Na zdjęciu pomidor. Własnego chowu. Taka uprawa pomidorów to fajna rzecz, ale odciąga od blogowania. Tyle dobrego, że w przerwach między podlewaniem, pieleniem, nawożeniem i przyganianiem pszczół, żeby zapylały kwiaty, można sobie poczytać.
Co czytać? – Na przykład ostatnią powieść Joanny Chmielewskiej. „Zbrodnia w efekcie” zaczyna się z przytupem, a właściwie z gwizdem lecącego odrąbanego łba. Potem niby wszystko jest poprawnie, ale stale do głowy ciśnie się myśl, że to wszystko już znamy, te postacie, te powiedzonka, te wydarzenia i historyjki. Na dodatek fabuła zaczyna się nieco sypać. Wielki plus tylko za ciocię Rychezę Klucznik i scenę rodzinnego obiadu z pierogami i walką o tajemniczą kasetkę z rodzinnymi sekretami. Do pilnowania roślinności w sam raz.
Ponoć wiara przenosi góry. Z „Człowieka, który wszedł na wzgórze, a zszedł z góry” Christophera Mangera wynika natomiast, że narodowa duma góry podwyższa. A precyzyjniej – podwyższa wzgórza, aby mogły stać się górami. Skomplikowane? Może nawet trochę bez sensu? Na pewno jednak nie dla mieszkańców szkockiego miasteczka, którzy od zawsze czerpali dumę z tego, że wznosząca się nad ich domami góra Ffynnon Garw jest pierwszą walijską górą, jaką widzi podróżny jadący od strony Anglii. Bolesnym ciosem okazuje się wynik pomiaru dokonanego przez dwóch wojskowych geometrów: Ffynnon Garw to zaledwie wzgórze!
Na świecie trwa I wojna światowa, wielu mężczyzn z miasteczka walczy gdzieś daleko, a ich pozostali na miejscu ziomkowie obawiają się, że po powrocie żołnierze czynić im będą wyrzuty: „Jakże to tak, kiedy oni walczyli z Niemcami, miasteczko straciło górę? To nie do pomyślenia! Jak można było pozwolić, żeby Anglicy zabrali naszą górę, naszą walijskość?”. Walijczycy ruszają więc do walki w obronie swej narodowej godności.
Do powieści pasują wyświechtane określenia typu: ciepła, bezpretensjonalna, z subtelnym poczuciem humoru. Odrobina refleksji, trochę wzruszeń, ciekawa galeria typów ludzkich i analiza motywów kierujących ludzkimi zbiorowościami. Doskonała książka nie tylko do prac ogrodniczych.
Co czytać dalej? – Trzecią pomidorową lekturę wydawca zachwala tak: „Wilżyńska Dolina jest ukryta pośrodku Gór i – jakkolwiek władyka i pleban mogą mieć w tej kwestii inne zdanie – nieodwołalnie i niepodzielnie należy do Babuni Jagódki. Pełna zgryźliwego humoru, przewrotna opowieść, w której baśń miesza się z groteską i zaskakująco współczesną refleksją”. Babunia Jagódka, uściślijmy, jest wiedźmą – a literackie wiedźmy, od czasu zawarcia znajomości z czarownicami z Pratchettowskiego Lancre, budzą moje żywe zainteresowanie. Bohaterka opowiadań Anny Brzezińskiej stanowi połączenie Babci Weatherwax z jej dbałością o wiedźmią godność i odpowiedzialnością za lokalną społeczność z Nianią Ogg: Jagódka też za kołnierz nie wylewa, żadnemu (prawie) chłopu nie przepuści, a i figle jej się trzymają.
Babcia Jagódka roboty ma huk. Samo tylko wydanie za mąż Jarosławny, pięknej młynarzówny, wymaga mnóstwa zabiegów. A gdzie czas na pokonanie grasantów i na odbudowę zniszczonej przez nich wsi? Drobniejszych spraw nie ma co wyliczać. Akcja płynie wartko i faktycznie, zgodnie z zapowiedzą wydawcy – i smieszno jest, i straszno. I całkiem niegłupio, bo sporo o ludzkiej naturze i mechanizmach zachowań można się dowiedzieć. Wszystko w atrakcyjnych plenerach, o ile ktoś lubi nibyśredniowieczne dekoracje, i jędrnym językiem spisane. Numerem jeden jest dla mnie zdecydowanie opowiadanie „Kot Wiedźmy” o damskim odpowiedniku słynnego Greebo, kocura Niani Ogg. Wiele w nim pazurów i krwi, ale w zasadzie jest to historia miłosna.
Babcia Jagódka zdecydowanie jest warta poznania; mam już kolejne opowieści w zapasie na czasy, gdy nadejdą „znów wieczory sałatki niejedzonej, tęsknoty dojmującej i łzy przełkniętej wpół”.
Wśród pomidorów czytałem:
Joanna Chmielewska, Zbrodnia w efekcie, Klin 2013.
Christopher Monger, Anglik, który wszedł na wzgórze, a zszedł z góry, tłum. Marek Cegieła, Prószyński i S-ka 1996.
Anna Brzezińska, Opowieści z Wilżyńskiej Doliny, Code Red 2014.
Zapraszam do reszty moich recenzji książek.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 427 razy, 1 razy dziś)
Przy pomidorach najlepszy jest „Klub włóczykijów” tym bardziej, że akcja rozgrywa się w czasie wakacji (ale to dla tych co pamiętają tamte czasy) i „Wichrowe wzgórza” bo trochę zmrożą klimat w upalne dni.
No co ja biedny poradzę, że Klubu włóczykijów nie lubię, a Bronte kojarzy mi się wybitnie jesiennie? Ale to jakiś pomysł, żeby wyciągnąć coś Nienackiego, mam jego powieść dla dorosłych.
To jeszcze w odwodzie pozostaje „Awantura w Niekłaju” bo akcja również rozgrywa się w czasie wakacji albo „Wakacje z braciszkiem” Wandy Zakrzewskiej, czytelniczkom Twojego bloga na pewno by się spodobała :-)
Niekłaj już prędzej, bo lubię. Zakrzewskiej nie znam, ale widzę, że faktycznie może być atrakcyjna dla czytelniczek. Chociaż mam też czytelników, jak sądzę :P
Paru pewnie by się znalazło :-) ale wiadomo, że to nie my rządzimy w książkowej blogosferze :-)
No niestety, wśród czytelników w ogóle też jesteśmy w mniejszości :(
Ale to dlatego, że w statystykach nie uwzględniają czasopism sportowych :-)
Bez wątpienia :)
Właśnie się zastanawiałam nad wakacyjną lekturą, potrzebuję powiem pewnej zmiany w moim kanonie lektur, gdzie klasyka miesza się z biografiami a wszystko podlane sosem artystycznym. Zainteresowała mnie lektura ze Szkocją w tle. Do Chmielewskiej też może bym wróciła, ale tej starszej. A i polecanego przez Marlowa Klubu włóczykijów nie znam. Lej rozważnie w te pomidory :)
Cały czas dbam, żeby nie przesadzić z podlewaniem :) Na czas wakacji odstawiam klasyki z biografiami i obstawiam bezpretensjonalne lektury młodzieżowe i kryminały :)
Chyba też odstawię, jeszcze tylko jedna zaległość z biblioteki i do września trochę lżejszy kaliber.
Wieki nie byłem w bibliotece, mam już czas wyłącznie na własne zaległości :)
Ja Klub włóczykijów uwielbiam i ciągle marzę o zwiedzeniu Pułtuska, no i o posiadaniu lipki afrykańskiej w słusznym rozmiarze :)
W Pułtusku przy rynku była (jest?) całkiem niezła cukiernia, peerelowski bar mleczny i kilka rozkosznie staroświeckich zakładów rzemieślniczych:)
Toś widzę zwiedził :)
Cudne są te małe miasteczka z ich rynkami. Jeszcze parę lat temu na Szkieletczyźnie widziałam na bocznej uliczce sklepik/warsztat rymarza z zakurzonym siodłem w oknie wystawowym.
Skoro już mi się ten Pułtusk przejazdem nadarzył, to obszedłem rynek dokoła:) Był zakład fryzjerski rodem z lat 30., no może 50., tylko żywcem brać jako scenografię do filmu, z cudownym żelaznym piecykiem z dłuuugą rurą.
Wcześnie sadziłeś skoro już taki dojrzały jest Twój pomidor. U nas jeszcze zielone i nieprędko będą.
A ja sobie poczytam o Mazurach między przetwarzaniem ogrodowych owoców, bo niestety w tym roku też tam nie pojadę, jak nie pojechałam i w poprzednich latach.
Pomidorek jest koktajlowy i może to dlatego. Zresztą to jedyny dojrzały (a właściwie dojrzały i już zjedzony:) )
Ogród z własnymi owocami może chyba do pewnego stopnia zastąpić Mazury?
Moje koktajlowe też zielone. I nie mogę się na nie doczekać.
Nawet musi.
Reszta też zielona, jeden się pospieszył:) Za to cukinie kwitną.
Jak na moje oko, to coś ściemniasz z tymi pomidorami. To jakaś skrzynka jest na werandzie, albo cóś:P
O Angliku na wzgórzu czy czymkolwiek by to coś było w życiu nie słyszałam, widzę, że źlem uczyniła. Za to Babunię Jagódkę znam i cenię wielce. Ponieważ zaś potrzebuję na gwałt lektury, która przywróci mi wiarę w to, że może i dziwny jest ten świat, ale da się na nim żyć, nie wykluczam, że pójdę za Twoim podszeptem i zrobię sobie wakacyjną powtórkę z rozrywki:)
Musisz być taki Szerlok Holms? Dwadzieścia donic na tarasie to jest, jeśli chodzi o ścisłość.
Anglik wchodzący miałby u Ciebie spore szansę, ponoć film jest niezły, z Hugh Grancikiem:P
I czy naprawdę wszyscy poza mną znają Babunię Jagódkę? Biedny zacofaniec ze mnie :(
Szerloka potraktujmy jako zboczenie zawodowe:P Dwadzieścia donic? Rany julek! Ja na razie snuję wizje przyszłego zagospodarowania dwóch balkonów, ale myślałam o jakichś skromnych poziomkach albo truskawkach, tyle że nie w takim hurcie…
Jeśli Hugh Grancik, to biorę natychmiast. Najlepiej jeśli by się jeszcze przy okazji w kimś zakochiwał:P
Z Babunią Jagódką zdaje się, że faktycznie cosik Cię minęło. Powinieneś jednak chyba przywyknąć?
Taras sporawy jest, to co mam sobie żałować :) Na balkon to tylko truskawki pnące, ponoć się udają, plus skrzynka bazylii:)
Hugh Grancik się zakochuje, a jakżeby inaczej. Był jakiś film, w którym się nie zakochiwał?
Do braków lekturowych przywyknięty jestem, czasem tylko z młodej piersi się wyrwie taki żałościwy okrzyk:(
Nie, no pewnie. W końcu to niezwykle romantyczne – posiedzieć sobie wieczorem, ze stopami otulonymi pledem, szepcząc czule do aż tylu tak malutkich pomidorków!
HG faktycznie aktorsko kochliwy. Pozostaje tylko namierzyć gdzieś to arcydzieło sztuki filmowej:) (bo książki, jak sprawdziłam, w mojej bibliotece nie ma)
Jeśliby tylko takie miałyby być przyczyny wydawania przez Ciebie żałościwych okrzyków, to nie krępuj się i krzycz ile wlezie:)
Nie pamiętam, by kiedykolwiek siedział wieczorem na tarasie ze stopami w pledzie, muszę ten patent kiedyś wykorzystać. Pewnie jak już progenitura się usamodzielni :P Od czułego szeprania do pomidorków skuteczniejsze jest regularne podlewanie wodą z odżywką :P
Krzyczeć nie będę, bo sobie wystraszę resztki czytelników :)
Jestem świeżo po lekturze „Ani z Zielonego Wzgórza”, więc będę się upierać, że gdy owiniesz stopy pledem, przeniesiesz się natychmiast w inny świat. Zobaczysz, wystarczy że nadasz swojemu tarasowi odpowiednią nazwę (proponuję „Zakątek karminowej rozkoszy”), a i problemy z progeniturą się rozwiążą! I oszczędzisz na odżywce:P
Wierne fanki chętnie posłuchają i krzyku, nie kryguj się tutaj. Bo mam nadzieję, że to nie alibi do mnie:P
Wszystko rozumiem i jestem nawet w stanie pojąć, że wystarczy pled, żeby progenitura nie sprawiała problemów. Ale czemu u licha „karminowa rozkosz”? Brzmi jak z taniej erotyki :P
Naprawdę, za grosz wyobraźni! Taniej erotyki nie czytałam jak żyję. Może dlatego mam inne niż Ty skojarzenia?:P
Ja Ci dobrze radzę, z takimi skojarzeniami bierz się do pisania dochodowej erotyki :D
Coś Ty, prezes w życiu nie da mi na to zgody. Poza tym zdaje się, że już zainspirowałeś jedną Ałtorkę – zdecydowanie wystarczy.
Zagroź prezesowi, że uczynisz go (ją?) bohaterem/rką thrillera sądowo-erotycznego :P
O pani sędzi bez majtek pisał już Miłoszewski (zresztą nędznie), daj spokój. Wolę pisać o pomidorach:P
Na pomidorach w literaturze to raczej daleko nie zajedziesz :P
Ależ nigdy nie twierdziłam, że chcę na niej gdziekolwiek zajeżdżać. Niezwykle zresztą spodobało mi się hasło zaproponowane przez Kubę Wojewódzkiego w ostatniej (a może przedostatniej?) „Polityce”. Brzmi ono: Czytam. Nie piszę.
Szkoda, że KW nie stosuje się do własnych haseł :)
Nie przesadzaj. Akurat ta rubryka jest zupełnie przyjemna, choć niemożebnie złośliwa. Na szczęście tyle samo ile złośliwości, jest w niej inteligencji, dlatego jestem skłonna jej autorowi wiele wybaczyć. Dużo bardziej wolę zresztą ją niż artykuły traktujące o polskiej scenie politycznej. Im to nawet Ania Shirley nie umiałaby nadać jakichś romantycznych tytułów:P
Mnie tam drażnią aktorzy, prezenterzy i rozmaici celebryci zmieniający się co tydzień w felietonistów i obdarzających masy swymi przemyśleniami. KW na szczęście nie wypada z roli i pozostaje złośliwcem, inni natomiast niemiłosiernie pozują. Na szczęście tygodników od wieków nie czytam, więc mam z głowy.
A ja tak od serca – w tym roku PO RAZ PIERWSZY posadziłam sobie krzewy pomidorów, licząc na piękne zbiory (jak te z 1. zdjęcia), ale już dziś widzę, że z tego nic nie będzie – krzewy przybrały kształt badyli:(
To przykrość. Ja zupełnie nie mam ręki do roślin, ale w zeszłym roku pomidory akurat udały się nad podziw i liczę na powtórkę, dlatego podwoiłem uprawę.
Ja „Zbrodni …” nie doczytałem, podobnie jak sławionego na blogach „Legionu”. Ładny pomidorek :D
A dziękować. Widać nie jesteś targetem dla Cherezińskiej :)
Dowcip bardzo ciężki, dialogi jakby pod scenariusz, no i ogólnie nie ma tam niczego o czym bym z innych źródeł nie wiedział. Powiedzmy, że wolę historie prawdziwe.
No ponoć u Cherezińskiej sama prawda i tylko prawda :)
Być może, nie przeczę. Z tym, że mi się te prawdy strasznie źle czytało :)
Pewnie zaraz fanki autorki Cię zlinczują :)
Być może. Dla mnie takie mruganie okiem do czytelnika i prowadzenie części wątku tylko po to, by na koniec błysnąć zabawnym skojarzeniem, to takie sobie jest. Ot, facet ma fałszywą włoską tożsamość o imieniu Giuseppe, wpada a jego wpadka jest skomentowana jakoś tak, że „skończył się Giuseppe w Warszawie”. Hahaha. Nic dziwnego, że ta cegła ma coś koło 700 stron :P
No popatrz, dokładnie na coś takiego mi to wyglądało i dlatego twórczość pani Cherezińskiej na żadnej liście mi się nie znalazła. Co najwyżej na liście „brak zainteresowania autorem”.
A ja tam może i zerknę na tych Wikingów. Może akurat zachwycą :P
Darz Bór w takim razie :)
A propos „Legionu”, to w lekturze nie pomagały kwiatki typu: „Historię piszą zwycięscy.” :(
Zwycięscy, w domyśle „pisarze” :D
Jeśli chodzi o Cherezińską, do tej pory nie wyszłam poza dwa pierwsze tomy Wikingów (Bazylu, jak dla mnie, to nie rokujesz. Może się mylę, ale obstawiałabym, że nie wyjdziesz poza połowę pierwszego tomu). Mój małżonek za to od ponad pół roku czyta – a w każdym razie tak twierdzi – „Legion”. Cały czas ma do końca dwieście stron i podejrzewam, że przez najbliższe dwadzieścia lat się to nie zmieni. Albo więc jest coś w tym, co piszecie, albo są to książki, które docenić może tylko kobieta:P
Tiaaa, no faktycznie istnieje taka kategoria książek, które potrafią docenić tylko kobiety :P
To niemożliwe, abym wyczuwała złośliwość w tym komentarzu, prawda?
Oczywiście, to absolutnie rzeczowe stwierdzenie faktu :)
@momarta Ja twardo postanowiłem nie odkładać książek „na później”. Nie wchodzi? Poszła! :P A co do „Legionu”, to na fakt porzucenia wpływały jeszcze takie akcje: główna bohaterka zna szemrany język ulicy, ale z przyjemnością wysłuchuje (a czytelnik wraz z nią) wyjaśnień małego, żydowskiego chłopca na temat nazw okupacyjnych środków płatniczych. Nie sądzę, żeby ktoś kto miał do czynienia z książkami o czasie wojny nie wiedział co to świnka, co to twarde, a co góral. A nawet jakby jednak ktoś nie wiedział, to istnieje wynalazek przypisu.
Czytałam Mongera dosłownie 2 tygodnie temu, bardzo przyjemna książka :)
Najnowszą i ostatnią Chmielewską dorwę już wkrótce, choć niestety nie mogę się pochwalić innymi pomidorami niż tymi, które upolowałam w Biedronce. Przyjemnego podlewania i pysznych zbiorów:)
W te upały podlewanie jest w trybie ciągłym, ale trzeba ratować zbiory :)
Dzięki za polecenie Brzezińskiej. Dlaczego ja ją do tej pory omijałam????!!!!
Proszę uprzejmie. Nie można czytać wszystkiego.