Znacie kolegów Mikołajka: Alcesta, Rufusa, Gotfryda, Joachima i Ananiasza, pieszczoszka Pani? To zapomnijcie o tych wychowanych na bananach i mlecznej czekoladzie dzieciach gnijącej zachodniej burżuazji. Oto nadchodzą prawdziwi przyjaciele Mikołajka: Masław, Spytko, Ziemomysł, Mściwój i Pękosław. Oni przechodzą prawdziwą szkołę życia w peerelowskiej podstawówce lat osiemdziesiątych, gdzie na porządku dziennym są akademie ku czci i spotkania z zasłużonymi milicjantami.
Chłopcy, choć zaledwie z trzeciej klasy, dobrze wiedzą, co to stan wojenny i „Solidarność”, na przerwach z okrzykiem „ZOMO do koszar” biją dyżurnych, których dyrekcja niefortunnie wyposażyła w białe pałki do regulowania ruchu na korytarzu. Nieustannie wprawiają też w zakłopotanie swoją Panią, gdyż ich wiedza o historii najnowszej obejmuje wiele faktów, o których lepiej nie wspominać na głos („Czy to prawda, że Armia Czerwona specjalnie zatrzymała się za Wisłą, bo nie chciała pomóc powstańcom?”). Biedna Pani ciągle się czerwieni, więc uczniowie starają się za często nie poruszać tematów politycznych. W ich klasie widoczne są podziały targające społeczeństwem: jest Krzesimir, którego tata jest milicjantem (ale drogowym, więc to się nie liczy) i Ziemomysł – „ekstremista, bo jego tata był internowany i aresztowany”. Ten ostatni to ma dobrze, bo nie musi brać udziału w apelach i wygłaszać idiotycznych wierszyków. Ale nie dostaje też paczek ze słodyczami od dzieci z bratnich krajów socjalistycznych, bo kiedyś z powodów pryncypialnych odmówił przyjęcia budzika z cukierkami.
Niewielka książeczka Maryny Miklaszewskiej, pozornie parodia klasycznych „Mikołajków”, to znakomita satyra na polską rzeczywistość lat osiemdziesiątych, która oglądana oczami dzieci nabiera dodatkowego groteskowego wymiaru. Zastanawiam się, czy ta powiastka jest jeszcze w ogóle zrozumiała dla kogoś, kto nie pamięta tamtych czasów i nie ma pojęcia, do kogo odnosi się wierszyk „Gdyby Urban nosił turban, to zamiast świni byłby Chomeini”. Rówieśnicy Mikołajka jednak nieodmiennie będą się podczas lektury znakomicie bawić, a pewnie westchną sobie z cicha „Tak, tak właśnie było” i wspomną smak cukierków z plastikowych radzieckich budzików. Młodszym bardzo polecam jako nietypową lekcję historii i źródło wiedzy o losach ich własnych rodziców.
Pierwszy raz slysze o plastikowych budzikach z cukierkami. Moze to dlatego, ze prl-owski Mikolajek jest ode mnie mlodszy o ladnych pare lat? Mialabym ochote poczytac o tych czasach. Chyba sie starzeje…
Bookfo, musisz mi uwierzyć na słowo. Były budziki z cukierkami, rycerze albo rakiety kosmiczne:) A cukierki naprawdę niezłe, najlepsze czekoladowe z papierkiem z obrazkiem niedźwiadków, zresztą produkowane do dziś:) Cukierki znalazłem: http://static3.blip.pl/user_generated/update_pictures/635223.jpg
Utalentowany rysownik z tego dziesięciolatka, jestem pod wrażeniem. Może nie jest to poziom francuskiego oryginału, ale okładka robi bardzo sympatyczne wrażenie. Podobnie jak cała książka.
Talent dziesięciolatkowi pozostał, a nawet się rozwinął: http://mikolajchylak.com/pl/obrazy/mikolaj-chylak-slup-obloku
Ja mialam okazje jesc „konfjety” zakupione w ruskiej bazie wojskowej w Swinoujsciu, w latach 70-tych. Byly tak wielkie, ze zmiescilyby sie w calosci do paszczy chyba tylko niedziwiedziowi;D
Na kilogram miescilo sie tylko kilkanascie sztuk i byly zapakowane w „pazlotka”. :)
Widocznie w latach osiemdziesiątych technika posunęła się do przodu i już były standardowych wymiarów:D
Ha ha ha… musiala sie posunac skoro pakowano je tez w budziki, rakiety i inne cuda. ;P
To były całkiem spore budziki, a rakiety jeszcze większe:)
Budziki były niebieskie. A rakiety nigdy nie widziałam, widać nie zasłużyłam :P
Budziki były też czerwone:P
Te czerwone to jakiś mit i legenda :P Chyba że do nas na wieś docierały już jakieś przebrane resztki ;)
Takie mam wrażenie:P I przypomniało mi się: jeszcze domki były i te chyba wyłącznie niebieskie:)
U mnie budziki były różowe. Zawartość obejmowała min. cukierki – pieniążki. Na PRL-owskiego Mikołajka czaję się, odkąd przypomniał mi o jego istnieniu Niedźwiedź Wojtek tejże autorki. Tylko skąd tu go wyczaić?
Iza: miałbym jakiś pomysł:P
Pamiętam pieniążki – cukierki, dziwnie smakowały, z tego co pamiętam.
Hm, nijakich pieniążków nie pamiętam, może asortyment się zmieniał z biegiem czasu?
Dokładnie to były monety w złotkach . Ale coś nie mogę znaleźć w internecie.
To tak jak ja nie mogę znaleźć budzików:)
Choć urodzona w połowie lat 80-tych, to niestety nie pamiętam tych czasów, no bo i jak? Ale do książki zajrzę jak najbardziej!
Sayuri: zajrzyj koniecznie, dowiesz się ciekawych rzeczy:) I ubawisz, miejmy nadzieję:)
Dzięki za link. Obrazy ilustratora w wersji dorosłej są ciekawe. Znalazłam nawet coś dla bibliomaniaków, „Niebieskie książki”. :)
nie doświadczyłam plastikowych budzików, widocznie nie docierały do szkół-tysiąclatek zlokalizowanych w małych miasteczkach :))
ale chciałabym jeszcze powiedzieć, że… @zacofany.w.lekturze: normalnie, regularnie świsnąłeś mi posta i to prosto z mojej głowy :)) „Mikołajka w szkole PRL” skończyłam czytać z Młodym tuż przed grudniowymi Mikołajkami. Chciałam zdążyć z postem przed 13-tym, ale jak co roku czas mi potwornie przyspieszył między 6 a 20 grudnia i nic mi z planów nie wyszło.
Jako dziecię peerelu stwierdzam jednakowoż – książka jest świetna ! Przyznaję, czytanie jej z dziewięciolatkiem to był sport niemal ekstremalny a co najmniej nietypowy :) tłumaczenie znaczenia haseł typu „Wrona orła nie pokona”, dlaczego Ziemomysł był ekstremistą i dlaczego to źle, że tato Krzesimira był milicjantem :)) albo apel z inscenizacją „Zasiejemy, zbudujemy” i kiedy się okazało, że rozszalała się grypa :)) a już absolutnym hitem była końcówka ze wspomnieniami wojennymi dziadka Bożydarka :)) Podjęłam nawet nieudolną próbę tłumaczenia Młodemu o co chodziło i dlaczego Panią zamurowało :))
@Lirael: obrazy są świetne, moim zdaniem.
@Sempeanka: ryzykantka z Ciebie:) Ciekawe, czy chociaż część sekretów PRL-u dotarła do młodego czytelnika:P My chwilowo zgłębiamy pierwowzór, żeby był fundament pod przyszłą lekturę peerelowskiego Mikołajka:)
pierwowzór to my, „nie chwaląc się”, znamy już prawie na pamięć :)
no ale widzisz, aż taka ryzykantka nie jestem, żeby mu wciskać „Mikołajka w szkole PRL” do samodzielnego czytania :) asekuracja, jaka by nie była, to jednak zawsze asekuracja :))
Z pierwowzorem dopiero zaczynamy, ale czytelniczka młodsza:) Czy słusznie sądzę, że czytanie zmieniło się w pasmo mamusinych wspomnień z dzieciństwa? :D
Fajnie się zapowiada. W latach osiemdziesiątych to mleko z butelki piłam a nie zajadałam się cukierkami w plastikowych budzikach. Dla mnie książka byłaby źródłem informacji a nie wspomnieniem. Ale człowiek uczy się przez całe życie. ;)
W tym wypadu jakże przyjemna to nauka:)
Zdecydowanie nie dla mnie,ale polecę młodszej kuzynce;)
Miravelle: kuzynka musiałaby mieć koło trzydziestki, żeby docenić:P
Boziu, w ogóle żadnych budzików nie kojarzę, a niby wiek mam odpowiedni. Skleroza. Albo zapadła wieś, na której mieszkałam. :)
Może Twoje budziki przejmowała jakaś lokalna mafia:)