Jest sobie Magnolia: „Ni to hotel, ni pensjonat, nawet nie knajpa czy pub… Na pewno nie dom. Takie nie wiadomo co, lecz w tym czymś jest niezwykła aura”. To miejsce na końcu bieszczadzkiej drogi przyciąga życiowych rozbitków. Tu mogą oderwać się od przeszłości, nabrać dystansu, odzyskać równowagę, niepostrzeżenie zakochując się w okolicy. I jeszcze coś:
Magnolia to takie miejsce, gdzie zdarzają się małe cuda. Naprawdę małe, niedostrzegane przez nikogo, kto na jakiś cud w swoim życiu nie czeka. Takim cudem jest wyrozumiałość, tolerancja i bezwarunkowa przyjaźń między osobami, które w innym miejscu, jeśli nawet zwróciłyby na siebie uwagę, nie znalazłyby dla swoich wad żadnego zrozumienia.
Powieści Grażyny Jeromin-Gałuszki o Magnolii wpisują się, rzecz jasna, w schemat typowy dla literatury obyczajowej, ale nie popadają w sztampę. Autorka potrafi bowiem pisać, a to banalne stwierdzenie oznacza, że tworzy zróżnicowanych, ciekawych bohaterów, bardzo dobrze prowadzi narrację, pilnuje tempa i umie zaskoczyć, dba o realizm, ma poczucie humoru i nie przesadza z cudownymi zbiegami okoliczności. W każdym razie nie przesadzała w dwóch pierwszych tomach, które uważam za bardzo udane i które pozostawiły we mnie tęsknotę za Magnolią.
Niestety w trzeciej części sytuacja ma się nieco inaczej. Magnolia pustoszeje po wyjeździe dobrego ducha tego miejsca, kucharki i właścicielki Cześki Gawlińskiej, budynek (i cały interes) przejmuje przypadkiem przybysz ze stolicy, Daniel, „bogaty dupek [który] dociera do pensjonatu zwanego Magnolią, gdzie z niezrozumiałych powodów pojawiła się na krótko jego piękna narzeczona, i tu, w oczekiwaniu nie wiadomo na co, traci fortunę, której nawet nie on sam się dorobił, tylko jego łebski ojciec”. Zwraca uwagę na Lucynę, świeżo owdowiałą matkę trzech córek, oskarżaną przez teściową o zamordowanie własnego męża. Z jej pomocą Daniel uruchamia Magnolię, gdzie ponownie schodzą się ludzie z całej okolicy i gdzie znów skupiają się wszystkie plotki i sensacyjne wydarzenia. Te wątki mieszczą się w tym, do czego przyzwyczaiła nas Gałuszka w poprzednich częściach; mają swój urok, choć nieco brak im już świeżości. Pojawia się jednak modyfikacja: historię Daniela i Magnolii opowiada nastoletnia Inez, pacjentka prywatnej kliniki psychiatrycznej. Jej słuchaczami są współpacjenci: ekscentryczna autorka bestsellerowych romansów i prywatny detektyw. Sceny w klinice niezbyt przekonują, bo zakład leczniczy opisany jest według ogranych schematów. Choć rozumiem chęć odświeżenia formuły, to jednak muszę ten eksperyment ocenić jako nieudany, tym bardziej że rozwiązanie wątków trójki pacjentów jest mocno przewidywalne i oparte na przesadnie licznych zbiegach okoliczności.
W ogóle daje się dostrzec pewne zmęczenie materiału. Wśród nowych bohaterów nie ma nikogo na miarę Cześki czy jej przyjaciółek z poprzednich części. Daniel jest nijaki, blado wypada Lucyna, a ze znanych już postaci nawet Tuśka mocno przygasa. Trochę ożywienia wprowadza jedynie wątek weterynarza romansującego z córką miejscowego zabijaki, który wraz z synami regularnie grozi amantowi śmiercią i co chwilę zastawia na niego pułapki. Tak jak poprzednie części, także i ta jest gotowym scenariuszem serialu: z wartką akcją, niezłymi dialogami, sporą liczbą ról do obsadzenia niekoniecznie tylko przez aktorów pięknych i młodych, wreszcie z szansą dla operatora, by wykazał się w pokazywaniu plenerów. Mimo to mam nadzieję, że na tej części autorka poprzestanie. Po co zamieniać coś fajnego w brazylijski tasiemiec?
Grażyna Jeromin-Gałuszka, Bardzo długie przebudzenie, Prószyński i S-ka 2016.
Czytałem „Kobiety z Czerwonych Bagien” w ramach DKK. I choć bardzo sceptycznie podchodziłem do tej lektury, to w ostatecznym rozrachunku okazało się, że to naprawdę niezły obyczaj, który przeczytałem nie dość, że bez wstrętu, to jeszcze ze sporą dozą przyjemności. Tam też znaleźć można wszystko o czym tu piszesz (z pozytywów), bo autorka: tworzy zróżnicowanych, ciekawych bohaterów, bardzo dobrze prowadzi narrację, pilnuje tempa i umie zaskoczyć, dba o realizm, ma poczucie humoru (…)”. :)
A właśnie miałem sugerować Jeromin-Gałuszkę jako autorkę do Waszego DKK, ale życie mnie wyprzedziło :) Będę szukał innych tytułów, tyle że rodzima biblioteka zamknięta z powodu przeprowadzki.
Ja na razie jestem w trakcie „Łaski” Kańtoch i powoli odzyskuję wiarę w polską prozę popularną. Do tego stopnia, że zastanawiałem się rano czy nie wykonać telefonu z prośbą o urlop na żądanie :P To co prawda inny rodzaj literacki, ale te cechy o których wyżej, również są obecne. Plus bardzo dobra psychologia. :)
Mam Kańtoch, a Ty polecasz „Łaskę” jako kolejna osoba, w końcu się skuszę. A z polską prozą popularną nie jest aż tak źle, dałoby się jeszcze kilka nazwisk dorzucić :)
Niewątpliwie, ale o dziwo, u mnie nie byłyby to nazwiska z topu pewnego wielkiego sklepu. „Łaska” też korzysta raczej z marketingu szeptanego niż z promocji pełną gębą. Ale to może tylko moje mylne wrażenie, bo nie śledzę rynku aż tak :P
Też bym nie wymienił najgłośniejszych autorów. A marketing szeptany to lepsza rzecz niż nachalna promocja, której nie wierzę zupełnie, za dużo cudów widziałem :P
To szepnij może o tych niedocenionych przez machinę reklamową :)
Ja nie szeptam, pisam na blogu przecież :)
Boisz się łątki szeptucha? :P
A mogę prosić bez metafor?
Łatki! Tam miało być – łatki. No bo jak są szeptuchy, to może być i szeptuch, c’nie? :P
Ach, łatki. Ale szeptuch to raczej od zaklinania kurzej ślepoty i kurzajek jest, a nie od promocji literatury :D
Czasy się zmieniają :)
Jakoś nie zauważam :P
A bo siedzisz w tych książkach … :P
Z powodu wczorajszej ulewy nie mogłem prowadzić obserwacji w terenie :P
I same Bieszczady i „małe cuda” z cytatu od razu przywiodły mi na myśl Stare Dobre Małżeństwo z ich bieszczadzkimi klimatami.
A marketing szeptany to czasem samorzutnie się nie dzieje? Chyba dość trudno uruchomić go celowo, zwłaszcza w kręgach książkowych.
Klimacik taki turystyczny, zaiste :) Aż się chce rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady :)
Nawet nie wiemy, ile szeptanych wieści jest rozpuszczanych przez specjalistów, ale w kręgu zaufanych książkowców wieści rozchodzą się samorzutnie.