W dniu, w którym Mau z chłopca miał stać się mężczyzną, nie było radosnej uroczystości, nie było rytualnego tatuażu, nie było obfitej uczty. W ogóle nic nie było, skończył się świat, jaki Mau znał od urodzenia.
Po wielkiej fali
Wielka fala uderzyła niemal dokładnie w chwili, gdy chłopak docierał do rodzinnej wyspy, by rozpocząć świętowanie. Zmiotła wszystko, co stanęło jej na drodze: ludzi, zwierzęta, chaty. Zamiast śpiewów i pieczonego mięsa stosy ciał do pochowania i dziwne głosy w głowie. Poczucie nierzeczywistości, zawieszenia między życiem a śmiercią, tym, co realne, a tym, co jest jedynie wytworem rozgorączkowanego umysłu. Mau ma wrażenie, że na wyspie jest ktoś jeszcze, dziewczynka w bieli, obca, nieprzynależna do tego miejsca. Nie wie, czy to kolejny majak, czy żywy człowiek. Ermintruda Farnshaw jest jednak jak najbardziej realna; jej statek, wiozący ją do ojca gubernatora nieodległych wysp, został wyrzucony na brzeg przez wielką falę. Mau i Ermintruda, która zdecydowanie woli imię Dafne, zaczynają przełamywać początkową nieufność, nawiązywać kontakt i współpracę, co jest szczególnie istotne, gdyż do brzegu zaczynają przybijać ocalali z kataklizmu, pozbawieni swoich najbliższych, wyrwani z bezpiecznych wysepek, potrzebujący pomocy. Wraz z nimi przybywają pogłoski o zagrożeniu ze strony ludożerczych Najeźdźców. Nowa mała społeczność musi nie tylko szybko zorganizować podstawy codziennego bytowania, ale i zabezpieczyć się przed spodziewaną napaścią.
Dzikusy i spodniowcy
„Nacja” jest teoretycznie skierowana do starszych dzieci, rówieśników głównych bohaterów, ale jak to zwykle bywa z dobrymi książkami dla młodych czytelników, również dorośli uznają lekturę za bardzo (a nawet bardziej niż bardzo) satysfakcjonującą. Mamy tu bowiem warstwę przygodową: kataklizm, budowanie nowego życia od podstaw, odpieranie rozmaitych zagrożeń i rozwiązywanie niespodziewanych problemów, co wymaga nie tylko pomysłowości, ale i współpracy. Mamy konfrontację bohaterów z zupełnie różnych światów: wiktoriańską panienkę z dobrego domu, Dafne, która jednak całkowicie zaprzecza stereotypowi młodej damy, bardziej przypominając Tiffany Obolałą, inteligentną, dociekliwą i lubiącą stawiać na swoim, oraz Mau, wierzącego w bogów, którzy uchronią jego wyspę przed złem, i tradycje, które służą utrzymywaniu stałości i porządku – gdy wielka fala niszczy jego świat, chłopak musi zmienić swoje postrzeganie. Chociaż na pozór zupełnie różni, Mau i Dafne odkrywają powoli, jak wiele ich łączy – i że tylko wspólnie mogą ochronić odradzającą się społeczność Nacji, tak bowiem nazywa się rodzinna wyspa Mau. Pratchett, w swoim stylu, o sprawach poważnych opowiada zajmująco i lekko, wbija szpile zarówno konwenansom „spodniowców”, Anglików, jak i bezkrytycznemu podejściu wyspiarzy do utrwalonych zwyczajów (a przynajmniej ich części, bo nietypowy sposób warzenia piwa okazuje się mieć jak najbardziej naukowe podstawy). Angielskie dążenia do kolonizowania i nawracania „dzikusów” uważa za równie złe, jeśli nie wręcz gorsze, jak najazdy ludożerców, bo „kanibale wcześniej czy później odchodzą”, „spodniowcy” zaś niekoniecznie (poza tym „są różne sposoby zjadania ludzi”). Warstw, odniesień, aluzji, uszczypliwości i nawiązań są tu zresztą całe masy i z każdą lekturą można zwracać uwagę na coś innego (kto w 2009 roku, kiedy ukazał się polski przekład, poświęcił więcej niż przelotną myśl opisywanej epidemii „rosyjskiej grypy, podczas której „kraj nasz nie pogrążył się w całkowitym chaosie tylko dzięki temu, że większość ludzi nie wyściubia nosa z domu”? No właśnie). „Nacja” przeszła chyba u nas bez większego echa, bo niby dla dzieci i spoza „Świata Dysku”, od dawna nie jest wznawiana, ale zdecydowanie warto ją poznać.
Terry Pratchett, Nacja, przeł. Jerzy Kozłowski, Rebis 2009.

Nic nie zostało mi w głowie z Nacji. Nic! A i mój enigmatyczny wpis sprzed lat niewiele w materii przypominania pomógł :P
https://bazyl3.blogspot.com/2009/11/nacja-terry-pratchett.html
Ale zauważyłeś coś, co mi umknęło, ten związek między poznaniem diagnozy a katastrofą na wyspie