Literatura od wieków pełna jest sprytnych niewolników, rozchichotanych pokojówek, pełnych godności kamerdynerów i pomarszczonych jak jabłuszka niań. Sprzątają, podają do stołu, gotują, wyciągają swoich chlebodawców z rozmaitych opałów, a i dobrą radą posłużą, i liścik miłosny przeniosą. Popychają fabułę do przodu, ale nie mają własnego życia, swoich myśli i uczuć – kto chciałby się pochylać nad sercowymi rozterkami dziewczyny z pospólstwa?
W pewnym jednak momencie ktoś zechciał się nad nimi pochylić. Edmund i Juliusz de Goncourt postanowili programowo zgłębić „niższe sfery”, uznając ich prawo do wejścia na literackie salony i licząc się z tym, że ich powieść wywoła niesmak i oburzenie tak tematem, jak i naturalistycznym sposobem jego ujęcia.
Herminia Lacerteux jest służącą panny Sempronii de Varandeuil. Wiodą sobie spokojny żywot w skromnym mieszkanku, Herminia wydaje się bardzo oddana swej chlebodawczyni, troszczy się o nią i dba o jej wygody. Żadna z nich nie miała łatwego życia: chłopska córka Herminia, wychowana w nędzy, wcześnie zaczęła pracować, upokarzana i poniewierana na każdym kroku. Jej chlebodawczyni, chociaż arystokratka, też harowała od dziecka – tyle że u własnego ojca, który sobie z niej zrobił służącą, i dopiero na starość zyskała niezależność. U niej Herminia znalazła pracę i dom, a zaspokoiwszy wreszcie podstawowe potrzeby ciała, zaczęła też myśleć o duszy. Popadła w dewocję, a spowiedź budziła w niej tajemne dreszcze, związane w dużym stopniu z osobą księdza, który zasiadał w konfesjonale.
To jednak wkrótce przestało wystarczać dziewczynie, jej bujny temperament domagał się miłości, a swe uczucia ulokowała w cynicznym Jupillonie. Kochanka wkrótce mu zobojętniała, wiedział jednak, że Herminia zrobi dla niego wszystko i bezwzględnie ją wykorzystywał. Zaślepiona służąca wstąpiła na drogę upadku.
Herminia Lacerteux, ilustracja
z XIX-wiecznego wydania amerykańskiego. |
Wydana w 1865 roku „Herminia Lacerteux” była inspiracją dla Emila Zoli. Zola jednak obserwował upadek swych bohaterów niczym naukowiec oglądający owady pod lupą, zimno i beznamiętnie. Bracia Goncourtowie jeszcze tego nie potrafili, a może nawet nie chcieli – miałem nieustannie wrażenie, że przedstawiając rozpad osobowości swej bohaterki, krzywią usta ze wstrętem. Herminia jako przedstawicielka plebsu jest dla nich uosobieniem jego najgorszych cech: płytkiej dewocji, złośliwości, chuci, skłonności do przestępstw i alkoholu. Służąca zestawiana jest z panną de Varandeuil, by pokazać, że mimo podobieństwa losów, warunków, w jakich się wychowywały, jedna ulega najgorszym instynktom, druga zachowuje przyrodzoną swemu stanowi szlachetność. Ta tendencyjność to najsłabsza strona powieści; wkrada się też do niej pewna melodramatyczność, widoczna szczególnie w zakończeniu. Mimo tego skrzywienia, trzeba przyznać autorom, że mieli wiele odwagi: w powieści jest mowa o gwałcie, poronieniach, porodzie czy szpitalu. Znakomite są opisy wypoczynku robotników na obrzeżach Paryża, podrzędnej tancbudy i lasku Vincennes. Niektóre partie książki mocno się zestarzały, inne wciąż pozostają świeże i interesujące. Na pewno powinni ją poznać wielbiciele Zoli, ale może się też podobać mniej zagorzałym miłośnikom naturalizmu.
Edmond i Jules de Goncourt, Herminia Lacerteux, tłum. Krystyna Byczewska, Państwowy Instytut Wydawniczy 1961.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 410 razy, 1 razy dziś)
z innej bajki… dasz się namówić? http://www.notatnikkulturalny.blogspot.com/2012/06/wyzwanie-czy-znasz-prusa-czyli-jeszcze.html
Z Prusa to mi tylko „Dzieci” do przeczytania zostały, więc jeśli dam radę, to się odezwę:)
Lubię Zolę i jego naturalizm, czasem zaiste paskudny, jak to naturalizm. Hermini Lacerteux nie czytałam, ale nadrobię, bo brzmi interesująco. Twoje „zacofanie w lekturze” wydaje mi się kokieteryjnie naciągane :)
Żadna kokieteria, 520 książek w kolejce do przeczytania to bolesny fakt:) A Herminia ładnie pokazuje punkt wyjścia dla Zoli.
Okładka nie zapowiada takich okropieństw, jak te wymienione w ostatnim akapicie, sugeruje raczej przyjemną lekturę.;)
Braciszkowie rzeczywiście odważni byli, poruszając takie tematy.
To jak z różą kryjącą robaka :) Ta okładka znaczy. Ale powieść zacna, o ile pamiętam. Nie wiem, czy to u nich była odwaga, czy chęć wybicia się, choćby na obrzydliwościach. Bo w sumie to para estetów była.
Faktycznie, lektura jawi się jako interesująca, choć nieco odstręcza ta tendencyjność: pospólstwo – zachowania niskie i podłe, klasa wyższa – szlachectwo ducha.
To nie jest odstręczające, raczej stanowi pewien znak czasów i świadczy brzydko o autorach :)