Od tygodnia zastanawiam się, jakie schorzenie płuc musiałbym mieć, żeby zgodnie z okładkową zapowiedzią „Dziedzictwo Orchana” zaparło mi dech w piersiach. Z reakcji oddechowych udało mi się przez te siedem dni wygenerować co najwyżej kilka westchnień nad zmarnowaną szansą. I kilka ziewnięć przy szczególnie ogranych chwytach. Drodzy Wydawcy, skończcie z mnożeniem superlatywów na okładkach. Czytelnik nabierze się raz, dwa razy, może nawet pięć, ale potem będzie ze wstrętem odrzucał te wszystkie wstrząsające arcydzieła i światowe bestsellery. Bo nawet jeśli przy tej selekcji straci coś wartościowego, to czas zaoszczędzony na czytaniu rzeczy nijakich, poprawnych czy ledwie przeciętnych wynagrodzi mu tę stratę z nawiązką.