Ubiegłoroczna lektura listów Słowackiego do matki, w wydaniu pozbawionym jakichkolwiek przypisów i objaśnień, pozostawiła mnie w zachwycie dla daru słowa poety, ale i z obietnicą, że uzupełnię obraz wyrobiony na podstawie tej korespondencji jakąś biografią. A akurat pod ręką miałem „Szatanioła” Jana Zielińskiego.