Raje mojego dzieciństwa (Joanna Olczak-Ronikier, „Wtedy”)

Wtedy

 

Zaczęło się od „ton zakurzonych szpargałów”, które Joanna Olczak-Ronikier odziedziczyła po babce i matce. Z nich wyrosło „W ogrodzie pamięci”, ale pozostało jeszcze mnóstwo starych listów, dokumentów i zdjęć, oczekujących na ciąg dalszy rodzinnej sagi. „Wtedy” jest po części taką kontynuacją, po części zaś, jak sugeruje podtytuł, opowieścią „o powojennym Krakowie”.

„Zszywanie życia”

Janina Mortkowiczowa i jej córka, Hanna, w marcu 1945 roku przyjechały do Krakowa. Po latach ukrywania się chciały rozpocząć możliwie normalne, spokojne życie. Najpierw jednak musiały odnaleźć córkę Hanny, małą Joasię, z którą rozdzieliły się trzy lata wcześniej. Gdy wreszcie po licznych perypetiach się połączyły, zaczęło się „zszywanie życia przedartego na pół, moszczenie w przechodnich pokojach, znoszenie kaprysów przypadkowych sąsiadów, rozkładania łachów z unrowskich przydziałów w poniemieckich szafach”… Opowieść Joanny Olczak-Ronikier jest poświęcona sprawom osobistym, reperowaniu pozrywanych więzów rodzinnych, odreagowywaniu wojny i okupacji, próbom reaktywacji wydawnictwa Mortkowiczów, lecz również temu, co działo się naokoło, losom przyjaciół i współpracowników, atmosferze świata otrząsającego się po koszmarze. I miałem wrażenie, że ta druga część w pewnym momencie zdominowała książkę, że autorka jakby uciekała choćby przed dokładniejszym opisywaniem czy analizowaniem skutków, jakie prześladowania, rozłąka, strach miały dla niej samej i jej najbliższych, matki i babki. Trochę jakby nie umiała czy nie chciała zajmować się „tym niepojętym, które się wydarzyło”, a trochę jakby pisanie o innych „nie pozwalało na rozpamiętywanie własnych dramatów”.

Postrach domu

Oczywiście nie jest tak, że autorka całkowicie omija temat wojennej traumy. Opisuje tułaczkę od kryjówki do kryjówki, ucieczki przed szmalcownikami, rozdzielenie z matką i babką – gdy ze względów bezpieczeństwa musiała zamieszkać w internacie sióstr niepokalanek w Warszawie, niezwykły sposób, w jaki dowiedziała się, że matka przeżyła, i wreszcie początki wspólnego życia w Krakowie, w słynnym Domu Literatów przy Krupniczej 22, gdzie rozpoczęło się wzajemne poznawania i oswajanie. A nie było to łatwe: „zostałam postrachem domu. Odreagowywałam pięć i pół roku skradzionego przez wojnę dzieciństwa […] zadręczałam nieszczęsnych twórców sama albo w towarzystwie miejscowych uliczników”. Towarzyszem tych dzikich zabaw stał się Waluś, któremu poświęcone są jedne z najpiękniejszych i najbarwniejszych stron książki. Po latach izolacji świat kusił niezliczonymi możliwościami: niezrównane pierwsze przedstawienie teatralne, cyrk, okoliczne sklepiki pełne wspaniałości, kino, wesołe miasteczka, wszystkie te „raje mojego dzieciństwa”. Autorka samokrytycznie przyznaje, że „dość samolubnie wykorzystywała status odzyskanego cudem dziecka”, ale także wiedziona instynktem próbowała leczyć się z emocjonalnych ran właśnie tym zachłannym czerpaniem w życia. Składa też ogromny hołd i babce, i matce, niezwykłym kobietom, które mimo dramatycznych przejść z energią przystąpiły do pracy w sferze sobie najbliższej; z żelazną dyscypliną pisały, wydawały, organizowały, a mimo wszystkich kłopotów wiele uwagi poświęcały dziewczynce poturbowanej przez los, próbując znaleźć najlepsze sposoby jej wychowania.

Kolory i szarości

Świat, kolorowy i kuszący dla dziecka, dorosłym wydawał się bardziej szary, bo mierzyli się nie tylko z własnymi wspomnieniami o bolesnych przeżyciach, lecz także z bardziej przyziemnymi problemami: gdzie mieszkać, skąd zdobyć trochę odzieży czy pościeli, jak zapracować na utrzymanie. Olczak-Ronikier cytuje zachowany formularz, w którym panie Mortkowiczowe wyliczały starannie straty materialne, jakie poniosły wskutek wojny, zawartość mieszkań, szaf, kuchennych kredensów, majątek wydawnictwa. Przejmujący spis uwzględniający też uszczerbek na zdrowiu i pokazujący ogromny rozziew między życiem przed 1939 rokiem a tużpowojennym. Wiele miejsca w książce zajmuje próba reaktywacji rodzinnego wydawnictwa, nawiązania kontaktów z dawnymi autorami, publikowania kolejnych książek, borykania się z biurokracją. Wspominani są bliżsi i dalsi krewni, przyjaciele – obszernie choćby Leopold Staff i Tadeusz Różewicz, znajomi, życie w literackiej enklawie przy Krupniczej. Joanna w pewnym momencie niemal znika z kart własnej książki, by pojawić się jeszcze w świetnym rozdziale o swojej przyjaźni z Kirą Gałczyńską i wpływie, jaki Konstanty Ildefons wywarł na nią samą i jej postawę wobec życia. O ile więc pierwszą połowę „Wtedy” chłonąłem zachłannie, o tyle później zacząłem sobie ją dawkować – nie po to, by na dłużej starczyła, lecz by mieć szansę posortować mnożące się wątki i móc wyłuskać z nich to, co interesowało mnie najbardziej. Mimo iż nie jest to rzecz na miarę „W ogrodzie pamięci”, wspomnienia Joanny Olczak-Ronikier są z pewnością ważne dla odtworzenia losów ocalałych z Zagłady i jako obraz odbudowy życia po wojnie; wskrzeszają dawny Kraków, przypominają wiele postaci ważnych i zapomnianych. Wykorzystane i obficie cytowane dokumenty, listy, a nawet wiersze pozwalają bezpośrednio obcować z klimatem epoki, a styl autorki jest po prostu niezrównany.

Joanna Olczak-Ronikier, Wtedy. O powojennym Krakowie, Znak 2015.

(Odwiedzono 294 razy, 9 razy dziś)

12 komentarzy do “Raje mojego dzieciństwa (Joanna Olczak-Ronikier, „Wtedy”)”

  1. Myślałem, że coś skrobnąlem na temat „W ogrodzie …”, ale jednak nie. I teraz mam zgryz czy ja to w ogóle czytałem. Trzeba by zacząć robić jakieś choćby trzylinijkowe wpisy, bo skleroza rzecz straszna (acz przy kryminałach fajna) :P

    Odpowiedz
  2. Mnie się to „Wtedy” podobało, ze względu na to, że nie ma tak dużo dobrych książek opisujących te pierwsze chwile zaraz „po” z takiego punktu widzenia jakby to określić… Może nie przeciętnego człowieka, ale też nie żołnierzy wyklętych, bandytyzmu, sowieckiego zbydlęcenia (jak u Huellego). Chyba ten Kraków mimo wszystko jednak trochę inaczej wojnę przetrwał, co zresztą pojawia się czasem w relacjach. Ale rzeczywiście trochę to jest chaotyczne i nieuporządkowane, chociaż może tak właśnie było?

    Odpowiedz
    • Życie na pewno było chaotyczne i nieuporządkowane, ale żeby to od razu przenosić do książki? :) Ale tak, faktycznie te chwile zaraz po wojnie jakoś umykają, chociaż widziałem ze dwie monografie roku 1945, jedną zresztą całkiem niezłą.

      Odpowiedz
      • Pewnie się uśmiejesz, bo ja mam zawsze jakieś skojarzenia z d… wzięte, ale wiesz z czym to akurat mi się skojarzyło? Z „Europą w rodzinie” Marii Czapskiej. Kompletnie inna perspektywa i problematyka oczywiście, Czapska zresztą w ogóle nie miała moim zdaniem „lekkiego pióra”, może była dobrym naukowcem, ale pisarką, nawet wspomnień, to nie bardzo, w odróżnieniu od p. Olczak . Ale to samo wrażenie – niezwykle ciekawe tematy (np. zaskakująco otwarte zwierzenia nt. okresu dojrzewania i edukacji seksualnej i ogólnie wychowania przez matkę), wiele do opowiedzenia, ale chaos i trzeba to sobie dawkować. :-)

        Odpowiedz
        • Sam mam dziwne skojarzenia, więc nie śmieję się z cudzych :D Chciałem kiedyś tę Czapską czytać, ale jak chaos, to chyba już nie chcę. To „Wtedy” wydaje mi się jakimś wypadkiem przy pracy, bo przecież, jak w „Korczaku” autorce brakowało materiału, to nie sztukował opowieściami o Różewiczu, tylko stawiała hipotezę i szła dalej. Na marginesie: i Korczak jest znakomity, i Piwnica pod Baranami.

          Odpowiedz
          • Czytałam Korczaka, też uważam że świetny. Co do Czapskiej, to wiesz co, to jest dość skomplikowane. Tytuł „Europa w rodzinie” dużo obiecuje, a jest … To wygląda jak zbiór luźnych notatek, które wymagałyby jakiejś redakcji, trochę rzeczy się powtarza, trochę jest nazbyt rozwleczone (jak np. korespondencja jej babki z siostrami). Natomiast jest ładne parę fragmentów, które wbijają w glebę, jak np. opisy ultrakatolickiego wychowania odebranego przez rodzeństwo Czapskich, czy wstrząsający opis śmierci jej matki. Nb. opisany jak z perspektywy badacza zza szyby… No i te właśnie aspekty dojrzewania i edukacji seksualnej, o których wspominałam. Maria była czwartą córką „przyjętą z rezygnacją” jak sama pisze (oczekiwano syna, Józef był wyraźnie faworyzowany), widać w tym duży żal do rodziny. Moim zdaniem to jest taka książka, która jest niedobra, ale ciekawa, zwłaszcza w kontekście idealizacji niegdysiejszego dziecięcego szczęścia. Choć też trzeba sobie dawkować…Sama nie wiem, ja nie żałuję, że przeczytałam.

            Odpowiedz
            • Faktycznie, to nie są tematy powszechne w memuarach, w takim razie jeszcze nie skreślę ostatecznie z listy. Może zresztą nazbyt się przyzwyczailiśmy do pamiętników gładkich a miałkich i coś mniej dopracowanego budzi w nas sprzeciw?

              Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.