Objazdowe wesołe miasteczka jeszcze nie ruszyły w Polskę, ale w stan przyjemnego zawrotu głowy – jak po dwóch rundach na karuzeli łańcuchowej – wprawić się możemy za pomocą nowej powieści Jonasa Jonassona, który opracował przepis na zakręcenie czytelnikiem.
Grunt to zebrać razem kilka postaci, które wydają się mało realistyczne, ale jeśli się tak chwilę zastanowić, to właściwie czemu gdzieś, kiedyś nie miałaby sobie żyć Nombeko Mayeki, czternastolatka ze slumsów Johannesburga, która co prawda długo nie umie pisać i czytać, ale za to świetnie liczy i jest szefową oczyszczania latryn Sektora B. Dziewczyna jest zaradna i nieprzeciętnie inteligentna, ma też cel, który mnie, a pewnie i wielu innym, nie wyda się dziwaczny (i który czyni bohaterkę jeszcze sympatyczniejszą):
Wybierała się na 75 Andries Street w Pretorii.
Do Biblioteki Narodowej.
Czarnych nie obowiązywał tam ponoć zakaz wstępu, może więc przy odrobinie szczęścia uda jej się wejść do środka. Nie miała pomysłu, co by tam mogła robić poza oddychaniem i podziwianiem widoku. Ale na początek to wystarczy. Czuła, że literatura poprowadzi ją dalej.
Skoro można sobie wyobrazić Nombeko, to czemu miałby nie istnieć obleśny Thabo, w młodości mól książkowy, a później niestrudzony podrywacz i posiadacz sporego majątku; czy nieudolny inżynier van der Westhuizen, który miał szanse rozłożyć na łopatki południowoafrykański program atomowy. I właściwie nie ma powodów, by ci dwaj mężczyźni nie zmienili na zawsze życia Nombeko.
Rozkręcająca się karuzela wydarzeń zagarnia coraz to nowe postacie (rzecz jasna oryginalne) i jeden nad wyraz nieporęczny przedmiot, a potem odrywa się od afrykańskiej ziemi, by po kolejnych paru obrotach posadzić pasażerów na szwedzkiej ziemi. Tu, być może z powodu chłodniejszego klimatu, prędkość nieco spada, chociaż dochodzi kilkoro ciekawych bohaterów i zwariowanych scen.
Jonasson nie rozdrabnia się na galopadę przez najważniejsze wydarzenia dwudziestego stulecia, jak w debiutanckim „Stulatku, który wyskoczył przez okno”. Ogranicza się do RPA i Szwecji, pokazując te dwa kraje w krzywym zwierciadle, chociaż apartheid – nawet w satyrycznym ujęciu – pozostaje zjawiskiem bolesnym. W Szwecji obrywa się wszystkim po trosze, nie wyłączając króla.
Z przyjemnością też informuję, że Jonas Jonasson rozwija się jako dostawca lunaparkowych rozrywek. Zabawa zafundowana nam w „Stulatku” była ciut za długa, co pod koniec przejażdżki mogło wywoływać znużenie i powodować lekki ból głowy od nadmiaru przyjemności. Tym razem Szwed wprawnie reguluje obroty, nie wywołując mdłości i zgrabnie kończąc jazdę.
Jonas Jonasson, Analfabetka, która potrafiła liczyć, tłum. Bratumiła Pawłowska-Petterson, W.A.B. 2015.
O książce pisały również: Ekruda; Anna; AnnRK.
Mnie się tam „Stulatek …” podobał i chętnie sięgnę. A że nierealne? Jeśli tylko w granicach rozsądku i względnego prawdopodobieństwa, to czemuż nie. W końcu rzeczy zwykłych mam w życiu pod dostatkiem, a po niezwykłe sięgam do książek :D
Mnie pod koniec „Stulatek” trochę nudził powtarzalnością schematu. Ale ogólnie to ja mogę czytać takie rozrywkowe książki, odnajduję się w konwencji :D
Moja Mama zawsze mówiła, że podobają mi się głównie głupocizny i coś w tym jest. Dobrze napisana rozrywka jest dobra :D
Tiaa, moja mama zawsze pytała „Co ty widzisz w tej Chmielewskiej?” :D Dobrze napisana rozrywka jest dobra.
Czyli podobała się? Dla mnie nagromadzenie nieprawdopodobnych wydarzeń było jednak za wielkie.
Taki już jest urok satyry :)
Ciekawe jak to wyszło na ekranie?
Pojęcia nie mam, chyba nawet nie czytałem żadnych opinii.
Bazylu, mnie się filmowa wersja podobała. Jak dobrze, że zrobili ją Szwedzi! Urocza, zabawna, z bardzo fajnymi aktorami i pięknymi zdjęciami. Tak samo lubię, jak książkę :)
„Jonas Jonasson rozwija się jako dostawca lunaparkowych rozrywek” – cudne! :D
I dziękuję za podlinkowanie moich wypocin! :)
A proszę uprzejmie, postanowiłem wprowadzić taką nową świecką tradycję :)
Mój licznik jest Ci wdzięczny. :P
Miło, że się do czegoś przydało :D
Jestem w trakcie słuchania „Stulatka…”, w rewelacyjnym wykonaniu Artura Barcisia i, jak na razie, nie odczuwam znużenia, ale do końca mam daleko. I już się cieszę, że mam w perspektywie następne spotkanie z autorem:)
Audiobook zbierał entuzjastyczne opinie :)