W cyklu Jamesa White’a o szpitalu kosmicznym kontakty z obcymi cywilizacjami są może nie na porządku dziennym, ale następują na tyle często, że powstały wyspecjalizowane w nich służby i opracowano drobiazgowe procedury postępowania, by zetknięcie nieznanych ras rozumnych miało jak największe szanse powodzenia. W optymistycznej wizji White’a niechęć do kontaktu czy strach przełamują zwykle humanitarne gesty: jeśli ktoś leczy twoich rannych czy chorych, nie może być zły.
Według Stanisława Lema zetknięcie się dwóch obcych światów niekoniecznie musi skończyć się porozumieniem.
I nie chodzi tu o niemożność przełamania różnic czy znalezienia wspólnego języka, ale o absolutny brak zainteresowania jednej ze stron nawiązaniem kontaktu.
Załoga rakiety, która lądowała awaryjnie na planecie Eden, zauważyła ślady cywilizacji. Podczas rekonesansów razem z kosmonautami oglądamy plastycznie opisane miejsca: roślinną fabrykę, produkującą bez końca rzeczy, które wyglądają na buble, ogromne, cylindryczne cmentarzysko, klaustrofobiczne miasto, ale przede wszystkim ze zgrozą odnotowujemy, że na planecie trwa masowy mord. Eden przypomina wielki grób. Ziemianie gubią się w domysłach, próbują dopasować to, co widzą, do ziemskich doświadczeń – w pierwszym odruchu chcą opowiedzieć się po stronie prześladowanych, wspomóc ich posiadanym arsenałem. Czy mają do tego prawo? Czy pomogą w ten sposób komukolwiek? Czy nie zaszkodzą sobie?
„Eden” zapowiada się początkowo na „międzyplanetarną robinsonadę”:
mamy utalentowanych rozbitków, dysponujących wiedzą i umiejętnościami, nieznany świat, który można eksplorować, perspektywę kontaktu z cywilizacją, otrzymania pomocy. Szybko jednak ten nastrój rodem z Juliusza Verne’a ustępuje; atmosfera się zagęszcza. Pojawia się niepewność, niepokój, oczekiwanie czegoś nieuchwytnego – a każde nowe odkrycie budzi nieokreśloną grozę. Lem tworzy sugestywne opisy Edenu, duszne, przytłaczające; wszystko wręcz krzyczy, domaga się, by nie wnikać głębiej, by pozostawić sprawy swojemu biegowi. Krok po kroku zbliżamy się do wyjaśnienia zagadki. Planeta i jej władze na wiele sposobów okazują, że intruzi nie są mile widziani.
Książka niesie liczne ostrzeżenia:
nie tylko przed nadmiernie optymistyczną wizją ewentualnych kontaktów z Obcymi, ale przede wszystkim przed tym, co ludzkość może zgotować sobie sama: przed manipulowaniem językiem przez władze, przed kontrolą nad każdym aspektem życia obywateli, starannym izolowaniem ich od wpływów zewnętrznych (w chwili wydania wszystko to nasuwało z pewnością skojarzenia ze stalinizmem), czy wreszcie przed eksperymentami biotechnologicznymi (co z kolei nam wydaje się aktualne). „Eden” powstał w 1958 roku, a bardzo niewiele o tym świadczy. Ot, w rakiecie jest biblioteka wypełniona książkami, obrazy z życia planety utrwalane są na taśmie filmowej, a podczas rozmów z Obcym w użyciu jest tablica i kreda. Całość nadal jednak robi ogromne wrażenie oryginalnością i śmiałością wizji; budzi podziw swoją przenikliwością i uniwersalnym przesłaniem.
Stanisław Lem, Eden, Agora 2008.
Wspaniała powieść. Czytałam dawno dawno temu, miło było sobie przypomnieć atmosferę Edenu i moje ówczesne odczucia. Na tyle miło, że chętnie wróciłabym do ponownej lektury.
Pozdrawiam!
To jest książka, którą można (a może nawet powinno się?) czytać wiele razy. Sam chętnie wrócę za jakiś czas.
Bardzo dawno to czytałam i teraz mam wrażenie, że połowa sensów mi umknęła. Pewna jestem jednak, że ta książka powinna być zawsze wyciągana jako dowód w dyskusjach z tymi, którzy uważają że czytanie o obcych planetach i statkach kosmicznych jest poniżej ich czytelniczej godności.
Zdecydowanie powinna być wyciągana:) W każdym razie ja się do Lema ostatecznie przekonałem i zamierzam teraz zgłębiać systematycznie jego książki, a nie tylko Bajki robotów i Cyberiadę:P
Bajki i Cyberiadę zostaw lepiej gdzieś na podorędziu, bo niektóre pozycje tak przytłaczają, że trzeba je przegryźć czymś lżejszym. Do takiego np. „Golema XIV” podchodziłam już kilka razy i za każdym razem z takim samym – mizernym – skutkiem…
Oba tomy stoją dumnie na półce, ale zamierzam teraz iść w Szpital przemienienia, Solaris i Wysoki zamek, nadrabiać te lata, kiedy się nie poznałem na Lemie:)
A ja czytam właśnie „Arcydzieła.[ponoć] Najlepsze opowiadania SF stulecia” i na razie – a jestem w połowie książki – żadne nie może się równać chociażby z dowolnym opowiadaniem o pilocie Pirksie. Czy to możliwe, że po prostu jestem zupełnie nieobiektywna, czy pan Lem był absolutnie zjawiskowy?
Nie będę udawał, że cokolwiek z Pirxa pamiętam, bo czytałem ho ho lat temu, ale zjawiskowość Lema nie jest wykluczona:)
Pod ostatnim akapitem się podpisuję.
Cieszę się, że przekonałeś się do Lema :) Jest zatem nadzieja, że częściej będziesz zamieszczał recenzje jego książek. „Eden” czytałem już kilka razy, raz w dalekiej młodości nawet słuchałem w radiowej Trójce. Leciały wtedy na prawdę dobre książki. Chyba najlepsze w tej książce są opisy i to odkrywanie prawdy, niczym w powieści detektywistycznej.
Fakt, to pierwszy Lem, który mnie zachwycił bezwarunkowo:) Będzie więcej o jego książkach. Na mnie największe wrażenie zrobiła atmosfera, budowanie napięcia, ta niepewność, do tego rzeczywiście znakomite opisy.
A czytałeś może Listy Mrożka do Lema i odwrotnie?
Na razie przeglądam, wyciągając smaczki do Płaszcza zabójcy, ale całość jest bardzo kusząca:)
To już wcale się nie dziwię, że (jak już kiedyś wspominałam) widziałam książkę Lema w szkolnej bibliotece w Helsinkach, tutaj niezbity dowód. :)
Mnie „Kongres futurologiczny” nie poruszył aż tak bardzo,żeby natychmiast sięgnąć po kolejną powieść Lema, ale na pewno będę go zgłębiać. „Eden” zdecydowanie do mnie przemawia.
Mnie się wydawało, że Lem jest strawny tylko w takich „lżejszych” formach jak Kongres czy Dzienniki gwiazdowe, i żałuję, że wcześniej nie sprawdziłem nic innego. Jako świeżo nawrócony będę Eden polecał:)
Ostatnie zdanie recenzji nie pozostawia wyboru – nic tylko czytać.;) Powiało takim mrokiem, że czuję się mocno zachęcona do zgłębienie tego anty-Edenu.
Zawsze mi się jednak wydawało, że z kontaktów z Obcym(i) (w kinie i książkach) nic dobrego jeszcze nie wynikło?
No nie wynikło, zawsze tylko było dużo sprzątania, ta zielona galareta pewnie jest bardzo przylepna:)
Zakładając, że coś by po Ziemianach zostało z takich spotkań.;)
Zawsze parę sztuk na pobojowisku zostaje, Hollywood lubi szczęśliwe zakończenia:) Ale ET był słodki, tak w ogóle:)
Wiem, wiiem, wiem co by zostało (nie) dobre wrażenie odbijające się czkawką!
Słodki? Paskuda mała.;)
Ale jakie wnętrze dobre i szlachetne:)
Do Lema mam dziwny stosunek. Potrafi mnie – i mówię tu o tych najbardziej uznanych dziełach – zachwycić, jak np Solaris, i zdecydowanie odrzucić, jak w przypadku Kongresu Futurologicznego. Tak więc po jego kolejne tytuły zawsze sięgam z dozą niechęci, ale jednak sięgam, bo mimo faktu, że nie wszystko mi podchodzi, mam do Lema szacunek.
Edenu jeszcze nie czytałem, ale prędzej czy później się to zmieni.
Pozdrawiam
Nie wiem, czy są autorzy, którzy zachwycają każdą swoją książką, szczególnie jeśli napisali więcej niż trzy i tworzyli przez dziesięciolecia.
Idź koniecznie w „Szpital” i „Solaris”, to są chyba dwie moje ulubione :) Chociaż najlepsze w Lemie jest chyba to, o czym piszesz na końcu – ile lat świetlnych by nie upłynęło, on się nigdy nie zestarzeje…
Takie są najbliższe plany i mam nadzieję, że teraz już znajomości z Lemem nic nie zakłóci:)
Kocham Pirxa od lat. To tak na marginesie, bo notka o Edenie. Eden czytałam, ale chyba byłam za mała, żeby porządnie zrozumieć (pochłaniałam Lema pacholęciem będąc). Odkurzę sobie. Kiedyś.