Gdyby porównać „Czasodziejów” do jakiejś potrawy, byłby to barszcz ukraiński. Ugotowany przez utalentowanego i doświadczonego kucharza zadowoli najwybredniejsze podniebienia, przygotowany przez amatora będzie po prostu czerwonawą zupą z warzywami i fasolą. Barszcz przygotowany przez Natalię Sherbę mieściłby się gdzieś pośrodku: od czasu do czasu chrupnąłby w zębach niedogotowany ziemniak, kolor zostawiałby nieco do życzenia, ale potrawa byłaby zjadliwa i w miarę sycąca. Byłaby, gdyby w drodze między kuchnią a stołem kelner nie włożył do talerza brudnego palca. Albo i dwóch.