Czytelnik „Rękopisu znalezionego w Saragossie” może podpisać się pod wrażeniami, które stały się udziałem Alfonsa van Wordena: „Tyle różnorodnych miejsce, tyle nowych widoków było dla mnie, mieszkańca nizin, nieustanną niespodzianką. Niezwykłe opowieści naczelnika i Rebeki utrzymywały mój umysł w stanie oczekiwania i zawieszenia, szykując go na doznania, jakim chciano mnie poddać, na ruch, w jaki chciano mnie wprawić”. Jan Potocki tak samo serwuje niespodziankę za niespodzianką, tak samo steruje doznaniami czytelnika i wedle własnego kaprysu czy też literackiego planu rzuca go w wir wydarzeń wywołujących zawrót głowy albo zawiesza pomiędzy epizodami, by dać mu chwilę wytchnienia.
Alfons van Worden to młody oficer, który w drodze do Madrytu, wbrew ostrzeżeniom, zapuszcza się w górskie pasmo Sierra Morena,
cieszące się złą sławą. „[…] owo strome pasmo gór, oddzielające Andaluzję od La Manchy, zamieszkiwali wówczas przemytnicy, zbójcy i nieliczni Cyganie, którzy krążyli po okolicy, pożerając zabijanych podróżnych […] Nie dość na tym. Podróżny, który wkraczał w tę dziką okolicę, narażał się na tysięczne potworności, zdolne zmrozić najzuchwalszych śmiałków. Słyszał, jak żałosne zawodzenia mieszają się z pomrukami burzy; mamiły go błędne ogniki, a niewidoczne ręce spychały w bezdenne otchłanie”. Na tym dziwnym pustkowiu młodzieńca opuszcza służący, a nocleg wypada w opuszczonej oberży. Tam do podróżnego dołączają dwie tajemnicze damy, które raczą go pierwszą z niezliczonych opowieści, jakie przyjdzie mu usłyszeć. Rano Alfons budzi się u stóp szubienicy i wszystko zaczyna się od nowa…
Konia z rzędem temu, kto powie, o czym tak naprawdę jest „Rękopis”,
tak wielkie panuje w nim pomieszanie i przenikanie się stylów i konwencji: przygody, podróże, romans (z nutką erotyzmu, a niekiedy wręcz libertynizmu), powieść grozy i łotrzykowska, do tego rozważania naukowe czy filozoficzne, wtopione w barwne opisy, oszałamiająco egzotyczne, splątane zdawałoby się beznadziejnie na zgubę czytelnika, który czasem zapytuje się, czy dotrze do jakiegoś finału, jakiegoś wyjaśnienia, wyjścia z tego labiryntu wątków. Czasem chętnie wzięłoby się szablę lub sztylet i wycięło drogę na skróty albo roztrąciło łokciami gwarną ciżbę księżniczek i książąt, podróżnych, zbójców, duchownych, zbójców i Cyganów, by wydostać się w jakieś cichsze miejsce. A jednak czytamy zafascynowani, pochłonięci przez to literackie szaleństwo, dzieło człowieka, który miał biografię równie pokręconą, jak książka, którą stworzył.
Jan Potocki, urodzony w 1761 roku w rodzinie magnackiej, prowadził życie bujne i urozmaicone.
Po francusku mówił lepiej niż po polsku, co nie przeszkodziło mu zostać posłem na Sejm Czteroletni. Zanim to jednak nastąpiło, rozbijał się po Europie i Bliskim Wschodzie, walczył z piratami na Morzu Środziemnym, jako pierwszy Polak wzniósł się w powietrze balonem, brał udział w ekspedycji rosyjskiej do Chin. Wydawać by się mogło, że wszystkie te wrażenia mogłyby zaspokoić najbardziej niespokojnego ducha. A jednak Potockiemu nie wystarczały; w 1815 roku popełnił samobójstwo – według legendy, nabił pistolet srebrną gałką od cukiernicy, którą opiłowywał podczas ataków melancholii.
Pozostało po jego gorączkowej aktywności wiele pism,
na czele z najważniejszym: „Rękopisem znalezionym w Saragossie”, tworzonym po francusku etapami w kilku wersjach, drukowanym fragmentami w różnych miejscach. Pierwsze polskie tłumaczenie ukazało się w 1847 roku, lecz dokonane zostało na podstawie jakiejś kompilacji różnych wersji utworu, poddanych zresztą rozmaitym manipulacjom: od łączenia wątków, przez ich dopisywanie, do cenzurowania scen erotycznych (i nader swobodnego traktowania stylu oryginału). Jednym słowem, dotychczasowa wersja polska niewiele miała wspólnego z dziełem Potockiego, będąc raczej samoistnym utworem. Dopiero po niemal dwustu latach powieść doczekała się naukowej edycji, dzięki czemu poznaliśmy skomplikowane dzieje „Rękopisu”. Francois Rosset i Dominique Triaire wydzielili jego dwie wersje, a jedna z nich, z 1810 roku, pełna i skończona, stała się podstawą nowego polskiego tłumaczenia. Przekład Anny Wasilewskiej jest mistrzowski. To dzięki niemu ten dwustuletni utwór nie jest zakurzoną ramotą, przez którą przedzieramy się z mozołem, ale zyskuje świeżość i atrakcyjność. Niech was nie zmyli data powstania, niech was nie odstraszy grubość tomu: wejdźcie w pustkowie Sierra Morena, dajcie się uwieść, przestraszyć, rozbawić. Nie będziecie żałować.
O „Rekopisie” przeczytacie też u Marlowa.
Jan Potocki, Rękopis znaleziony w Saragossie, oprac. Francois Rosset, Dominique Triaire, nowe tłumaczenie ostatniej wersji autorskiej z 1810 roku Anna Wasilewska, opracowanie graficzne Marek Pawłowski, Wydawnictwo Literackie 2015.
Taaaak, „konia z rzędem temu, kto powie, o czym tak naprawdę jest „Rękopis””, na tę okoliczność postanowiłem sobie przypomnieć wersję, jak to określono, „wg przekładu Edmunda Chojeckiego”. Nawet nie będę się przymierzał do wychwycenia różnic z przekładem Wasilewskiej ale może trochę bliżej będzie mi do wyjaśnienia wyzwania, które rzuciłeś :-).
Jesteś pewny, że to właśnie Chojecki przybliży Cię do wyjaśnienia zagadki? Ja bym raczej ryzykował wersję z 1804 roku. I to nie było wyzwanie, tylko retoryczny wykrzyknik :D
Nie mam złudzeń :-) ale chciałbym upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i przy okazji poznać też inną wersją a nie tylko tkwić przy jednej. Z Wersją z 1804 roku miałem szczery zamiar się zmierzyć ale fakt, że dostępna ma być tylko w formie elektronicznej ostudził mój zapał, jako staromodnego czytelnika książek :-)
No doprawdy, dla Potockiego mógłbyś zainwestować w czytnik. Albo chociaż w aplikację na telefon :D
To już bardziej WL powinno było dla Potockiego zainwestować w wydanie obu edycji :-)
Podejrzewam, że są na tym dziele potężnie stratni, więc nie wymagajmy za dużo. Wolałbym, żeby dla wyrównania deficytu nie wydawali kolejnej Michalakowej :P
Tyle jej wydali, że jedna czy dwie więcej żadnej różnicy nie robi :-)
No więc tym bardziej niech nie zaśmiecają rynku bardziej.
Nie zaśmiecają tylko odpowiadają na zapotrzebowanie rynku. Swoją drogą, ciekawe jak ma się nakład i sprzedaż „Rękopisu…” do nakładu i sprzedaży dzieł Michalak.
W porównaniu z pojedynczą powieścią pewnie jak jeden do 15. W porównaniu z całością twórczości KM jest chyba niezauważalna.
Pocieszające i zasmucające zarazem, ale cóż vox populi vox dei. Skoro wydawać będą dalej Michalak i jej koleżanki po piórze to niech już zaszaleją i wydadzą coś porządnego.
Zasugeruj im to: będziesz tolerował wydawanie KM, jak wydrukują Potockiego z 1804 roku :D
Cóż tam jak, biedny żuczek, WL nawet nie o moim istnieniu a i z wydawaniem dzieł Michalak już się pogodziłem – w sumie to nie wina wydawnictwa, ono tylko odpowiada na zapotrzebowanie ze strony czytelniczek :-)
Jakoś nie słyszałem, żeby dyrekcji WL czytelniczki przykładały pistolet do głowy, żądając drukowania KM :D Więc nie odpowiadają na zapotrzebowanie, tylko wyczuli zysk.
W to nie wątpię, tego oczekują udziałowcy.
Ano właśnie.
Wasilewska b. ciekawie opowiadała o „Rękopisie…” m.in. tu: http://www.dwutygodnik.com/artykul/5874-legenda-o-wilkolaku.html
Czekam na dobry czas, żeby się zabrać za to tomiszcze, ale chyba prędzej powtórzę sobie wersję filmową.;)
Opowiadała o pracy w kilku miejscach, zresztą tom też jest zaopatrzony w posłowie tłumaczki. Zastanawiam się, czy po przeczytaniu książki spojrzę na film łaskawszym okiem, bo w młodości wynudziłem się jak mops (plus alergia na Cybulskiego) :P
Pamiętam, że pierwszy raz oglądałam go jako 10-latka i byłam niezwykle urzeczona „dziwnością” fabuły. I w zasadzie do dzisiaj to mi zostało.;)
Oprócz Cybulskiego na szczęście są tam inni aktorzy, a zwłaszcza aktorki – aż miło popatrzeć.;)
Ja się tak skupiłem na tym koszmarnym Cybulskim, że dopiero po latach z fotosów i spisów obsady do mnie dotarło, że i Cembrzyńska, i Krafftówna, i Czyżewska z Pieczką :) Normalnie się kiedyś poświęcę i obejrzę.
Mam w planach :-)
Chwalebny plan :)
Ta scena z wisielcami, to mi jako żywo przypomniała, jak leczyłem kontuzję biegową i znalazłem się w rękach fizjoterapeutki :P
Sport to zdrowie przecież :) Ale faktycznie, opowieści mojej żony z fizjoterapii są podobne :P Potocki antycypował!
A co do meritum, to porwany Twoim tekstem poczłapałem do biblio (niech żyją bliskie sąsiedztwa!!), gdzie ze zdziwieniem dowiedziałem się, że niedawno zakupiony Potocki „chodzi” i w chwili obecnej jest w jakiś młodych (sic!) rękach :)
Cieszyć się trzeba, że młodzież taka zainteresowana.
I powtórz to jeszcze raz, tylko wolniej, ten kawałek z „porwany Twoim tekstem” :D
Żebyś się nie rozbisurmanił i nie spoczął na laurach, dodam: i cytatami :P
Ale kto wybrał cytaty, no kto? :P
Żona? :P
Żona przyjęła do aprobującej wiadomości, czytałem jej na głos :D
Co byśmy bez tych żon zrobili? Ty byś miał kiepskie cytaty, ja bym w tym tygodniu nie biegał :D
Oj tak, co my byśmy zrobili :D
Umiesz zachęcić! Mam na liście od czasu ukazania się tego przekładu, ale dopiero teraz zdecydowałam, że faktycznie przeczytam. Dzięki!
Dzięki za miłe słowo :) Zwróć baczną uwagę na elementy grozy, malownicze tortury itp.
Ano nie omieszkam, poniekąd mam skrzywienie zawodowe:)
Docenisz więc tym bardziej :D
„Rękopis…” to jedna z tych powieści, o których najwięcej bez jej przeczytania. Przypominam sobie dwa długie artykuły i kilka recenzji, a na pewno było tego jeszcze więcej. Z czasem na pewno sięgnę, bo mocno kusi mnie ten gatunkowy misz-masz.
Polecam nieustannie, szczególnie pożeraczom-smakoszom :)