Czytajcie „Położną”! (Jennifer Worth, „Zawołajcie położną”; „Shadows of the Workhouse”; „Farewell to the East End”)

On weterynarz, ona – pielęgniarka i położna; on zaczynał swą zawodową karierę w latach trzydziestych w górach na północy Anglii, ona – w latach pięćdziesiątych w najuboższej dzielnicy Londynu. Oboje mieli dar obserwacji i lekkie pióro; oboje wbrew wszelkim codziennym trudnościom i frustracjom kochali swoją pracę, oddani byli swoim pacjentom, których mogli nie lubić – bez względu na to, czy chodziło o złośliwego knura, czy niedomytą, krzykliwą kobietę – ale którym zobowiązali się pomagać. U obojga też widać zachwyt życiem w rozmaitych jego przejawach. James Herriot doczekał się godnego następcy. A raczej, precyzyjnie mówiąc, następczyni.
Jennifer Worth była już pielęgniarką, kiedy postanowiła zdobyć również kwalifikacje położnej w (jak sądziła) małym, prywatnym szpitalu w londyńskiej dzielnicy dokerów, Poplars. Ku jej zdziwieniu prywatna placówka okazała się klasztorem; zamieszkujące go zakonnice od końca XIX wieku niosły pomoc medyczną i położniczą najuboższym mieszkańcom, których nie stać było nawet na chleb, o lekarzu nie wspominając. Porody domowe były tu normalnością, wizja szpitala wywoływała grozę wśród ludzi wciąż pamiętających brudne umieralnie z przeszłości i wiktoriańskie przytułki. Zakonnice i ich współpracowniczki wprowadzały nowe standardy w opiece nad ciężarnymi (rzecz wcześniej tu niespotykana) i podczas porodów (począwszy od zapewnienia specjalnych pakietów z materiałami sanitarnymi).
Wraz z kilkoma świeckimi koleżankami Jennifer pod okiem sióstr zaczyna swoją praktykę. Zgłębia tajniki położnictwa, a równocześnie nieustannie poznaje toczące się wokół niej życie stołecznych slumsów: zatłoczonych ponad miarę, pozbawionych bieżącej wody i kanalizacji, a niekiedy nawet ogrzewania. Poznaje ich mieszkańców: tych mających pracę i bezrobotnych, spokojnych i brutali, trzeźwych i pijanych, czystych i brudasów. Każde wezwanie do porodu oznacza wejście w nową ludzką historię; zazwyczaj typową dla okolicy, niekiedy jednak odsłaniającą przed Jennifer i jej koleżankami jakiś nowy wymiar ludzkiej egzystencji.
Dzieci z East Endu w ruinach zbombardowanego domu.
W trzech tomach swych wspomnień Worth zbiera historie, które szczególnie zapadły jej w pamięć. Trzeba przyznać, że i czytelnik nie może długo zapomnieć o zwariowanej siostrze Monice Joan, o perfekcyjnym angielsko-hiszpańskim małżeństwie, które odkryło tajemnicę idealnego pożycia, czy o dziewczynie dwudziestu jeden marynarzy. Jak w życiu – dramat przeplata się ze śmiechem, ktoś się rodzi, a ktoś umiera, jednym się wiedzie, innym świat wali się na głowę. Zakonnice i położne zazwyczaj są tylko świadkami, i to przelotnymi. Przychodzą odebrać poród albo zająć się chorym i odchodzą. Odgrywają małą rolę w opowieści, której początku i końca nigdy nie poznają, chyba że w wyjątkowych okolicznościach.
Kiedy niedawno w antologii reportażu polskiego czytałem tekst o położnej, która prowadziła po wojnie pionierską działalność na zabitej dechami wsi, kiwałem głową nad naszym zapóźnieniem cywilizacyjnym. Okazuje się jednak, że rzeczywistość polskiej wioski i londyńskich slumsów niezbyt się różniła – fatalne warunki higieniczne, słaba świadomość, jak powinna wyglądać opieka nad ciężarną i noworodkiem, opór przed przyjmowaniem porodu przez fachową siłę, a nie babkę, sąsiadkę czy „znającą”… Książki Worth są więc też pożyteczną lekcją historii społecznej Anglii; pozwalają wniknąć w nieznany świat cockneyów, ich codzienne życie, zwyczaje, łączące ich więzi, codzienne problemy – biedę i bezrobocie, ale i występujące wśród nich patologie – alkoholizm, przemoc domową, przestępczość, prostytucję. Świat pod wieloma względami niezmieniony od czasów Dickensa.
Jennifer Worth w zakończeniu „Zawołajcie położną” potwierdziła, że wzorem dla niej były książki Jamesa Herriota. Chciała wprowadzić położne na karty literatury. W pełni jej się udało (na dodatek, sądząc po liczbie wspomnień pielęgniarek i położnych, jakie można znaleźć w anglojęzycznych księgarniach, pociągnęła za sobą całą rzeszę naśladowczyń). Cały cykl, że użyję banału, po prostu wciąga. Zacząłem pierwszą część i oprzytomniałem pod koniec trzeciej. Z tym światem i zaludniającym go postaciami trudno się rozstać, mimo iż czasem mowa jest o sprawach bardzo bolesnych, jak wiktoriański system przytułków i tamtejszych metod wychowawczych, tragiczne losy dotkniętych gruźlicą Mastertonów, pokątne aborcje czy pozbywanie się niechcianych dzieci.
Położna podczas wizyty, East End, Londyn, lata pięćdziesiąte.
Worth zmienia nastroje, prowadzi nas od postaci do postaci, od epizodu do epizodu, nie tracąc rytmu, chociaż zdarzają się drobne, konieczne powtórzenia pewnych detali. Używa nieskomplikowanego języka, a mimo to świetnie oddaje wszelkie subtelności. Trzeba też przyznać, że obcując na co dzień z narodzinami i śmiercią potrafi pisać o nich bez patosu i zawsze znajduje właściwe słowa. Używa też, oczywiście, mnóstwa medycznej terminologii, a także cockneya i oddaje specyfikę miejscowego akcentu. Mając porównanie oryginału i polskiego przekładu, muszę złożyć wyrazy uznania i zawodowej zawiści Marcie Kisiel, która nie zagubiła żadnej z cech języka autorki. Mam też nadzieję, że dwa kolejne tomy wspomnień Jennifer Worth szybko ukażą się po polsku, bo już nabrałem ochoty na powtórkę.
Jennifer Worth, Zawołajcie położną, tłum. Marta Kisiel-Małecka, Wydawnictwo Literackie 2014.
Jennifer Worth, Shadows of the Workhouse, HarperCollins 2013.
Jennifer Worth, Farewell to the East End, HarperCollins 2013.
(Odwiedzono 927 razy, 1 razy dziś)

39 komentarzy do “Czytajcie „Położną”! (Jennifer Worth, „Zawołajcie położną”; „Shadows of the Workhouse”; „Farewell to the East End”)”

  1. Przeczytałam jedynie pierwszą część wydaną przez Literackie, nie miałam świadomości, że jest ich więcej. Poszperam i znajdę, gdyż to naprawdę kawał dobrej obyczajówki. Co więcej, moja mama i siostra są położnymi, więc znam realia. Również polecam!

    Odpowiedz
  2. Mam ochotę podpisać się pod Twoim apelem, by czytać tę książkę, obiema rękami. Bardzo chcę zapoznać się z kolejnymi tomami. Podobały mi się te wspomnienia, popłakałam się i oczywiście sięgnęłam po serial :)

    Odpowiedz
  3. Jest jednak różnica pomiędzy historią społeczną Polski i Wielkiej Brytanii :-) Gdy czyta się „Spojrzenie na kulturę robotniczą w Anglii” Higginsa (1957, wyd. polskie 1976), to wypisz wymaluj można znaleźć w niej to, co u nas pojawiło się po 1989 r. :-)

    Odpowiedz
  4. Moje niezłomne postanowienie, że do końca życia nie kupię już ani jednej książki jakby nieco sklęsło. Może jak wygrzebię z kartonów Herriota i zrobię sobie powtórkę, to się zaspokoję?
    Oboje są chyba znakomitym dowodem na to, że każdy człowiek i w każdym miejscu może mieć pasjonujące życie. Jeśli tylko potrafi patrzeć i czuć.
    PS. Nie mów, że trzymacie jeszcze te straszne książki dla przyszłych rodziców! Tę po lewej też miałam:) Przy pierwszym dziecku parę razy do niej nawet zajrzałam, przy drugim już wiedziałam, że powinnam trzymać się od nich z daleka. Były to niemal jedyne książki, z którymi rozstałam się bez żalu.

    Odpowiedz
    • Powtórka Herriota zawsze jest dobrym pomysłem, tylko uważaj, żebyś się nie rozdrażniła. Chociaż Herriot napisał parę rzeczy więcej niż Worth, przy której niedosyt jest ogromny.
      I owszem, oboje reprezentują właśnie taką postawę.
      A książki trzymamy, bo są pożyczone. Głupio je jakoś zutylizować, chociaż właścicielka się nie upomina. „Będziemy rodzicami” skonfiskowałem mojej żonie od razu po przekartkowaniu, tam są wyłącznie opowieści o komplikacjach, powikłaniach i chorobach. To drugie było lepsze, chociaż reprezentuje poziom dla wyjątkowo opornych :P

      Odpowiedz
    • Rozdrażnia to mnie teraz Harry Potter, przez którego zaniedbuję wszystko i wszystkich wokół. Herriot może tylko pomóc!:P A do tego czasu może moja biblioteka zaopatrzy się w Worth?:)
      Moja książka też była pożyczona. Zapytałam koleżankę, czy chce ją z powrotem, co spotkało się z bardzo gwałtowną reakcją w stylu „Apage!” Zawiozłam ją więc do antykwariatu, gdzie nowy właściciel wydarł mi ją niemal z torby. Trochę było mi żal jego żony, ale chęć pozbycia się dzieła była silniejsza:P

      Odpowiedz
    • Z Potterem to już tak jest. Najlepiej wziąć tydzień urlopu albo lewe L4 i skończyć. A następną powtórkę zaplanować na przyszłoroczny urlop :)
      Na Worth w bibliotece są spore szanse, bo to materiał na bestseller. Może podsuń paniom bibiotekarkom małą sugestię.
      Spróbuję wydobyć od właścicielki jakąś wiążącą odpowiedź w kwestii zwrotu. Kto wie, może i ja się wzbogacę na tych dziełach :P

      Odpowiedz
    • Dobrnęłam do piątego tomu tylko dzięki L4:) Legalnemu. Na następne szanse jednak marne. W dalszym ciągu jednak nie rozumiem, czemu dałeś to do przeczytania ośmiolatce, w każdym razie poczynając od czwartego tomu.
      A sugestię w bibliotece owszem, podsunę. Już przy następnej bytności. O ile oczywiście do tego czasu znajdę książkę, którą muszę oddać:(

      Odpowiedz
    • Ośmiolatce dałem pierwszy tom, w płonnej nadziei, że zanim dobrnie do czwartego, to nieco dorośnie. No ale jak ją wciągnęło, to poleciało migiem. Nie zauważyłem objawów traumy, śmierć Cedryka niewiele ją obeszła. Młody nosorożec po prostu :P To tylko my, starsi, płaczemy po bohaterach literackich :)

      Odpowiedz
    • Że tak się wetnę. Starszy też migusiem czytnął całego Pottera pożyczając od sąsiadki i co ja miałem zrobić? Z dzieckiem się szarpać? I też traumy nie widzę. W związku z tym chyba zabiorę na trzeciego Hobbita do kina. Młodszego też. Najwyżej dostanę czarną kropkę w rankingu rodzicielskim :P

      Odpowiedz
  5. Jakiż ładny kindelek w gustownej skórce, że tak zauważę, bo nikt nie raczył.
    Mam nadzieję, że te wspomnienia położnej trochę mniej straszne, niż historie których musiałem wysłuchiwać w poczekalni u gina, w czasach kiedy Kitek był w ciąży? :P

    Odpowiedz
  6. Czytałam już kilka opinii na temat tej książki i przyznam się szczerze, że nie jestem do końca do niej przekonana. Nadal się waham czy po nią sięgnąć.

    Odpowiedz
    • Nie znam się na redakcji, wyłapałem tylko kilka literówek, ogólnie czyta mi się – pod względem stylu – gładko, jak na tą gęstość stylu autora. Chociaż wobrażam sobie, że w przekłądzie mógł być ciężki. Ten styl kojarzy mi się z Ellroyem – to w tym gatunku najwyższy komplement jaki umiem sformułować :) Książka znakomita, chociaż miejscami jest autentycznie straszna (są tu sceny, po których nie mogłem zasnąć, co mi się dotychczas nie zdarzało, a czytałem już różne mocne rzeczy). Ogółem mam wrażenie, że „Pazury” zasługują na porządniejsze wydanie – w większym wydawnictwie, z większą promocją i z poważniejszą okładką, bo ten koszmarek co jest, sugeruje sensacyjniak klasy „B”, a to kawał znakomitego sensacyjnego dramatu z drapieżnym podtekstem politycznym. Sam bym po nią nie sięgnął (i pewnie nawet nie trafił), gdyby nie peany wyczytane w „Ameksyce” właśnie.

      Odpowiedz
    • Dziękuję Ci za tę opinię. Jedyną redakcję robiłem sam, na złamanym tekście. Powieść trudna w przekładzie, dużo slangu rozmaitego. Osobiście bym tak jedną trzecią wyrzucił, bo miejscami autor smęci, ale są tam sceny znakomite.
      Też żałuję, że książka przepadła całkowicie. Widzę, że Winslow jest wydawany, może ktoś zechce wznowić, poprawić tekst i wypromować.

      Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.