam podczytywać, po czym gdzieś po 2-3 dniach musiałam przestać, zdawszy sobie sprawę, iż tą metodą to ja tu spędzę cały urlop jaki mam. Ale przyznam, że akurat Niziurski przetrwał najlepiej i nie dziwiłam się sobie, że ja to czytałam.
Niziurski był jedyny i niepowtarzalny, ja sobie chyba coś dorzucę powtórkowo do stosu na urlop, a co, raz się żyje :)
Mnie się bardzo podobały te opowieści „małomiasteczkowe”, rozgrywające się w Niekłaju czy Odrzywołach, możliwe, że z racji pochodzenia z małego miasta. Moim zdaniem świetnie uchwycił tę atmosferę, a i relacje pomiędzy dzieciakami wydawały mi się prawdziwe, takie jak moje doświadczenia z dzieciństwa. „Awantura w Niekłaju” mogłaby się wydarzyć w moim rodzinnym miasteczku :-)
Chyba poza Markiem Piegusem i Alcybiadesem wszystkie jego książki się rozgrywają w rozmaitych Odrzywołach i te małe miasteczka faktycznie są świetnie przedstawiane, te przeciwstawienia starych mieszkańców i napływowych, drewnianych domów i nowych bloków.
To teraz ja z historyjką :) Wyczytałem u Vargi, że ojciec Niziurskiego w czasie okupacji był rządcą w majątku Halpertów w Jeleńcu. I tak mi ten Jeleniec nie dawał spokoju, bo nazwa wydawała się być znajoma. W końcu napisałem do znajomego, który w tamtej okolicy kupił starą leśniczówkę. I co? Okazało się, że to Jeleniec, a pałac, z którego dziś nie został kamień na kamieniu, stał w pobliżu. Życie lubi zaskakiwać :)
Się Wam zebrało na anegdotki :) Teraz się musisz do tego Jeleńca wybrać.
Nieprawdopodobne zbiegi okoliczności nie istnieją :-) Nb. poguglałam, wygląda na to, że Halpertowie to ciekawa rodzina była.
Owszem. Sam fakt, że w leśnym zaciszu zorganizowano tajne komplety prawnicze z wykładowcami z Lublina (Niziurski brał w nich udział), wiele o Tadeuszu Halpercie świadczy. Jak tylko skończę remont, wsiadam na bajka i jadę oglądać. Przy okazji pogadam z kumplem, bo mimo kilku zaproszeń nigdy nie ma czasu na odwiedziny :D Słowem – dwie pieczenie.
Jaka ta literatura jest jednak pożyteczna!
Dobrze, że trafiła pod moją strzechę :P
Nie zaczynaj o strzechach :P
To nie ja zacząłem :D
Ani słowa o żadnej strzesze nie napisałem :)
Ależ nie pisałem o Tobie :)
Ach, co za olga. Znaczy, ulga :D
Dobre! I ciągle śmieszy :)
Czuję się zachęcona, może nie skandynawski kryminał, to też mi nie podchodzi, ale pozostałe tytuły bym spróbowała. A jak ładnie się prezentują w wakacyjnym tle owe książeczki. Trzymam kciuki, aby tydzień do urlopu pędził galopem, a sam urlop upływał niespiesznie z miłą lekturą. Planuję takiż urlop na początku września – ale mój zestaw książek jeszcze nie spakowany, liczę na powrót do przeszłości i na to, że w miejscowości, którą odwiedzę księgarnie będą dobrze zaopatrzone. I też postaram się o takie zdjęcia z wakacyjnym tłem- pozazdrościłam więc kradnę pomysł.
Jako rasowej podróżniczce rekomenduję Ci Prevelakisa, on tak pisze, że chce się wszystko rzucić i jechać na tę Kretę, do tego arbuzowego morza. Tydzień do wyjazdu minie migiem, jest jeszcze tyle do załatwienia, że pewnie cudem zdążymy ze wszystkim :P Tło na razie jest ogródkowe, ale ich jakieś wakacyjne też zrobię, piasek jest bardzo fotogeniczny :)
To macie spory ogródek z piaskiem, parawanami i morzem (zdjęcia 3,5,6) :):):) Zapisuję Greckie klimaty. Na Krecie byłam tylko raz i wspominam ten pobyt bardzo dobrze, mimo, iż była to zorganizowana przez biuro podróży wycieczka. Urzekł mnie klimat, grecka gościnność, smaczne jedzenie, morze, basen, a także ślady przeszłości dla tych, którzy chcieli zobaczyć coś więcej. Ale nawet jak ktoś nie zamierza zwiedzać Kreta to świetna miejscówka. Tym chętnie przeczytam sobie książkę i może za rok wybiorę się w tamte okolice.
Hyhy, a nie, tylko tytułowe zdjęcie jest z ogródka, reszta archiwalna :) Grecji zazdroszczę, nawet z biurem podróży.
No i przekonałeś mnie do „Dolores Claiborne” ;) Akurat 1 sierpnia zaczynam urlop, to wezmę staruszka Kinga na wakacje. Z tych wymienionych przez Ciebie tytułów uwielbiam „Terror” i „Magiczne lata”. A co bym mogła polecić Tobie z książek równie dużego kalibru? Trzy typy:
1) „Dostatek” Michaela Crummeya,
2) „Beatlesów” Larsa Saabye Christensena,
3) „Dom Holendrów” Ann Patchett.
Zazdroszczę czytania Dolores po raz pierwszy :) Dzięki za polecenia. Dostatek znam, bardzo dobra rzecz, na Beatlesów się czaję, natomiast co do Patchett mam mieszane uczucia, czy to na pewno dla mnie.
No widzisz, czytałam Kinga już na tony, te klasyki mam chyba w większości za sobą, a akurat „Dolores” jakoś ominęłam :)
„Beatlesi” smakowita cegiełka, a Patchett… Nie wiem, ja przepadłam w niej, ale to już, wiadomo, każdy musi sam spróbować.
Dolores chyba jeszcze nie jest klasykiem, bo za młoda :)