Czarna morwa bez smaku (Ewa Lach, „Kryptonim Czarna Morwa”)

Znacie ten ograny schemat fabularny z bandą dzieciaków, które postanawiają wspomóc nieudolnych dorosłych i wyjaśnić sprawę sabotażu w fabryce (kradzieży mienia państwowego, szpiegostwa, zniknięcia kapelusza za sto tysięcy, dziwnego zachowania sąsiadki z naprzeciwka, niepotrzebne skreślić)? Typują podejrzanych, opracowują plan, rozpoczynają śledztwo, a potem węszą, plączą się samotnie po nocy po starych halach fabrycznych, cmentarzach czy ruinach, narażając na skręcenie karku lub katar. W finale obowiązkowo zamykają najbardziej podejrzanego przestępcę w komórce na węgiel i z dumą lecą na najbliższy komisariat MO, gdzie jowialny sierżant wcale nie chce wierzyć w ich rewelacje. Gdy już uwierzy i pobiegnie aresztować złoczyńcę, to okazuje się, że w komórce siedział porucznik z wydziału kryminalnego, któremu nieletni uniemożliwili złapanie prawdziwego sabotażysty (złodzieja, szpiega, aferzysty, pasera, sąsiadki z naprzeciwka – niepotrzebne skreślić). Zrugane małolaty ostatecznie rehabilitują się w oczach władzy i rodziców, przyczyniając się do odnalezienia kluczowego dowodu albo ukrytych łupów. A potem chodzą w glorii bohaterów i wszyscy im zazdroszczą.

Na takim z grubsza pomyśle Ewa Lach, autorka którą przypominałem jakiś czas temu, oparła swoją powieść Kryptonim „Czarna Morwa”. Zagadki do rozwiązania są nawet dwie (kameralna kradzież modelu szybowca i ekscytująca całe miasto afera kradzieży wełny z miejscowej fabryki), cały tłum podejrzanych wytypowanych według najbardziej nieprawdopodobnych kryteriów, metody detektywistyczne opierają się na wagarach spędzanych na ganianiu za złoczyńcami, a całość jakoś dziwnie się dłuży. Akcji zdecydowanie brakuje tempa, małoletni bohaterowie są mało wyraziści, liczne zaś obrazki obyczajowe nader mdłe (ani jednej solidnej awantury o te wagary!). Co więcej, autorka traktuje swoją opowieść bardzo serio, być może poczucie humoru pojawiło się u niej z wiekiem.
Te same elementy i częściowo pomysły Ewa Lach wykorzystała w powieści Romeo, Julia i błąd szeryfa, zdecydowanie jednak podkręcając i urozmaicając w niej akcję – na tym tle Kryptonim wypada blado, chociaż trudno uznać tę książkę za nieudaną czy słabą. Po prostu autorce nie udało jej się nadać indywidualnego rysu, czyta się bezboleśnie i równie bezboleśnie zapomina.
Ewa Lach, Kryptonim „Czarna Morwa”, Czytelnik 1968.
(Odwiedzono 1 719 razy, 4 razy dziś)

42 komentarze do “Czarna morwa bez smaku (Ewa Lach, „Kryptonim Czarna Morwa”)”

  1. To ja jednak odpuszczę sobie tę pozycję, gdyż mnie też drażni jak brakuje zwiększonego tempa w akcji a bohaterowie są bez wyrazu, dlatego nie chce się negatywnie nakręcać.

    Odpowiedz
  2. Jako czytelniczka, której do trzydziestki ciut brakuje, znam E. Lach, ale tylko Sawanów, Kosmohikanów, tej książki i „Pępka..” nie. Teraz, czytając, zauważamy ograne schematy, mdłe obrazki, niewyrazistość postaci, ale kiedyś…ho, ho, wciągały przygody małych „detektywów” (Bahdaj, Niziurski itp.) ;-)

    Odpowiedz
  3. Gdzieś mi się po głowie kołacze ten Romeo i Julia z szeryfem, ale za Boga nie mogę sobie uprzytomnić o czym to było… Czyli do powtórki:)

    Odpowiedz
  4. Czytałam powieść „Romeo, Julia i błąd szeryfa”, kiedy byłam mniej więcej w wieku głównych bohaterów. Pamiętam, że faktycznie była zabawna i że ją lubiłam. Chyba nawet wtedy próbowałam napisać własną wariację na ten temat, więc musiała mnie poruszyć. Szkoda, że najwyraźniej Kryptonim „Czarna Morwa” nie wyszedł autorce już tak dobrze. Mam wrażenie, że drobne problemy zaczynają się w tytule. Ciekawa jestem, ile dzieci wie, co to jest morwa.
    Kradzież wełny to chyba dość nowatorski pomysł na intrygę kryminalną. :)

    Odpowiedz
  5. Kradzież wełny to ponoć autentyczna afera, od której Bielsko-Biała zatrzęsła się niegdyś w posadach:) Aż się prosiło o literackie wykorzystanie:) Natomiast kto z młodych w dzisiejszych czasach zdegenerowanego kapitalizmu pojmie, jak cennym dobrem był motek wełny w ładnym kolorze? Babcia mogła sweterek zrobić, rękawiczki albo skarpetki:D

    Odpowiedz
  6. ech czytało się czytało :) tej akurat nie znam, ale z tych „niepotrzebne skreślić” coś bym wybrała :) Pamiętam taką poprawną politycznie książkę „Brat Leśnego Diabła” o chłopaku, którego wszyscy w szkole prześladują bo wiedzą że brat jest kłusownikiem :) mało wiarygodne, ale czytałam z pięć razy :))

    Swego czasu, w ramach dziecięce zaległości, przeczytałam z Młodym „Klementyna lubi kolor czerwony” z ilustracjami Butenki. Koniecznie wcisnąć bardzo-nieletnim na koniec wakacji, albo przeczytać samemu ;) Bardzo fajna wakacyjna historyjka ;)

    A jak ktoś chce mocnej historii pisanej współcześnie dla małolatów to polecam polskiego autora „Czarny Młyn”. Z kradzieżą wełny to nie ma co prawda nic wspólnego, ale… co za historia ! Czytałam Młodemu na początku dośc nieświadomie, ale juz po 60 stronach zaczęłam unikać czytania do poduszki, choć Młody twierdził dzielnie, że lubi się bać ;) Wpisać na listę !

    Odpowiedz
  7. Jako nastolatka z p. Lach miałam do czynienia. Treści nie pamiętam, ale te tytuły!;)

    Co do wełny – nie ma się co śmiać, w PRL-u nawet motek „czystej żywej wełny” (pamiętam takie reklamy) był na wagę złota;) W jednym z odcinków „07 zgłoś się” było wiele zamieszania wokół krempliny;)

    Odpowiedz
    • To prawda ze kradzieze szczegolnie dobra tzw panstwowego czyli wspolnego karano wieloma latami wiezienia i tym tez rozni sie tamta organizacja panstwowa od wspolczesnej kapitalistycznej.

      Odpowiedz
  8. Młodociane śledztwa z peerelowską rzeczywistością w tle czytywałam namiętnie, ale o książkach tej autorki nie słyszałam wówczas. W ogóle nie kojarzę, by ktokolwiek czytał/polecał coś z jej dorobku w moich szkolnych czasach. Może na moją prowincję nie każda moda dociera :)

    Odpowiedz
  9. Jasne, ze Niziurski i Bahdaj nadal wciągają, chodziło mi o to, że gdybyś czytał tę książkę będąc dzieciakiem, to nie zważałbyś na ograne schematy itp. Bo wtedy inaczej się odbierało, nie analizowało jak teraz, „po dorosłemu”.

    Odpowiedz
  10. ~ Agnesto
    Dzieci, które dużo czytają, a Zacofany w lekturze do tej grupy z pewnością się zaliczał, pewnych zjawisk może nie nazywają „po dorosłemu”, ale są na nie wrażliwe i ich świadome. Najprawdopodobniej nie padnie określenie „ograne schematy”, ale usłyszymy zarzut ściągnięcia pomysłu, czy marudzenie pod hasłem „ciągle to samo”. :)

    Odpowiedz
  11. @Agnesto: być może, szczególnie jeśli przeczytałbym Morwę przed Romeo i nie miał porównania:)

    @Lirael: dzięki za dobrą opinię:) Nie pamiętam, czy takie rzeczy wyłapywałem, pewnie w jakimś stopniu tak. Szklarski podpadł mi od razu, za to Nienackiego zdemaskowałem dopiero jako student:)) Przypuszczam, że gdyby mi się z grubsza podobało, to obyłoby się bez marudzenia:)

    Odpowiedz
  12. Wolalam Bahdaja i Nienackiego. Ewa Lach wpadla mi kiedys w rece ale nawet nie pamietam tytulu.
    Schematy, o ktorych wspominasz znam i o niczym bardziej nie marzylam, jak przezyc cos podobnego.

    Odpowiedz
  13. A ja mam do tej książki wielki sentyment :) Miałam nawet zamiar ją sobie znów (tzn. po blisko 40 latach…) przeczytać, ale chyba tego nie zrobię, bo podejrzewam, że sentyment ległby w gruzach… ;)
    Mirka

    Odpowiedz
  14. Niestety nie zgadzam się z pańską opinią! Właśnie skończyłam czytac i bardzo mi sie ksiazka podobala :D Moze jest pan zbyt wymagajacy , przypominam ,ze jest to ksiazka raczej dla dzieci :)

    Odpowiedz
    • Nie raczej, tylko na pewno dla dzieci. Tylko czemu inne książki autorki, też dla dzieci, lepiej przetrwały próbę czasu? Cykl o Sawanach czy Romeo, Julia i błąd szeryfa niezmienne pozostają znakomite, a na ich tle Czarna Morwa jest co najwyżej średnia :)

      Odpowiedz
  15. Beznadziejnie zacofany w lekturze (czy aby tylko w lekturze?) ksiazke Ewy Lach nie czytal tylko wertowal, tak ze ten jego opis to taka sobie prowokacyjka. Bez smaku.
    Ja czytam „Kryptonim czarna morwa” dosc czesto, tradycyjnie z poczatkiem wiosny.

    Odpowiedz
  16. Ksiazke wspominam z wielkim sentymentem bo czytalem ja w latach dzieciecej szczesliwosci niewinnych lat PRLu a akcja powiesci rozgrywala sie w moim miescie i bohaterowie chodzili na ptysie z kremem do Cichego Kacika ktory uchodzil za najlepsza choc i najlepiej ukryta ciastkarnie w calym miescie. Wybrancy losu urodzeni w stolicy czy innych wiekszych miastach moga pewnie pozwolic sobie na wieksza bezstronnosc w swoich recenzjach:)

    Odpowiedz
      • Jestem całkowicie przeciwnego zdania niż Zacofany w Lekturze. Ewa Lach napisała „Kryptonim „Czarna Morwa” w 1965, kiedy miała 20 lat, była to jej czwarta wydana pozycja. Warto przypomnieć, że debiutowała „Zieloną Bandą” z 1961 (powstałą w 1959, a więc dziełem czternastolatki!). W obu wypadkach zdumienie budzą pisarskie umiejętności tej bardzo młodej zarówno na debiut jak i na kontynuację osoby. Rzecz jasna, w „Czarnej Morwie” mamy do czynienia ze schematem wykorzystywanym już w polskiej literaturze młodzieżowej (choćby „Księga Urwisów” Nizurskiego). Autorce udało się jednak tchnąć w niego żywego ducha. Jest to zasługa żywo zarysowanych charakterów głównych bohaterów. Są to indywidualności działające w sposób umotywowany i niejednoznaczny, niepozbawione wad i slabostek. Autorka była bystrym obserwatorem otoczenia, potrafiła pokazać rodziny Edy, Leszka czy Tadka, tło społeczne i obyczajowe. To wszystko napisane językiem lekko kpiącym, a zarazem nie uciekającym w parodię. Dodatkowym walorem, który bardzo sobie cenię, jest autorski komentarz wydarzeń w postaci na poły ironicznych i humorystycznych rysunków, tworzących z tekstem jedną całość. Nie rozumiem więc, na jakiej podstawie Zacofany w Lekturze twierdzi, że „autorka traktuje swoją opowieść bardzo serio”. Bardzo na serio napisana była „Zielona Banda”, istotnie zawierająca spojrzenie młodszej nastolatki bardzo poważnie traktującej choćby podwórkowe walki. Analogicznie „Kosmohikanie” z 1962. Natomiast „Kryptonim Czarna Morwa” skrzy się humorem odczytywanym przez osoby w każdym wieku.

        Jako (bardzo) młody człowiek czytałem książkę Lach z przyjemnością i autentycznym zaciekawieniem. Akcja może nie posuwa się wartko do przodu, ale za to robi wrażenie autentycznych zmagań o wykrycie prawdy w świecie, w którym nie tylko są aferzyści, ale i rodzice, rodzeństwo, podwórko, szkoła i żyjące miasto. Aferzyści także okazują się głównie wydumani z najdziwniejszych powodów, i – jak w życiu – nie sposób złapać ich za rękę, bo zajmują się sprawami codziennymi, pija piwo, naprawiają samochody, mają kłopoty ze zdrowiem. Kiedy któryś z nich zrobi coś autentycznie podejrzanego, młodzi agenci akurat tego nie dostrzegają, bo muszą odrabiać lekcje, iść po zakupy, czy siedzieć w szkole. Ale przy okazji (zgodnie ze schematem powieści młodzieżowej) otrzymujemy obraz życia szkoły kluczowy dla funkcjonowania młodych ludzi, aż po możliwą do odtworzenia listę uczniów VI b czy VII b. To samo środowisko autorka będzie eksplorować w póżniejszej książce „Klub Kosmohikanów?” z 1972, której akcja dzieje się w rok po opisanych w Kryptonimie zdarzeniach (niestety, nie tak udanie). Uwagę zwraca wreszcie posadowienie akcji w Bielsku-Białej, mieście które specjalnie dotąd nie przyciągnęło uwagi świata literackiego. Autorka sprawnie wpasowała aktywność bohaterów (nb. mieszkających na ulicy Bohaterów Warszawy) w pejzaż miejski. Można niemal śledzić ich (tak jak oni śledzili aferzystów) na planie miasta, w co z przyjemnością zabawiłem się w czytając książkę w wieku znacznie późniejszym. Także w ten sposób akcja zyskuje na autentyczności i ten zabieg literacki, dowartościowujący rodzinne miasto Ewy Lach, wydaje mi się wartościowy.

        Myślę też, że bieg akcji jest dobrze umotywowany. Kolejne zdarzenia: rozpad bandy, wybuch afery wełnianej, oskarżenie ojca Leszka, przejrzyście prowadzą do decyzji o przeistoczeniu drużyny podwórkowej z agentów A, B, C, D czy E. Ich wysiłek tropicielski biegnie po grudzie, okupowany jest ofiarami finansowymi, obyczajowymi (Tadek musi dosłownie wypić piwo, które nawarzył) i złymi ocenami w szkole. „Jak w życiu” chciałoby się powiedzieć. Kulminacja akcji agentów w postaci „Operacji Zero” prowadzi do rozwiązania schematycznego (aresztowania wszystkich „podejrzanych” przez milicję), ale jedynego możliwego w sytuacji trzymania się realiów świata rzeczywistego przez autorkę.

        Co do mnie, polecam „Kryptonim Czarna Morwa” czytelnikom w każdym wieku.

        Odpowiedz
          • Brawo Adamant!! Napisales dokladnie to, co sama, dokladniej i bardziej rozlegle, chcialabym (lub raczej chcialam) napisac – dzieki wiec za wyreczenie mnie. Ewa Lach napisala te powiesc jednakze nie w 1965, a w 1967 roku (vide m.in: 8-a klasa, ktora wlasnie weszla w roku 1966/67,
            zadanie matematyczne o przewozie towarow przez statki, jak i stopka wydawnicza I-szego wydania.

            Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.