Stos książek do zabrania na wakacje leży przygotowany. Bardzo wstępnie przygotowany, bo jak zwykle jego zawartość będzie się zmieniać do ostatniej chwili, zależnie od przewidywanej pogody (wiadomo, na plażę więcej lektur niezobowiązujących, ale jeśli ma padać, to warto mieć coś solidniejszego) albo po prostu od tego, na co mi oko padnie kwadrans przed spakowaniem bagażu. Od ładnych paru lat podobne chaotyczne (choć lepiej brzmi „różnorodne”) zestawy lektur towarzyszą mi podczas wyjazdów. Zdarza mi się zabrać książki, które bez żalu porzucam potem w pensjonatowej kuchni, i takie, które lądują w zestawieniu moich osobistych książek roku. Takie, o których zapominam szybko, i takie, które pamiętam do dziś – i kilka z nich chciałbym przypomnieć. Dla mnie to lista powieści, do których chciałbym wrócić, Wy możecie potraktować ją jako wakacyjną (i nie tylko) rekomendację.
McCammon Robert
Wehikuł czasu (Robert McCammon, „Magiczne lata”)
Ta książka jest wszystkim, co potrzebne, by wrócić w czas dzieciństwa: wehikułem czasu, magdalenką maczaną w herbacie – czy raczej babcinym smalcem na wielkiej pajdzie chleba. I nieważne, czy to dzieciństwo przypadło trzydzieści, czy dziesięć lat temu, dzięki „Magicznym latom” do niego wrócicie – dajcie się tylko prowadzić głównemu bohaterowi, zrzućcie z siebie ciężar wieku, balast doświadczeń i przypomnijcie sobie jakiś epizod z roku, w którym mieliście dwanaście lat.