Największe bitwy Napoleona dawno temu weszły do Prawdziwej Literatury, by przypomnieć Borodino Tołstoja i Waterloo Wiktora Hugo, brakowało chyba jednak tekstu, który nieco nakłuwałby balonik wielkiego wodza i genialnego stratega.
Grupka straceńców
Bitwa pod Swobodino nie idzie po myśli Napoleona. „Postęp napotkał trudności”, jak ujmuje to jeden z cesarskich oficerów. Skupiony wokół Bonapartego sztab generalny nie ma pomysłu, jak zmienić losy starcia. I wtedy zgromadzeni na wzniesieniu wojskowi ważniacy zauważają coś niezwykłego: oto w bitewnym chaosie jeden oddział idzie we wzorowym szyku prosto na rosyjskie pozycje, nie bacząc na wybuchające dokoła pociski, wysoko dzierżąc cesarskiego orła. Na ten widok nowy duch wstępuje we władcę i sztabowców – dzielnym zuchom należy pomóc, nie mogą sami przeciwstawiać się wrogowi. Marszałek Murat na rozkaz Napoleona prowadzi szarżę, by wesprzeć grupkę straceńców…
Bohaterowie mimo woli
Pérez-Reverte zdecydowanie nie odnosi się do cesarza z wielkim respektem. Napoleon nazywany jest „Le Petit Coutafon”, otaczają go karierowicze i półgłówki, a sukcesy zawdzięcza gotowości do poświęcania własnych żołnierzy („Zapewne wielu z was zginie, ale jest to poświęcenie, na które jestem gotów”. To nie Napoleon, to lord Farquad, ale idealnie pasuje). Kiedy bitwa nie przebiega zgodnie z planem, sztabowcy starannie unikają przejawiania inicjatywy z obawy, że cesarz każe im zrealizować własne pomysły – czego ofiarą pada piękniś Murat, zmuszony do zorganizowania odsieczy dla niezłomnych żołnierzy. A ci niezłomni okazują się oddziałkiem Hiszpanów, jeńców, zmuszonych do wstąpienia do Wielkiej Armii, którzy korzystając z bitewnego zamętu próbowali zrealizować własny plan i nie przypuszczali, że staną się bohaterami mimo woli. Ale tak zdarza się na wojnie: patos i śmieszność, dezercję i bohaterstwo dzieli od siebie tylko krok; czasem wręcz ocena zależy od tego, kto o wydarzeniu opowiada – zwykle od tego, kto przeżył. U Péreza-Reverte opowiada hiszpański żołnierz, nie szczędząc barwnych, jędrnych określeń, nie hamując się przed wyrażaniem bardzo bezpośrednio swojego zdania nawet i o samym cesarzu. „W cieniu orła” jest niekiedy nieodparcie zabawne, wręcz prześmiewcze, ale tym mocniej podkreśla grozę i bezsens wojny. Tu nie ma miejsca na patos (chyba że w parodiowanych oficjalnych komunikatach armijnych), a bez niego zostaje strach, rany, śmierć, głód, pociski świszczące nad głową i konieczność wypełniania głupich rozkazów „kurdupla” i jego przydupasów w imię realizacji cudzych celów. Opowieść toczy się wartko, błyskotliwie przełożona przez Filipa Łobodzińskiego. Pierwsze spotkanie z książką hiszpańskiego autora uważam za bardzo udane i zamierzam pogłębiać tę znajomość.
Książki Pereza Reverte były jednymi z pierwszych, które odważyłem się laaata temu kupić przez internet w Merlinie. Do tej pory mam na półkach kilka tytułów z tej charakterystycznej serii z Muzy :) Dobrze się to czytało, a że chwalisz, sięgnę :)
Wszyscy znają Pereza, a mnie jakoś omijało szerokim kołem, pojęcia nie mam dlaczego.
Nie przejmuj się. Czasem rozmawiacie tutaj o książkach z dzieciństwa i niektóre tytuły czy autorów traktujecie jako oczywistości, a ja oczy wytrzeszczam, bo pierwsze słyszę :) Ale PR czytałem sporo i nawet potrafię z pamięci przywołać kilka tytułów :P
Się nie przejmuję. Dostałem listę obowiązkowych pozycji PR i pewnie będę stopniowo przyswajał.
Zaprawdę, warto było Cię posłuchać! Ponieważ rano nie mogłem czytać Potockiego z papieru (nie chcę budzić rodziny światłem), pomyślałem, że zerknę na tego Artura i jak zerknąłem, tak w półtora dnia przeczytałem :P Świetna :)
PS. Pomyślałem, że może to dobra seria ArtRage’ów i dziś tylko spojrzałem w stronę „Rok, w którym narodził się diabeł” Santiago Roncagliola. Ale będę twardy i najpierw dokończę „Rękopis …” :D
Ha! To bardzo się cieszę, że Arturo Ci tak ładnie wszedł. Tego Roncagliola mam w planach, ale że chwilowo zawiesiłem zakupy, to poczeka, a ja sobie poczytam zapasy. Rękopis dokończ koniecznie, bom ciekaw, jak Ci podejdzie.
A dużo jest w tej powieści opisów walk? Bo jeśli dużo, to książka nie dla mnie.
Pierwsza połowa w zasadzie rozgrywa się w czasie bitwy, więc bez opisów się nie obeszło.
No to coś idealnie dla mnie :-)
Tak, będzie Pan zadowolony.
Pereza raczej pilnuję, a tu się okazuje, że orzeł mi jakoś umknął! Ale teraz już się nie wywinie! A co jest na liście obowiązkowych Perezów?
Na liście są: Biblioteka i Klub Dumas, Ostatnia bitwa templariusza, Fechtmistrz, Terytorium Komanczów oraz Oblężenie.
No to same piękne! Pamiętam że mi jeszcze bardzo się podobała Szachownica flamandzka. A najbardziej chyba zachwyciła mnie Misja encyklopedia.
Za to na szczęście kiedy zaczynałam czytać Klub Dumas, to nie miałam pojęcia, że zekranizował to Polański (Dziewiąte wrota, brrrrr). Całe szczęście bo wtedy na pewno bym powieści nie wzięła do ręki i jakążbym poniosła stratę!!
No już się cieszę na lekturę, Szachownicę też mam, razem z opiniami, że jednak się zestarzała :)
Czytałam wieki temu chyba Klub Dumas, dziś nic nie pamiętam. Orła nawet zaczęłam słuchać, ale po raz enty przekonałam się, że Napoleon to nie moje klimaty. Na szczęście jest krótki, kiedyś do niego wrócę. Za to „Królowa Południa” zaczyna się wielce obiecująco.;)
Za Napoleonem opisywanym na poważnie też nie przepadam, ale że tu sobie z niego kpią, to sam smak :)