Dwunaste!

Liczyłem kilka razy, ale nie chce być inaczej. Blog obchodzi dwunaste urodziny, a tym samym wchodzi oficjalnie w wiek nastoletni. Oznaczać to będzie zapewne typowe dla tego wieku wahania nastroju, okresy euforii przeplatane nieróbstwem, bałagan w pokoju i trzaskanie drzwiami. Zanim jednak spadną na nas te wszystkie atrakcje, zapraszam na subiektywne podsumowanie ubiegłego roku.

Odkrycie roku

Odkrycie to trochę recyclingowane, ale dopiero teraz w pełni docenione. Książki Gerarda Durrella kilka lat temu zupełnie nie zrobiły na mnie wrażenia, ale teraz okazało się, że są idealne na wszelkie zło tego świata. Zanurzenie się w słonecznym krajobrazie Korfu, obserwacja wyczynów zwariowanej rodziny autora i jego przyrodniczych fascynacji zapewnia ukojenie i kieruje myśli ku rozgrzanym plażom, ciepłemu morzu, gajom oliwnym i niezwykłym wydarzeniom, jakie stają się udziałem Durrellów. Nawet jeśli nie do końca wszystkie są prawdziwe. O książkach Geralda Durrella pisałem poza blogiem, więc zachęcam do odwiedzin strony na Facebooku albo Instagramie (Nasza rodzina i inne zwierzęta; Ogród bogów; Zoo w walizce). Do kompletu polecam interesującą i bardzo dobrze napisaną biografię rodziny Michaela Haaga Durrellowie z Korfu.

Durrellowie z Korfu

Non-fiction

Książek z tej kategorii przeczytałem zaledwie kilka, ale prawie wszystkie okazały się co najmniej udane; nad jedyną słabą być może popastwię się niedługo. O biografii Durrellów Haaga wspomniałem wyżej, o zbiorze „Schodów się nie pali” Wojciecha Tochmana być może też mi się uda napisać, ale cała pierwsza trójka doczekała się swoich omówień.

Miejsce trzecie przypadło „Przemilczanym” Joanny Ostrowskiej, która z rozproszonych, niepełnych źródeł zrekonstruowała obraz przerażającego zjawiska przemocy seksualnej w czasie drugiej wojny światowej. Autorka pisze nie tylko o straszliwym losie ofiar, o których niestety bardzo niewiele wiemy, lecz także o równie strasznym procesie skazywania ich po wojnie na zapomnienie, o przemilczaniu, lekceważeniu. Nikt nie zadbał o udokumentowanie skali tego zjawiska, o zebranie źródeł i relacji. Przemoc seksualna stała się tabu, czymś wspominanym niechętnie, niegodnym rzetelnych badań.

Miejsce drugie zajmuje „Najlepsze miasto świata” Grzegorza Piątka, który udowodnił, że historia instytucji wcale nie musi być nudna – trzeba tylko znaleźć na nią sposób. I Piątek ten sposób znalazł – opowiada o Biurze Odbudowy Stolicy zajmująco i obrazowo, dobiera interesujące cytaty z dokumentów i wspomnień, czasem rzuci anegdotę i cały czas pamięta, że nie pisze dla specjalistów, więc wszystkie kwestie fachowe omówione są bardzo przystępnie. Dla warszawiaków, ale myślę, że nie tylko, fascynująca jest konfrontacja szeroko zakrojonych koncepcji odbudowy stolicy z tym, co udało się w rzeczywistości zrealizować.

Natomiast bezapelacyjnie zwyciężają w tej kategorii „Trzy tłumaczki” Krzysztofa Umińskiego. Dziś coraz częściej nazwiska tłumaczek i tłumaczy pojawiają się na okładkach, a oni sami robią wiele, żeby zwiększyć swoją widoczność. Jeszcze jednak kilkadziesiąt lat temu czytelnicy zgoła nic nie wiedzieli o ludziach, dzięki którym mogli poznawać światową literaturę. Krzysztof Umiński pokazuje sylwetki trzech wybitnych tłumaczek: Joanny Guze, Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej i Marii Skibniewskiej; poświęciły się one pracy translatorskiej, samotnym zmaganiom z cudzym tekstem, wymagającym jednocześnie pokory i twórczego wkładu własnego. Każda z nich jednak czerpała inaczej ze swych doświadczeń, inaczej budowała swoje życie, inaczej podchodziła do pracy. Umiński próbuje nie tylko opowiadać ich biografie, lecz także przedstawić styl pracy w czasach, gdy sprawdzenie najprostszych rzeczy potrafiło być problemem.

Powieści, powieści…

Nie dało się nie zauważyć w 2022 roku gigantycznej awantury, jak wybuchła, gdy ogłoszono, że nowy przekład powieści Lucy Maud Montgomery będzie nosił tytuł „Anne z Zielonych Szczytów”. Tylu znawców kanadyjskiej literatury, przyrody, zwyczajów, tylu przekładoznawców i lingwistów świat jeszcze nie widział. Na podstawie samego tytułu Annę Bańkowską, autorkę tłumaczenia, odsądzono od czci i wiary, oskarżono o świętokradztwo, odebranie rzeszom czytelniczek słodkich wspomnień z dzieciństwa oraz o obliczone na wywołanie skandalu wyrachowanie. Tymczasem udała się Jej trudna sztuka: przełożyła ponadstuletnią powieść tak, że brzmi świeżo i atrakcyjnie, jednocześnie nie tracąc nic z klimatu epoki, w jakiej powstała. Godny zauważenia jest też pietyzm w oddawaniu najdrobniejszych szczegółów.

Miejsce drugie zajmuje szalona powieść z Finlandii, „Polowanie na małego szczupaka” Juhaniego Karili. Elina musi wrócić w swoje rodzinne strony, do Laponii Wschodniej, żeby w określonym terminie wyłowić szczupaka ze stawu niedaleko jej domu. Jeśli tego nie zrobi, konsekwencje będą straszne. Cóż trudnego w tym zadaniu i czemu ma ono aż takie znaczenie? Tego będziemy się dowiadywać stopniowo, a przy okazji świetnie się bawić, bo autor swobodnie miesza realne z baśniowym, życie codzienne Laponii z folklorem, prawdopodobne z cudownym. Opowiada smakowicie, dawkuje napięcie, dorzuca sporo humoru, opisuje barwnie i nigdy do końca nie wiemy, kiedy trzyma się rzeczywistości, a kiedy nas wkręca. Nie byłoby to z pewnością tak świetne, gdyby nie twórcza inwencja Sebastiana Musielaka, który całe to oszałamiające szaleństwo powieści przetłumaczył na polski.

W ostatnim czasie przeczytałem kilka książek o dziewczęcym dorastaniu, o snuciu marzeń i ich konfrontacji z rzeczywistością, o próbach wyrwania się do lepszego życia. Tove Ditlevsen mnie nie zachwyciła, dużo lepiej wypadło „Piękno życia” Merete Pryds Helle, ale obie zagraniczne konkurentki przebiła Pola Gojawiczyńska swoją dylogią: „Dziewczętami z Nowolipek” i „Rajską jabłonią”, które okazały się najbardziej satysfakcjonującymi powieściami minionego roku. Gojawiczyńska zestawia swą opowieść z epizodów, które łączą się w imponujący fresk obejmujący kilka dziesięcioleci, od początków dwudziestego stulecia do lat trzydziestych. Imponująca jest wnikliwość psychologiczna autorki, zdolność do stworzenia kilku głównych (i całego tłumu pobocznych) postaci, z których każda jest indywidualnością i każda jest bliska czytelnikowi, a także niezwykle wierne oddanie codzienności we wszelkich jej przejawach. Obie powieści Gojawiczyńskiej, mimo iż niemal stuletnie, wciąż pozostają świeże i interesujące.

A po części oficjalnej zapraszam tradycyjnie na skromny, ze względów inflacyjnych, poczęstunek… Weźcie szklaneczkę i wypijcie zdrowie dwunastolatka! Dziękuję Wam raz jeszcze, że jesteście!

(źródło)

(Odwiedzono 549 razy, 3 razy dziś)

27 komentarzy do “Dwunaste!”

  1. Drogi Nastolatku!

    wraz z serdecznymi życzeniami pragnę Cię zapewnić, że doskonale rozumiem nastoletnie okresy entuzjazmu i buntu, przeplatane stanami apatii i nadaktywności. I ani mnie nie przestraszy trzaskanie drzwiami, ani sama nie zamierzam nimi trzaskać.

    Żyj nam zdrowo i rozwijaj się w takim tempie, jakie jest dla Ciebie najlepsze! Wszystkiego dobrego na następne …naście…, a co tam, …dziesiąt lat!

    Odpowiedz
  2. Aż trudno uwierzyć, że Twój blog jest młodszy od mojego, i to o ponad 5 lat! Wydaje mi się, że był od zawsze. I oby był zawsze, czego Tobie, sobie i wszystkim czytelnikom życzę. Trzy tłumaczki cenię równie wysoko, podobnie jak (ku własnemu zaskoczeniu) Anne po nowemu. Już za 13 dni Szumiące Wierzby!

    Odpowiedz
    • Ja się załapałem na główną falę blogopowstawania 2010 i 2011, wyrastały blogi jak grzyby po deszczu. A teraz, poza wyjątkami, nie ma co poczytać, prawie wszystko zwinięte :( Dzięki za życzenia. U mnie właśnie leży na wierzchu Anne z Redmondu, może zdążę przed premierą Wierzb :P

      Odpowiedz
      • Gorące życzenia wytrwałości i szczęścia czytelniczego. I, rzecz jasna, weny recenzenckiej!
        PS. Och, uszczypliwie o tych lingwistach kanadyjskich, uszczypliwie! Ja należałam do tych, których na dźwięk tytułu zęby bolały, również dlatego, że (do dzisiaj tak sądzę) jest on w swojej wymowie krajobrazowy, nie architektoniczny. Im więcej jednak czytałam o zaletach tego przekładu, tym bardziej miękłam i więdły mi na ustach argumenty, że tłumaczeń „Ani” było już wiele, a dzienniki leżą nieprzełożone. I teraz, kiedy już skruszałam naprawdę i gotowa jestem przeczytać „Szczyty”, widzę „Anne z Redmondu”, widzę te „wierzby” i znowu sobie myślę: zdziwniej i zdziwniej. No naprawdę, dlaczego właśnie z Redmondu, kiedy w oryginale jest Anne z Wyspy (przekład Krasuckiej, który czytałam dziewczęciem, to naturalnie „Ania na uniwersytecie”, szereg nowszych tłumaczeń nosi ten tytuł, którego zachowania się nie domagam, bo i daleko odbiegł od oryginału, i nie zadomowił się w kulturze tak jednoznacznie, jak tytuł pierwszego tomu)? I dlaczego akurat Szumiące Wierzby, kiedy wyraźnie napisano „topole” („poplars”)? Czy to jest, bo ja wiem, jakiś książęco-edwardiański regionalizm, coś jak u Małopolan, którzy o czarnych jagodach mówią borówki (w moich stronach „borówki” to „brusznice”)? Czy jednak rzeczywiście gra tutaj pewną rolę chęć, żeby tytuły były nowe, odmienne, nie przypominały tych dobrze znanych?

        Odpowiedz
        • Dziękuję za życzenia. A co do zmiany tytułów, to są każdorazowo uzasadniane w przedmowie. I o ile ten Redmond faktycznie można uznać za zmianę nieco na siłę, bo autorka taki tytuł planowała, ale w druku nigdy się nie pojawił, o tyle Willows i Poplars funkcjonowały równolegle, moje angielskie wydanie ma właśnie willows w tytule. Abstrahując jednak od tytułów, taka Anne z Redmondu jest zupełnie inną książką niż ckliwo-sentymentalna Ania na uniwersytecie, naprawdę Zawisza-Krasucka zrobiła z tego Trędowatą :P

          Odpowiedz
          • Prędzej czy później na pewno po „Redmond” sięgnę, zwłaszcza jeśli w tej wersji powieść rozkwitła, bo „Anię na uniwersytecie” czytałam raz i już więcej do niej nie wracałam, uznawszy tę część za raczej mdłą (nie licząc potwornej sceny z kotem i chloroformem, której nie zapomnę póki życia).

            Odpowiedz
  3. Gratulacje!
    Przy okazji dziękuję za polecenie świetnej powieści historycznej Karola Schulza pod tytułem „Kamień i cierpienie”. Bardzo mi się podobała :)

    Odpowiedz
  4. Bałagan może być, ale weź Ty mnie nie strasz nieróbstwem, bo gdzie ja będę chodził zostawiać swoje durne komentarze? Zostałeś mi jednym z nielicznych co dbają o komfort komentującego czytelnika i podejmują z nim dialog. Ba, z wielce satysfakcjonującym czasem odpowiedzi. Wielce!
    100 lat! A teraz szybciutko, pierwsza nóżka, druga nóżka i rozchodniaczek, które może pozwolą zasnąć przy tej cholernej wichurze za oknem :(

    Odpowiedz
    • Oj, może nie będzie tak źle z tym nieróbstwem, dotąd jakoś się kręciło. Poza tym nie zrezygnuję dobrowolnie z Twoich komentarzy, „zostałeś mi jednym z nielicznych co dbają o komfort” autorów blogów i podejmują z nimi dialog, że zacytuję klasyka :D Mieszkasz w tym Kieleckiem, to Ci wieje, u nas tylko leje deszczem. Zdrówko!

      Odpowiedz
  5. Ja jestem ze „starej szkoły” i nic mnie nie przekona do nowego tłumaczenia Ani. Ania to Ania, a nie żadna Anne. Całą serię czytałam niepoliczoną ilość razy, głównie dlatego, że wtedy mało co było ciekawego dla dorastających panienek. Przyzwyczajenie do tamtego tekstu powoduje mój bunt.
    Podobna sytuacja mnie spotkała, kiedy ośmieliłam się wymienić mój zaczytany egzemplarz Przygód Dobrego Wojaka Szwejka na nowy, w dodatku w twardej oprawie. Niestety, nie sprawdziłam tłumacza i to był błąd, bo tego nie dało się czytać.
    Gratuluję jubileuszu, znakomitych tekstów i dziękuję za przypomnienie wielu lektur mojego dzieciństwa.
    Serdecznie pozdrawiam. Barbara

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.