O kobiecie pracującej (Roman Dziewoński, „Irena Kwiatkowska i znani sprawcy”)

Irena Kwiatkowska i znani sprawcyIrena Kwiatkowska. Wybitna aktorka charakterystyczna, kabaretowa, „kobieta pracująca”, dla której teksty pisali najwięksi, by wymienić Gałczyńskiego i Przyborę. Temat-samograj, wydawałoby się, że nie do zepsucia. Ale tylko wydawałoby się. Bo jak się autor uprze, to położy każdą książkę. A czasem wystarczy po prostu, że za pisanie weźmie się niewłaściwa osoba.

Urodziła się w Warszawie w 1912 roku. Dzieciństwo spędziła w okolicach Hali Mirowskiej i na zawsze zapamiętała tamtejsze zapachy: „Tam, gdzie bywałam najczęściej, obok domu – sklep ze śledziami. Następny z ciastem. Potem były pisma – papier i druk to też zapach. […] Chodziłam po tamtych ulicach na zapach”. W szkole recytowała i występowała w przedstawieniach, postanowiła więc dalej kształcić się w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej, gdzie wyróżniała się ogromną pracowitością, zgarniając nagrody na rozmaitych konkursach. Zadebiutowała w 1935 roku, potem grała w Poznaniu i Katowicach, zyskując uznanie krytyki i publiczności. Gdy przeniosła się z powrotem do Warszawy, wybuchła wojna. Na scenę wróciła Kwiatkowska dopiero w 1945 roku i ciąg dalszy znamy:

Hermenegilda Kociubińska, „Wojna domowa”, „Kabaret Starszych Panów”, „Czterdziestolatek”, kabaret „Dudek”…

Piosenki, monologi, nagrania radiowe i płytowe, teatr, scena, telewizja. Widzowie ją kochali, współpracownicy darzyli ogromnym szacunkiem za to, jak potrafiła budować rolę („Nizała swoje role jak oczka na drutach, dochodząc do fenomenalnych, obrastających indywidualnie, kolejnych postaci”, opisywała Ewa Wiśniewska), a jednocześnie pomagać młodszym, mniej doświadczonym. Jednego nie znosiła: braku profesjonalizmu – żadnych spóźnień, żadnego „sztukowania” na próbach; nieprzygotowanych demaskowała od razu.Irena Kwiatkowska

Roman Dziewoński miał niepowtarzalną okazję wielokrotnie rozmawiać z Ireną Kwiatkowską i korzystać z jej prywatnego archiwum fotografii, wycinków, pamiątek. Zebrał też ogromną liczbę wspomnień. Któż się w tej książce nie wypowiada: Edward Dziewoński, Zofia Kucówna, Wojciech Młynarski, Wieńczysław Gliński, Ewa Wiśniewska, Teresa Lipowska, Anna Seniuk, Jan Kobuszewski, Piotr Fronczewski, Gustaw Holoubek… I wyłącznie dla tych materiałów warto po tę książkę sięgnąć.

Rzadko się zdarza taka obfitość anegdot, ciekawostek, tyle zachwytów nad cudzym stylem pracy, perfekcjonizmem, życzliwością.

Weźmy choćby wspaniały zbiór opowieści o wystawionym w 1976 roku „Wieczorze Trzech Króli” w wyłącznie żeńskiej obsadzie. Aż żal, że się człowiek za późno urodził, a nikt jakoś nie wpadł na pomysł, żeby tę inscenizację utrwalić.

Irena Kwiatkowska

Dużo poważniejsze zarzuty dotyczą stylu, jakim posługuje się Dziewoński. Ma on skłonność, by o wielu rzeczach nie pisać wprost, za to silić się na górnolotność, która jest męcząco pretensjonalna. I to od razu od pierwszych zdań książki („taki wcinek ginącego gatunku w koło młyńskie mijającego czasu”; „[…] chcę, traktując swoje spojrzenie jak niepowtarzalny, ten jeden jedyny wieczór spektaklu teatralnego, spisać niezmiernie wyimkowo małe co nieco”). Tak samo wyglądają informacje historyczne: „[…] nad Światowym Obozem Pokoju niezmordowanie panował Wielki Wódz Światowego Pokoju, tocząc czujnym okiem i uchem ze swojego Kremla”.

Co wrażliwszym czytelnikom Stalin toczący czujnym uchem może się przyśnić.

Albo taka wizja, którą Dziewoński uważa za dowcipną: „1 października [1939 r.] ZSRR chapnął już oficjalnie swoją część Polski, a dwanaście dni później Adolf H. utworzył Generalne Gubernatorstwo. Sowiety z Rzeszą podały sobie łapki. Jednak tak zabawnie jak w tym opisie to nie wyglądało”. No boki zrywać.

Irena Kwiatkowska i Gustaw HoloubekSzczęśliwie dla czytelnika autor najczęściej jednak oddaje głos innym. Mizeria jego wywodów tylko podkreśla przepiękną polszczyznę wspomnień Ireny Kwiatkowskiej, ich lekkość i barwę. Poza głęboką redakcją językową na pewno przydałaby się ostrzejsza selekcja materiału, bo w długich wspomnieniach innych osób niekiedy zaledwie kilka zdań dotyczy Kwiatkowskiej. Szkoda też wielka, że nazbyt często bohaterka ginie za wyliczankami kolejnych ról i znika na całe strony, kiedy pojawiają się przeróżne dygresje. Jako biografia czy opowieść o wybitnej aktorce książka Dziewońskiego pozostawia wielki niedosyt i – niestety – budzi głęboką irytację. W pewnym tylko stopniu łagodzą ją przepyszne anegdoty, liczne zdjęcia i rzetelne informacje.

Roman Dziewoński, Irena Kwiatkowska i znani sprawcy, Muza 2004.

(Odwiedzono 1 240 razy, 4 razy dziś)

25 komentarzy do “O kobiecie pracującej (Roman Dziewoński, „Irena Kwiatkowska i znani sprawcy”)”

  1. a to mnie zasmuciłeś. mam tę książkę na półce, schowaną na ciężkie czasy. A tu się okazuje, że gniota jak skarb jakiś trzymam w ukryciu;(

    Odpowiedz
  2. Bardzo ciekawe…wydawało mi się, że się nie znamy…a Ty czytasz w moich myślach;)
    Bo nie wiem na czym to polega ale z książkami Romana Dziewońskiego mam tak (to znaczy teraz już wiem i widać nie tylko ja mam problem).Więc rzucam się na te książki (bo przecież to moje ulubione tematy!)…i nie daję rady. Drugie podejście- to samo. A do książki „Skarpetka w ręku” miałam chyba ze 4 podejścia (uwielbiam Krzysztofa Kowalewskiego, któremu książka jest poświęcona). Styl pana Dziewońskiego jest dla mnie nie do zaakceptowania. Nie będę powtarzać po Tobie, bardzo dobrze wypunktowałeś sprawę. Ale żal pozostaje…tacy bohaterowie…takie samograje wydawałoby się, a jednak można wszystko zepsuć.

    Odpowiedz
    • Przejrzałem sobie listę publikacji R. Dziewońskiego,w cichej nadziei, że zepsuł „tylko” Starszych Panów i Kwiatkowską, ale faktycznie jest tego więcej i jeśli wszystko podobne, to szkoda jest wielka. Chciałem napisać, że wstyd, że ktokolwiek to wydaje bez wcześniejszego czytania, ale w przypadku dzisiejszych wydawnictw nic mnie już nie zdziwi. Całkiem też możliwe, że autor opiera się wszelkim sugestiom poprawek.
      W każdym razie przeczytam jeszcze pewnie jego książkę o Warszawie „Złego”, bo mam na półce, i odpuszczę.

      Odpowiedz
      • Kilka razy słyszałam wypowiedzi pana Dziewońskiego w telewizji. I on po prostu ma taki styl chyba. Bo słuchało się też ciężko. Szkoda.
        Warto docenić, że ktoś próbuje ocalić od zapomnienia wybitnych aktorów, ale czy (w tym przypadku) rzeczywiście oddaje im przysługę?

        Odpowiedz
      • Nie przebiłem się przez odautorskie rozważania na temat jakie to, panie, drzewiej aktory bywali, a teraz mizeria i celebryctwo. Mam wrażenie, że porządny redaktor z olbrzymimi nożycami zrobiłby tę książkę o wiele bardziej strawną, a tak, to pooglądałem zdjęcia i odłożyłem tymczasem na półkę :(
        W „Dożylnie o Dudku”, która to pozycja jest, z tego co pamiętam, kompilacją wspomnień i Dziewońskim seniorze jest to mniej widoczne, ale też się jakoś zżymałem na wtręty syna.

        Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.