„Maleńka planeta” (Joseph Conrad, „Murzyn z załogi Narcyza”)

Murzyn z załogi Narcyza

Marynarze to przesądny ludek, ale chyba ani załoga, ani oficerowie „Narcyza”, płynącego z Indii do Wielkiej Brytanii nie spodziewali się, jakie skutki przyniesienie pojawienie się na statku nowego żeglarza, czarnoskórego olbrzyma Jamesa Waita.

Chory na pokładzie

Nowy członek załogi ma odstręczającą twarz i niepokojąco kaszle. Jego koledzy szybko orientują się, że coś jest z nim nie tak: emanowała z niego „czarna mgła, tajemna i posępna – coś zimnego i ponurego, co wypływało zeń i osiadało na wszystkich twarzach niczym żałobny welon”. James jest bowiem poważnie chory i sam sobie przepowiada rychłą śmierć, a koledzy zaczynają chodzić koło niego na palcach, wypełniać za niego obowiązki i usługiwać mu. Atmosfera na statku zostaje zatruta, wszyscy spodziewają się nieuchronnego nieszczęścia. I faktycznie w okolicach Przylądka Dobrej Nadziei uderza sztorm, „Narcyzowi” grozi zatonięcie, a marynarze, nie zważając na niebezpieczeństwo, ratują Waita z zatopionej kabiny. To jednak nie koniec nieszczęść: na morzu panuje cisza, a przesądni mówią, że to dlatego, że James kurczowo trzyma się życia i nie pozwala przybić do lądu…

„Statki są dobre”

„Murzyn z załogi Narcyza” jest krótki, ale niezwykle intensywny. Wiele się tu dzieje: poznajemy marynarską codzienność i rytuały, warunki życia na żaglowcu, przeżywamy dramatyczny sztorm i równie dramatyczną ciszę morską; obserwujemy wzajemne relacje między oficerami a załogą, ale – przede wszystkim – wśród samych marynarzy, różnorodnej zbieraniny typów: solidnych i doświadczonych, ale też podejrzanych wichrzycieli i leserów, rozmaitego pochodzenia, odmiennych temperamentów i charakterów. Różnie odnoszą się do chorego Waita, uznanego za odmieńca, ale w chwili największego zagrożenia ruszają mu na pomoc, nagle świadomi kruchości życia. Powieść Conrada można traktować jako metaforę: statek to „maleńka planeta”, odizolowana na morskim bezkresie, „ładowna życiem”; „wzorem tej ziemi, co go oddała morzu, niósł nieznośne brzemię żalów i nadziei”. Statki-planety są dobre, jak to ujął stary wilk morski, jednak „idzie o ludzi na nich!” To ludzie decydują o atmosferze podczas rejsu, zapewniają pomoc i spokój albo dbają tylko o siebie i ulegają złym podszeptom; wykazują się szlachetnością i lojalnością albo małostkowością. Wait i jego choroba są dla załogi „Narcyza” próbą charakteru; nowy marynarz, chociaż właściwie przez pierwszą połowę książki nieobecny, staje się elementem, wokół którego ogniskują się myśli i rozmowy, który wymusza zmiany z statkowej rutynie, który popycha ludzi do niespodziewanych zachowań – jest testem dla tego mikroświatka. Testem dodatkowym, bo na co dzień żeglarzy sprawdza morze, ów bezmiar wody łagodnej lub gniewnej, dającej zarobek i niosącej śmierć. W zmaganiach z nim muszą polegać na statku, kompetencjach kapitana i na własnej sprawności. Conrad po mistrzowsku to wszystko opisuje, barwnie, żywo, przejmująco, z fascynacją i miłością do morza, statków i marynarzy; bez idealizowania życia na żaglowcach, ale z realizmem i psychologiczną wnikliwością.

Joseph Conrad, Murzyn z załogi „Narcyza”, tłum. Bronisław Zieliński, Państwowy Instytut Wydawniczy 1972.

(Odwiedzono 134 razy, 134 razy dziś)

8 komentarzy do “„Maleńka planeta” (Joseph Conrad, „Murzyn z załogi Narcyza”)”

  1. Ładne wydanie „Dzieł” :) Mam ochotę sięgnąć po Conrada, ale chyba jednak po „Jądro …”. A nawet po zakończeniu lektury od razu dopaść klasyka z Brando i sobie porównać. Tylko trochę się lękam, że znów mi ambit nie wejdzie i się odbiję jak od „Rękopisu …” na przykład :(

    Odpowiedz
  2. Niewiele Conrada czytałam, ale tę akurat powieść znam. Całkiem miło się ją czytało, nie była trudna. Jak na tamte czasy, stosunek białych marynarzy do czarnoskórego kolegi nie był najgorszy. Pamiętam, że załoga chciała dogodzić choremu, ktoś mu nawet przyniósł ciasto ukradzione oficerom. :)

    Odpowiedz

Odpowiedz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.