Są w literaturze polskiej utwory dużo zręczniej propagujące spółdzielczość niż drętwe „Zwariowane podwórko” Marii Kowalewskiej. Wszyscy pewnie pamiętamy wierszowaną opowieść o pewnym lesie, w którym zwierzęta łupili dwaj nieuczciwi kupcy: ryś Bazyli i wilk Barnaba. Zgnębiona klientela poszła wtedy po rozum do głowy i założyła sklep spółdzielczy, ku pożytkowi i zadowoleniu wszystkich (poza dwoma paskarzami). Jan Brzechwa napisał „Opowiedział dzięcioł sowie” na zamówienie, ale złożone w nader specyficznych okolicznościach. Szczegóły zdradził w swych wspomnieniach Eryk Lipiński.
Brzechwa Jan
Liczenie słupków, czyli co się klika najlepiej
Cyzelujemy tekst, by jak najlepiej opowiadał o książce, która zrobiła na nas piorunujące wrażenie, i jak najskuteczniej zachęcił innych do sięgnięcia po recenzowane dzieło. Dobieramy starannie cytaty, stopniujemy przymiotniki, sięgamy wyżyn argumentacji pewni sukcesu i tłumów blokujących serwer, żeby naszą recenzję przeczytać. Tymczasem tłumy czytelników (i, nie ukrywajmy tego, również wszelkich spamerskich botów) kierują się w zupełnie niespodziewane rejony naszego bloga, ku tekstom o książkach mniej spektakularnych, bardziej przykurzonych czy wręcz zaskakujących.
„Człowiek przyjemnie jednoznaczny” („Akademia Pana Brzechwy”)
Roku czytania biografii nie wymyśliłem tak całkiem bezinteresownie. Chciałem się w ten sposób zmobilizować do napisania o kilku przeczytanych książkach, które być może wstawiłbym na półkę bez poświęcenia im chociaż kilku słów. A tak, to proszę: jest cel, jest i motywacja, więc przedstawiam pierwszą z zeszłorocznych zaległości.Jan Brzechwa, prawnik z wykształcenia, chciał zabłysnąć jako poeta, w końcu pokrewieństwo z Bolesławem Leśmianem zobowiązywało. Zadebiutował wierszem w wieku piętnastu lat, ostatecznie jednak, niejako wbrew sobie, skupił się na twórczości dla dzieci, która przyniosła mu nie tylko miłość małych czytelników, ale i upragnioną sławę, i stabilność finansową. Sam żartował, że pisanie dla dzieci jest dla niego sposobem, by trafiać do ich… matek:
„Bardzo lubię tego dziwaka” (Jan Brzechwa, „Akademia Pana Kleksa”)
Akademia Pana Kleksa nie jest szkołą zwyczajną. Jej naczelny wykładowca reprezentuje bowiem nietypowe podejście pedagogiczne („[…] nie będę was uczył ani tabliczki mnożenia, ani gramatyki, ani kaligrafii, ani tych wszystkich nauk, które są zazwyczaj wykładane w szkołach. Ja wam po prostu pootwieram głowy i naleję do nich oleju”) – i za to go lubimy jako prekursora nowoczesnych form nauczania.