W swoich wspomnieniach z czasów okupacji Jeremi Przybora przedstawił wydarzenie, które zapewne nie było rzadkością na warszawskiej ulicy:
Na kamiennym progu czy też parapecie wnęki okiennej znajdującej się na poziomie chodnika siedziało żydowskie dziecko. Żywy, obciągnięty pergaminową skórą mały szkielecik o czaszce, w której żywe były tylko wielkie, milczące, przerażone, czarne oczy. Nie wiadomo, jak tu się znalazło. […] Tłumek stał nieruchomo i patrzył bez słowa, jak zahipnotyzowany, na tę małą śmierć, przycupniętą tu, w biały jeszcze dzień, w samym sercu ruchliwej „aryjskiej” dzielnicy, we wnęce okna sutereny, jakby wyszła właśnie spod ziemi i nikomu nie groziła, póki nie weźmie się jej za rękę. Więc nikt nie śmiał wziąć tego dziecka za rękę. I ja też nie śmiałem. Ale ono mi tego nie darowało, nie dało się wymazać z pamięci. I wiem, że śmierć, która przyjdzie po mnie, to nie będzie staruszka z kosą ani rycerz z filmu Bergmana…
Dowiedz się więcej