Para kosmicznych podróżników wyławia dryfującą w przestrzeni butelkę z manuskryptem, opowieścią ziemskiego dziennikarza Ulissesa Mérou o wyprawie na Betelgezę w gwiazdozbiorze Oriona i nadzwyczajnych wypadkach na jednej z planet tego odległego układu.
Małpy i ludzie
Trzem członkom ekspedycji udaje się wylądować na zamieszkanej planecie do złudzenia przypominającej Ziemię, dlatego nazywają ją Soror, siostra. Pierwsze zetknięcie z mieszkańcami wzbudza konsternację ziemian – piękna ludzka dziewczyna, nazwana później Novą, nie wykazuje, podobnie jak jej pobratymcy, śladów inteligencji, nie umie mówić, nie używa narzędzi. Kto więc stworzył cywilizację, której przejawy oglądali w czasie lotu nad Soror? Szybko mają się okazję przekonać: oto zaczyna się polowanie z nagonką. Zwierzyną łowną są ludzie, myśliwymi zaś małpy. Ulisses wraz z Novą trafiają do laboratorium, gdzie ludzie poddawani są rozmaitym eksperymentom. Mérou postanawia przekonać zajmującą się nim uczoną, szympansicę Zirę, że nie jest „dzikusem” takim jak inni ludzie.
Gnuśność i imitacja
Jest „Planeta małp” książką o ludzkiej pysze, reprezentowanej przez Ulissesa, który chętnie patrzy z góry i traktuje protekcjonalnie „tępych dzikusów” z nowo odkrytej planety, nie jest też w stanie uwierzyć, że to małpy, a nie ludzie rozwinęły cywilizację. Ma jednak możliwość spojrzenia na sytuację z innej perspektywy: nagle z pozycji inteligentnego człowieka spada na miejsce „dzikusa”, na którego się poluje i który służy za obiekt badań małpim naukowcom. Czy to go czegoś uczy? Choćby tego, że pozory mylą, a opieranie się na utrwalonych stereotypach jest złe? Czy nabiera pokory? Nie. On, wciąż irytująco dufny w swą inteligencję, próbuje po prostu wejść w szeregi lokalnych istot myślących, bo nie może znieść, że mógłby spędzić resztę życia w klatce jako „człowiek laboratoryjny”. Ze wszystkich sił stara się więc zakomunikować naukowcom, że nie jest taki jak jego pobratymcy, że jest inteligentniejszy, godny uwolnienia z klatki, traktowania jak istota wyższa: w końcu jest, jak sam uważa, „człowiekiem stworzonym na podobieństwo Boże”. Później natomiast nie świta mu myśl, by pomóc w stworzeniu świata, gdzie małpy i ludzie mogliby żyć obok siebie, oczywiście po obudzeniu w ludziach na nowo inteligencji; on marzy o powrocie do układu znanego mu z Ziemi i cieszą go odkrycia dotyczące początków małpiej cywilizacji. Okazuje się przy okazji, że to postawa reprezentowana przez Ulissesa stała się poniekąd przyczyną degradacji ludzi, których miejsce zajęły małpy. Tym samym dostajemy też ostrzeżenie: przekonana o swej wyższości ludzkość, która gnuśnieje, która traci ciekawość intelektualną, zatapia się w wygodnym życiu, wyręczając się w podstawowych czynnościach innymi – wszystko jedno, czy małpami, robotami, czy sztuczną inteligencją – sama siebie skazuje na klęskę, na utratę wszystkich cywilizacyjnych osiągnięć, a w skrajnym przypadku na powrót do stanu zezwierzęcenia. Powieść Boulle’a jest pod wieloma względami owocem swoich czasów, początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Mérou wielokrotnie wyraża protekcjonalny stosunek do ludzi pierwotnych, Novą, która mu się podoba, „oswaja” i „tresuje”, nie umie się pogodzić z myślą, że nie człowiek może być koroną stworzenia czy wreszcie upokarza go to, że małpy bez trudu mogły zacząć imitować ludzką cywilizację – upokarza, ale nie otwiera mu oczu na błędy ludzkości, które doprowadziły do jej klęski. W swej ludzkiej pysze uważa się za „narzędzie odnowy ludzkości” na planecie, co miało się dokonać z pomocą jego syna zrodzonego z Novej, „nowego Chrystusa”. Trudno mu w tym kibicować i, przyznaję, odczuwałem niejakie Schadenfreude, gdy los okazał się przewrotny. Choć pod względem atrakcyjności i dynamiki fabuły „Planecie małp” daleko do amerykańskiej ekranizacji z Charltonem Hestonem, to dostarcza ona zdecydowanie więcej materiału do przemyśleń o kondycji ludzkości i naszym stosunku do innych, dobrze więc się stało, że książka ukazała się w nowym przekładzie i atrakcyjnej szacie edytorskiej, która w przeciwieństwie do kilku wcześniejszych wydań nie sugeruje, że powieść Boulle’a jest wyłącznie szmirowatą opowiastką science-fiction.
Mam wrażenie, że powieść nie porwała Cię zbyt mocno?
Ona z założenia nie jest porywająca, fabuła jest raczej szczątkowa. Napędzała mnie niechęć do głównego bohatera plus, przynajmniej za pierwszym czytaniem, chęć dowiedzenia się, jak doszło to zmiany cywilizacyjnej. A teraz jeszcze udało się wychwycić parę różnych niuansów. Szczęśliwie autor się skondensował, więc nie jest to nużące.
Wieki temu widziałam film, który do tej pory wywołuje u mnie przykre skojarzenia, więc ograniczę się do poczytania recenzji książki.;(
Film wyłapał z książki jedno – planetę z inteligentnymi małpami. Cała reszta jest wymysłem twórców, efektownym, ale zdecydowanie odległym od książki.
Ja z Planetą Małp miałem do czynienia tylko w wersji filmowej z 2001 roku. Później nakręcono chyba jeszcze jakiś pierdylion pre- i sequeli, ale z tych widziałem chyba z jeden. Klasyka też przewinęła się przed oczyma, ale to za pacholęctwa i nic nie pamiętam. Książki nie znam :)
Wcześniej nakręcono jakiś pierdylion, co najmniej ze trzy w latach 60. czy 70. :P Potem już się nie interesowałem.
Czyli, summa summarum, sekstylion :D Swoją drogą jak to musiało zażreć i działać na wyobraźnię, że tyle tego kręcono. To już chyba ekranowych King Kongów jest mniej. A wykwity XXI wieku, to pewnie pokłosie miłości filmowców do remaków wspartych efektami komputerowymi.
Każdy pretekst był dobry, żeby pokazać parę nagich klat i biustów plus pościgów w ruinach :D
Ta myśl przyświecała też chyba ilustratorom okładek fantasy z lat 90. :D
Nie wiem, czy im przyświecała jakakolwiek myśl :D