„Pożegnanie z Afryką” to nostalgiczny powrót do krainy, w której Karen Blixen spędziła kilkanaście lat i z którą się zżyła. To ciąg epizodów opowiadanych w gawędziarskim tonie i przerywanych dygresjami i retrospekcjami, przywołujących ludzi i widoki, dawno minione zdarzenia, kolory, zapachy, smaki i faktury.
„Takt afrykańskiej orkiestry”
Zawiedzeni będą czytelnicy, którzy spodziewają się po książce opowieści o spopularyzowanym przez filmową adaptację romansie duńskiej baronowej z Anglikiem Denysem Finch-Hattonem. Podobnie zawiedzione mogą być osoby, które spodziewają się historii życia autorki na kenijskiej farmie. Nic z tego. Biografię Blixen można sobie z tej powieści (używam tego określenia z braku celniejszego) odtworzyć jedynie częściowo. Dostajemy za to dwa zbiory (bo „Cienie na trawie” mają identyczną konstrukcję) epizodów opowiadanych w gawędziarskim tonie i przerywanych dygresjami i retrospekcjami, które tworzą luźno powiązaną całość: portrety służących, przyjaciół, ludzi, z którymi los zetknął Blixen w różnych okolicznościach, i zwierząt, szczególnie zapamiętane wydarzenia z życia na farmie, refleksje nasuwane przez sytuacje, w jakich znajdowała się autorka. Ma Blixen wielki dar portretowania ludzi i zwierząt, a z każdego opisu afrykańskiej przyrody przebija ogromna miłość do kontynentu, na którym spędziła sporą część życia i który nieodwołalnie na nią wpłynął. Odmienność stylu i tempa życia, podejścia do codziennych spraw – tak inna od europejskich nawyków – wzbudzały niekiedy sprzeciw, gdy sprawy szły nie po myśli baronowej, ale równocześnie zmuszały do przewartościowania, zmiany sposobu myślenia, zastanowienia się, czy faktycznie trzeba się spieszyć, podczas gdy można po prostu kontemplować otaczające piękno, zapierające dech w piersiach nieograniczone przestrzenie, bujną przyrodę – jednym słowem, dostosować rytm życia do „taktu afrykańskiej orkiestry”.
„Poczucie wszechmocy”
Karen Blixen była jednak dzieckiem swojej epoki. Można niekiedy odnieść wrażenie, że nie potrafiła się w pełni utożsamić z Kenią, do tego stopnia, by przestały jej przeszkadzać odmienności i by przyjmować Afrykę taką, jaką była, bez ciągłego porównywania z Europą i bez narzucania jej własnych poglądów. Niestety więc spod całego kolorytu, egzotyki i widocznej fascynacji Afryką przebija przekonanie o wyższości białego człowieka, protekcjonalne traktowanie Afrykańczyków, ich zwyczajów, poglądów, podejścia do życia. Chociaż nie mamy powodu wątpić w szczerość sympatii czy nawet przyjaźni autorki dla mieszkańców, to jednak uważa ich w wielu przypadkach za duże dzieci, a porównania charakterów czy możliwości intelektualnych przedstawicieli różnych plemion czy nacji są tu na porządku dziennym. Większy niesmak budzi podejście Blixen do polowań i zabijania zwierząt, bez względu na to, czy chodzi o safari i zabijanie dla zabijania i trofeów, czy zabijanie drapieżników czyniących szkody w stadach zwierząt hodowlanych. Nawet jeśli weźmie się poprawkę na ówczesne zwyczaje, to jednak opis uczuć podczas polowania na lwy: „Stałam w trawie głęboko oddychając, rozpierana poczuciem wszechmocy; to strzał daje takie poczucie, gdyż wywołuje efekt na odległość” wywołuje ciarki na plecach, a niedowierzanie budzi spór o to, czy można truć lwy szkodniki, czy nie. No więc nie, baronowa lwów truć nie będzie, będzie je odstrzeliwać. Bo tak uznała, nie ukrywając tego nawet za pseudoargumentami o szacunku dla władców sawanny. Peanów ku czci polowań jest tu sporo, ale nawet to, że ostatecznie Blixen uznała polowanie za „ohydne i wulgarne”, nie zmienia wymowy tych fragmentów.
„Zostawić serce w Afryce”
Dla autorki czas spędzony w Kenii był najważniejszym okresem życia, pełnym przeżyć i rozmaitych emocji, zetknięciem ze światem całkowicie odmiennym, fascynującym pod każdym względem. Jej książki są więc głębokim wyrazem tęsknoty za utraconym i próbą utrwalenia tamtego czasu („Moje życie, nie pozwolę ci odejść, dopóki mnie nie pobłogosławisz”, wykrzykuje). Swój wyjazd, do którego zmusiło ją bankructwo farmy, mocno przeżyła, mimo upływu lat podtrzymywała więzi ze swoimi dawnymi służącymi i uważała, że wciąż przynależy raczej do Afryki niż do „jasnych duńskich lasów”, gdzie borykała się z poczuciem nierzeczywistości, gdyż „zostawiła serce w Afryce”. Wszystkie te uczucia zawarła w swoich opowieściach: przepięknych literacko, bardzo sensualnych, nostalgicznych i niespiesznych niczym rytm afrykańskiego kontynentu, lecz równocześnie utrwalających też przekonania, które dziś wydają się, łagodnie mówiąc, mocno archaiczne.
Karen Blixen, Pożegnanie z Afryką, tłum. Józef Giebułtowicz, De Agostini 2001.
Karen Blixen, Cienie na trawie, tłum. Małgorzata Klimek, Rebis 1995.
The Times They Are a-Changin’, że tak przywołam klasyka i noblistę i to co kiedyś było normą, teraz, w czasach wszechobecnej poprawności, daje po oczach. Z drugiej strony pewne rzeczy ludzie sobie tak pokomplikowali, że teraz strach się odezwać niekiedy :P
Jak tak obserwuję debatę o ograniczeniu wszechmocy myśliwych u nas, to widzę, że te poglądy na polowania u niektórych wcale się nie starzeją :(
Próbowałam różnych utworów Blixen i nie potrafiłam się w nich odnaleźć. Może to zbyt „impresyjna” proza jak dla mnie.
Co do ekranizacji, zdecydowanie wolę „Ucztę Babette” od „Pożegnania z Afryką”, europejskie wątki bardziej do mnie trafiają.
Ja się rozczarowałem przy pierwszym czytaniu, no bo jak to tak, bez fabuły, same właśnie obrazki i impresje. Ale teraz mi wyjątkowo podpasowało, będę czytał następne rzeczy. Filmowe „Pożegnanie” widziałem raz, chyba byłem za młody, żeby docenić :)
„Pożegnanie z Afryką” to jednak przede wszystkim romans.;(
Sięgnęłam teraz po „Zimowe opowieści”, niestety zima + morze to dla mnie za dużo wrażeń, może zajrzę od razu do „Karnawału”.;)
O, zima plus morze to akurat brzmi całkiem nieźle :)