Pisarze ze starej szkoły (VI): Małgorzata Musierowicz, cz. 3

Rozmaite rzeczy mogą przeszkadzać w napisaniu kolejnej powieści. Kiedy jednak w proces twórczy wda się Historia, to jest naprawdę ciężko. Małgorzata Musierowicz tak wspominała powstawanie Opium w rosole:
W 1980 roku „Nasza Księgarnia” podpisała ze mną umowę „na niewidziane” (to znaczy – na kolejną powieść), na podstawie bardzo prowizorycznego konspektu. Otrzymałam zaliczkę, którą natychmiast wydałam, po czym niespodziewanie nastał czerwiec 1980, kiedy to przekonałam się z zaskoczeniem, że udało nam się z panem Musierowiczem powołać do życia kolejnego obywatela PRL, więc straciłam chwilowo zapał do pisania, zastanawiałam się tylko, co będzie dalej z nami wszystkimi i jak ja sobie w ogóle dam radę. Rychło nastał sierpień ‘80, a po nim – kolejne, znane skądinąd, historyczne wydarzenia. Emilka urodziła się dokładnie 12 lutego 1981, w dzień dojścia generała Jaruzelskiego do pełnej władzy, o którym to fakcie politycznym dowiedziałam się od mej sąsiadki-położnicy, przeklinającej opodal, na łóżku ustawionym w korytarzu, tuż obok mojego łóżka (sąsiadka miała przy uchu radio tranzystorowe).
Termin oddania powieści trzeba było przełożyć o pół roku, potem o rok, bo okazało się, że z trojgiem dzieci jest jednak bardzo dużo roboty. I tak nastał grudzień ‘81, stan wojenny, a ja wciąż nawet nie zaczęłam pisać powieści.
Pominę tu przykre opisy przykrego okresu, powiem tylko, że po raz pierwszy od bardzo dawna nie mogłam w tamtych dniach wykrzesać z siebie choćby odrobiny radości życia.
Straciliśmy przyjaciela, ojca Honoriusza, dominikanina. Zginął w tajemniczym wypadku. […]
Przestałam móc pisać cokolwiek.
Gotowy tekst pierwszej wersji Opium w rosole oddałam w „Naszej Księgarni” dopiero w 1983 roku. Zamiast zamówionej wesołej powieści współczesnej dla młodzieży, przedstawiłam coś, co przypominało „Biuletyn Informacyjny” pełen oskarżeń i buntu. Historyjka o dziewczynce, zapraszającej się do obcych ludzi na obiadki, usłyszana od koleżanki-plastyczki, posłużyła mi za pretekst do przywalenia z najgrubszej rury. Wojsko na ulicach, nasza bezradność, wszyscy moi bohaterowie siedzą w pudle, ci znów internowani i tak dalej. Ulżyłam sobie: proszę bardzo, miała być powieść – jest powieść, ale niech się nikomu nie wydaje, że ja nie napiszę całej prawdy! Umowy dotrzymałam, a teraz możecie tej książki nie wydać!
Danka przeczytała maszynopis, zawołała mnie do siebie, popatrzała boczkiem. – Um, bardzo ciekawe – powiedziała delikatnie – szkoda tylko, że to nie jest dobra książka.
– Nie jest dobra?!
– Nie. To jest okropnie deklaratywne i zgrzytliwe. Poza tym, nie musisz krzyczeć na cały głos, powiedz prawdę – ale ciszej.
I tyle.
Zabrałam maszynopis i zaczęłam się nad nim męczyć. Doszłam do wniosku, że Danka, jak zwykle, ma sto procent racji – trzeba to wszystko pokazać z innego punktu widzenia, z punktu widzenia dziecka. Geniusia powinna obserwować to wszystko, ale nawet nie komentować – tylko po prostu z tym żyć. I takie właśnie oskarżenie bez oskarżenia wyszło mi nagle zupełnie dobrze. Nagle coś dobrego stało się z tą książką. Być może coś dobrego stało się też i ze mną, bo przecież pisałam to Opium aż pięć lat! tak jest – przerabiając wszystko od początku do końca, jak to już było w moim zwyczaju i w czym zaczynałam nawet znajdować przyjemność – tyle że tym razem „Nasza Księgarnia” nie popędzała. Termin oddania powieści przesunięto.
No, ale wreszcie trzeba było jednak oddać maszynopis. Miałam go już zresztą dość. Strasznie się nad tą książką namęczyłam, jak nad żadną inną. Może bym i bawiła się jeszcze dłużej w to pisanie i poprawianie, ale okazało się nagle, że w tym zapracowaniu i roztargnieniu udało nam się z panem Musierowiczem sprowadzić z niebytu jeszcze jednego obywatela PRL. Bolesław Honoriusz Musierowicz urodził się dokładnie l listopada 1985 i nie miałam już głowy do pisania, przynajmniej na najbliższe trzy lata, bowiem wyszło na jaw, że z czwórką dzieci to jest dopiero dużo roboty.

Małgorzata Musierowicz, Tym razem serio, Akapit Press 1994, s. 77–78.

(Odwiedzono 2 297 razy, 5 razy dziś)

54 komentarze do “Pisarze ze starej szkoły (VI): Małgorzata Musierowicz, cz. 3”

  1. No proszę: człowiek sobie czytał tę książkę wieki temu w wakacyjnej podróży powrotnej do domu i nawet nie miał pojęcia, a w jakich bólach się rodziła.
    Późniejsza przerwa w pisaniu dla mnie na pewno znacząca – zdążyłam wyrosnąć z książek MM.;( Ale kusi mnie, żeby sprawdzić, jak pisze obecnie.
    Czy wiadomo, jak potoczyły się losy męża Gabrysi (Janusza?) – wyjątkowo działał mi na nerwy.;)

    Odpowiedz
    • Wiadomo, ale to już byś musiała przebić się co najmniej do „Tygrysa i Róży”, w następnych tomach są kolejne szczegóły. Obecnie (znaczy te parę lat temu, jak coś się ukazało) MM pisała dość podobnie, aczkolwiek bardziej deklaratywnie i zgrzytliwie. I raczej nie szeptem:)

      Odpowiedz
  2. Czytałam „Tym razem serio” i moim zdaniem ta książka stanowi niezwykły, wręcz nieodłączny, dodatek do Jeżycjady.

    Zresztą sama w Jeżycjadzie zabrnęłam do „Kalamburki”, która jest w mym odczuciu tak genialna, że boję się czytać dalej :)

    Odpowiedz
  3. Pamiętam, że „Opium w rosole” przeczytałam mając jakieś 14 lat, potem za książkę chwycił mój tato, a potem mama – wszyscy byli pod wrażeniem… Rzadko się zdarzało, żeby czytali „moje” książki :) Musiałam ją strasznie przeżywać, skoro się zaciekawili :) To naprawdę poruszająca opowieść, choć wtedy zupełnie nie dostrzegłam w niej odniesień do stanu wojennego. Szarość i beznadziejność były tak wszechobecne, że nie zrobiły na mnie wrażenia w książce. Za to Genowefa i jej historia – tak ! Bardzo lubię też tę część, w której już jako nastolatka, spędza wakacje w Pobiedziskach u babci – „Dziecko Piątku”.

    Odpowiedz
    • Faktycznie, odniesienia do stanu wojennego to nie była rzecz, na którą zwróciłem uwagę przy pierwszym czytaniu – może właśnie dlatego, że po prostu taka rzeczywistość nas otaczała. Znacznie później jednak starannie tropiłem wszelkie odniesienia i aluzyjki, z „wąsem elektryka” na czele:)

      Odpowiedz
    • @zwl: ha! czytałam to jeszcze parę razy, ale za tropienie się nie zabierałam :) choć właściwie miałam taki pomysł, gdy pierwszy raz przeczytałam „Tym razem serio”, ale w trakcie czytania gdzieś ten pomysł zawsze gubiłam :))

      Odpowiedz
  4. Dobrze, że Musierowicz ma dystans do własnej osoby i potrafi rozsądnie korzystać z rad. Ktoś inny na jej miejscu mógłby dostać spazmów, słysząc „to nie jest dobra książka”.
    Zdziwiły mnie wyznania o męczarniach w czasie pisania – według mnie zupełnie ich w książce nie widać. To jedna z moich najulubieńszych części Jezycjady.

    Odpowiedz
    • Czemu miałaby spazmować, skoro spisała książkę na straty? Ale rzeczywiście to kolejny przykład, jak ważna jest opinia kogoś niezaangażowanego emocjonalnie i kompetentnego. Mnie Opium nieodmiennie przygnębia i zawsze najbardziej mi żal pani Jedwabińskiej.

      Odpowiedz
    • Ja tam patrzyłem na nią oczami Dmuchawca i miałem nadzieję, że się zmieni. Strasznie się potem rozczarowałem w Dziecku piątku, kiedy się okazało, że ten chłód był silniejszy i zmiany charakteru nie były trwałe.

      Odpowiedz
  5. Samodzielnie spisać własną książkę na straty, a usłyszeć od kogoś bezlitośnie szczerą opinię o niej, to mogły być różne rzeczy. :) Na szczęście Musierowicz ma poczucie humoru i dużą dozę obiektywizmu.

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.