Chyba samo wydawnictwo powątpiewało w walory ostatniego tomu opowieści o Klaudynie, skoro odmówiło mu tak atrakcyjnej szaty graficznej, jaka wyróżniała poprzednie części. Szkoda, bo mimo iż to zdecydowanie najsłabsza z opowieści o Klaudynie, to doprawdy nie musi wyglądać na półce jak Kopciuszek obok strojniejszych sióstr.
Mąż Klaudyny, Renaud, musi wyjechać do sanatorium dla poratowania zdrowia, a ona sama ucieka przed samotnością na wieś, do domu przyjaciółki. Annie (znana z „Klaudyna odchodzi”) jest milcząca i wycofana, nie interesują jej sprawy domowe, których ster ujmuje Klaudyna. Być może to skutek burzliwego rozwodu, być może przyczyny są inne. Energiczny gość próbuje wyciągnąć z pięknej gospodyni, co ją gnębi. Wreszcie się udaje. Annie nieco się otwiera i zaczyna opowiadać swoją historię: historię odkrywania własnej seksualności, potrzeb ciała i zaspokajania ich bez oglądania się na światowe konwenanse. W małżeństwie pozostawały one uśpione i nieuświadomione: „Jakże wielką winę ponosi tu jej mąż! – konkluduje Klaudyna. – Jak wiele ryzykuje kobieta, której pierwszym mężczyzną jest idiota…”. Przypadkowy romans rozbudził Annie, otworzył jej oczy: „Tamtego dnia, Klaudynko, zrozumiałam, na czym polega życie! Jest ogrodem, w którym wszystko można zerwać, wszystko zjeść, wszystko rzucić i odzyskać” – zaczęła więc z niego korzystać.
Klaudyna, aczkolwiek sprawy ciała nie były jej obce, czuła wyższość nad przyjaciółką: ona sama przecież znalazła i miłość, i zaspokojenie w małżeństwie, bez konieczności popełniania szaleństw, narażania swej opinii i bezpieczeństwa. Rozmyśla o Annie: „nie ma nic zwyczajniejszego i bardziej banalnego niż jej życie, życie małego zwierzątka, które odkrywa własną seksualność i zachwycone zaczyna jej używać…”. Gospodyni wyczuwa nastawienie gościa i broni się: „Miłość to nie tylko ta niemal dziecinna fascynacja, jaka cię przykuwa do Renauda, nie tylko ta dobrowolna zależność, w której żyjesz, nie tylko ta ogromna czułość, którą Renaud tak hojnie cię obdarza […]. Pomyślałaś o wszystkim […] z wyjątkiem innych miłości, które są tuż obok i mogą podejść bardzo blisko, popchnąć twoją i powiedzieć: »posuń się trochę, teraz my!«”.
Zwierzenia gospodyni stanowią dla Klaudyny pewne urozmaicenie monotonnych dni na wsi, wypełnionych leniwą rutyną i rozmyślaniami. Niewiele ożywienia wnosi przyjazd Marcela, syna Renauda, który wpadł w Paryżu w spore kłopoty. Klaudyna nie czuje się dobrze jako słomiana wdowa, wyczekuje listów od męża, który jest jej „racją bytu”, marzy o jego powrocie, boi się najgorszego. Analizuje ewolucję ich związku, to, jak zmieniali się wzajemnie, jak ona sama „bez reszty zaklaudynowała” Renauda; wspomina też dramatyczne chwile – romanse, zazdrość, kryzysy. Pociechą są dla niej przyroda i zwierzęta:
Gdy nie ma Renauda, tylko do jednego serca mogę przylgnąć jeszcze bardziej samotna: do tego, z którego wyrastają głebokie korzenie drzew, szablasta trawa, gdzie pączkują świeże, szybkie owady o zwiniętych jeszcze czułkach, połyskliwa żmija pomyka jak strumyk, tryskają źródła, zboże i dzika róża…
Opisy zwierząt, szczególnie Psa Toby’ego, pociesznego buldożka, i kotki Peronelli, ale też drobne wzmianki o jeżu, ropusze, wiewiórce czy nietoperzu, są jak zwykle u Colette pełne życia i zdradzają wnikliwą obserwatorkę. To najlepsze fragmenty tej powieści, która poza tym straciła już świeżość, znamionującą wcześniejsze części – tak jak świeżość zaczęła tracić sama Klaudyna, co stwierdziła z właściwą sobie rzeczowością. Książka jest melancholijna, rozwija się leniwie, jak wiejskie dni bohaterów. Miłośnicy poprzednich „Klaudyn” mogą być zawiedzeni niespieszną, migawkową akcją i przyciężkawym miejscami stylem, w którym jest niewiele humoru. Pod względem oryginalności opisów nastrojów, miejsc, przedmiotów, refleksji nad przemianami niesionymi nieuchronnie przez czas, a przede wszystkim wnikliwości analizy psychologicznej daleko tej części do późniejszych utworów, takich jak „Cheri” czy „Narodziny dnia”. „Klaudyna powraca” jest utworem z okresu przejściowego, ciekawym głównie dla wielbicieli Colette, którzy chcieliby obserwować jej rozwój jako pisarki.
Colette, Klaudyna powraca, tłum. Hanna Igalson-Tygielska, WAB 2013.
Gorące tematy, na gorący czas? :P
Raczej letnie niż upalne :D
Mówisz, że towarzystwo zepsute redtubami nie ma co liczyć na żywsze bicie serca? :P
Nawet towarzystwo oglądające kiedyś Różową Landrynkę się nie podekscytuje :D
Ramota znaczy. Dobrze, że choć te jeże :D
I ropucha :D
Tu już, Panowie, wchodzicie na wyższe szczeble perwersji.
Chyba się nie bulwersujesz? :D Wiadomo, że laska maga ma na czubku gałkę i nawet żyrafę ze stołka, gdy bieda. I tylko jeża…
Klaudynę czytałam kiedyś pod kołdrą. :-) Pamiętam, że liczyłam na więcej!
Człowiek spragniony dreszczy, a tu co najwyżej przejrzysta aluzyjka? :)