Zawiodą się czytelnicy, którzy z listów Tove Jansson chcieliby się dowiedzieć więcej o powstawaniu książek o Muminkach. Właściwie w większości korespondencji w ogóle nie ma o nich mowy: co najwyżej jakaś wzmianka o ukazaniu się książki albo o przygotowywaniu ilustracji czy negocjacjach z wydawcami. O czym więc pisze Tove w swoich obszernych listach? Właściwsze byłoby pytanie, o czym nie pisze, bo doprawdy trudno wskazać temat, który by się nie pojawił: studia artystyczne, prace malarskie, wystawy, życie rodzinne i towarzyskie, zdrowie, choroby, finanse, podróże, lata spędzane na bałtyckich wyspach, miłość, kłótnie, rozstania, wojna, zachwyty życiem, zmęczenie życiem, życiowe wybory.
„Tylko »gadam«”
O wszystkim tym Jansson opowiada jakby na jednym wydechu, mieszając ze sobą wątki, ludzi, przeżycia, przerzucając się od drobiazgów do kwestii zasadniczych; strumienie myśli przelane na kartki, często z ilustracjami. Oszałamia to, prowadzi do zawrotu głowy, ale i nieco męczy, dlatego wskazane jest dawkowanie sobie lektury. Sama zresztą autorka miała tego świadomość: „To fatalne, że tak trudno mi się tu zabrać do jakiejś porządnej, zmyślnej »korespondencji«, robi się z tego tylko aliterackie wrzucanie tego, co pamiętam, i przefruwających myśli, powtórzeń, dziecinności. Tylko »gadam«”. Mimo iż zarzuca sobie „aliterackość”, nader często jest Jansson właśnie literatką: gdy opisuje takie miejsca jak Bretania, sztormy nad Bałtykiem czy wyspiarskie życie. Spragnieni Muminków więcej znajdą o nich dopiero w listach do ukochanej Tuulikki Pietila, począwszy od drugiej połowy lat pięćdziesiątych, gdy pojawiają się częściej, ale też głównie od strony wydawniczo-promocyjno-biznesowej: warunki umów, nagrody, spotkania z czytelnikami, projekty muminkowych gadżetów, adaptacje sceniczne. Da się jednak wyłowić tu i ówdzie źródło jakiegoś wątku umieszczonego nie tylko w opowieściach o Muminkach, lecz i w innych utworach Jansson, zidentyfikować pierwowzór literackich bohaterów: Topika i Topci, Tootiki czy Tatusia Muminka albo dowiedzieć się, czym było „mimblowanie”.
„Muszę stać się wolna”
Wśród zebranych w tomie stu sześćdziesięciu listów jest sporo takich, które punktują zwrotne momenty w życiu Tove. W 1938 roku pisze do rodziny z Paryża, gdzie przebywała na stypendium: „sama muszę stać się wolna, jeśli chcę być wolną malarką”. Wolność oznaczała wyzwolenie się spod cudzych wpływów artystycznych, ale nie tylko, swobodę finansową, by nie brać wszystkich zleceń, jakie się nawiną, a także wolność osobistą. Tu kluczowe są listy do przyjaciółki Evy Konikoff z czasu wojny, w których Tove rozważa, czym byłoby dla niej i jej pracy artystycznej małżeństwo („albo zła malarka, albo zła żona”) i rozlicza się z wychowaniem, które wpoiło jej, że kobieta musi opiekować się mężczyzną, podziwiać go i pocieszać, rezygnując przy okazji z siebie. Jej matka, uzdolniona artystka, całe życie stawiała na pierwszym miejscu męża i jego potrzeby, a dopiero potem własną twórczość. Wtedy też padają słowa: „nie będę produkować dzieci do odstrzału! Urodzę, jak mężczyźni przestaną zabijać – ale chyba nigdy nie przestaną”. Z listów dowiadujemy się o związku Jansson z lewicowym politykiem Atosem Wirtanenem, o pierwszej wielkiej miłości do kobiety i ostatecznym przejściu na stronę „duchów”, jak nazywa lesbijki. Korespondencja wreszcie utrwala jej kilkudziesięcioletnie życie z Tuulikki Pietilą, utalentowaną graficzką; związek z nią, mimo rozmaitych burz, okazał się niezwykle szczęśliwy („Jestem jak ogród, który wreszcie podlano, by kwiat mógł się rozwinąć”). I faktycznie, talent Tove rozkwitł.
Hemy, Faffany i reszta
Listy podzielone są według adresatów: począwszy od najwcześniejszych listów do rodziny z lat trzydziestych, kiedy Tove podróżowała, by studiować malarstwo do Paryża, a potem wędrowała po Włoszech i Francji, przez wojenne listy do przyjaciółki Evy Konikoff, która wyjechała do Stanów Zjednoczonych, do partnera Tove Atosa Wirtanena, pierwszej kochanki Viviki Bandler, wreszcie do matki i Tuulikki Pietili, by wymienić najważniejsze osoby w życiu pisarki. Przed każdą kolejną częścią znajdziemy obszerne informacje o odbiorcy i jego związkach z Tove, a pomiędzy listami zamieszczono wyjaśnienia, pozwalające lepiej zrozumieć informacje zawarte w korespondencji. Układa się to listowną autobiografię Jansson, z subiektywnym wyborem wątków i kwestii, które ona sama uważała za godne wspomnienia, a te, jak już wspomniałem, niekoniecznie są tymi, które najbardziej interesowałyby czytelnika. Pewnie optymalne byłoby czytanie listów równolegle z biografią Tove. Poza tym wydawczynie tomu opatrzyły tekst przypisami, skąpymi zarówno ilościowo, jak i objętościowo (typowe objaśnienie postaci brzmi: „Fanny – siostra Kallego Gustafsona” albo „Ester Helenius – fińska malarka”). Może to wynikać z tego, że większość tych osób to przelotne znajomości, bez większego znaczenia w życiu Jansson. Zdecydowanie jednak za mało jest też wyjaśnień rozmaitych aluzji czy napomknień robionych przez Jansson; być może odbiorcy skandynawscy lepiej się orientują np. w kwestiach politycznych, historycznych czy obyczajowych, czytelnik polski może się jednak czuć zagubiony. Sytuacji nie poprawiają niestety nieliczne i dość przypadkowo zamieszczane przypisy tłumaczki i polskiej redakcji. Wydawnictwo nie zdecydowało się też na dodanie indeksu osób, uniemożliwiając szybkie sprawdzenie, kim są postacie pojawiające się z listach, często zresztą wskazywane jedynie z przydomku, te wszystkie Hemy, Faffany, Sofeny, Hamy czy Tapsy. Szczęśliwie nie oszczędzano na ilustracjach: mamy portrety adresatów, zdjęcia prywatne, podobizny ilustrowanych listów czy reprodukcje prac Jansson.
Wreszcie głowa przestała boleć na tyle, żeby móc coś napisać. Jakoś z epistolografią nie jest mi po drodze, mimo że sam swego czasu sporo listów wysyłałem i dostawałem. I nawet nie chodzi o zgłaszane w takich razach przez czytelników wyrzuty sumienia, że oto z butami wchodzimy w czyjąś intymność, bo prawdą jest, że gros korespondencji osób o jakimś tam statusie persony publicznej pisana jest, jeśli już nie pod publiczkę, to na pewno z myślą o ewentualnych czytelnikach :) Żeby zmienić zdanie o zbiorach listów zamiast po Astrid sięgnę jednak po „Listy na wyczerpanym papierze” swego czasu wielce chwalone :)
Nooo, Listy na wyczerpanym to dopiero jest włażenie z butami :D Do łóżka wręcz. Ale literacko bardzo są ładne te listy, chociaż nie powiem, żeby moja sympatia do Osieckiej wzrosła po lekturze
No więc właśnie. Jeśli takie podglądactwo mnie nie odrzuci, to wtedy wezmę się za rzeczy „lżejsze”, czyli np. obiecywanych sobie Mrożka i Lema :P
O, ci dwaj to uprawiali radosną ekwilibrystykę w tych listach :P