Dziewiętnastowieczne poradniki gospodarstwa domowego radziły, by wielkie pranie, jako przedsięwzięcie ze wszech miar skomplikowane i dezorganizujące codzienne domowe życie, urządzać możliwie rzadko. Wymagało to rzecz jasna sporych zasobów wszelakiej bielizny, która kiedyś się jednak kończyła i wtedy zaczynało się coś w rodzaju armagedonu na skalę lokalną, znakomicie opisanego przez Ewę Szelburg-Zarembinę.
Szelburg-Zarembina Ewa
Irytacje i fascynacje (Anna Marchewka, „Ślady nieobecności. Poszukiwanie Ireny Szelburg”)
„Ślady nieobecności” były jedną z pierwszych książek, z powodu których od ponad trzech miesięcy utrzymuję się w stanie podwyższonej czytelniczej irytacji. Irytacji wywołanej tym, że trafiam na publikacje potencjalnie fascynujące albo przynajmniej ciekawe, oparte na niezłym pomyśle, lecz zniweczone przez samych autorów niezrozumiałymi decyzjami czy rozwiązaniami i tym samym pozostawiające głęboki niedosyt.