W 1899 roku w Teksasie panowały dobijające upały. Czymże jednak jest gorąco wobec losu, jaki czeka jedenastoletnią Calpurnię Tate? U schyłku XIX stulecia młoda dama z dobrego domu, taka jak ona, ma oddawać się gotowaniu, szyciu i haftowaniu, by nabrać umiejętności niezbędnych przyszłej żonie i gospodyni. Nad głową Calpurnii wisi też widmo debiutu w towarzystwie, bo wiadomo, że za parę lat musi wejść na matrymonialną giełdę. Dziewczynka z zazdrością patrzy na swoich sześciu braci, którzy cieszą się dużo większą swobodą i których dążeń nic nie ogranicza. No prawie nic, bo nauka pieczenia ciast jest przed nimi zamknięta jako niemęska.
Calpurnia i jej Notes
Wychowywana w wiejskiej posiadłości Calpurnia interesuje się przyrodą. Bacznie obserwuje rośliny i zwierzęta, nie rozstaje się z Notesem, w którym prowadzi dziennik swoich spostrzeżeń, i próbuje odgadnąć prawa rządzące naturą. Zadaje mnóstwo pytań, na które nikt nie umie odpowiedzieć. Nikt poza dziadkiem. Ten zaś jest rodzinnym smokiem wawelskim, opryskliwym starcem zajętym smrodliwymi eksperymentami w laboratorium. Wnuczka przełamuje swój lęk, odwiedza jego jaskinię i powoli nawiązuje kontakt ze starszym panem, który docenia jej szczere zainteresowanie i zdolność wnioskowania. Pożycza Calpurnii dzieło Darwina, zabiera ją na wędrówki i uczy Metody Naukowej. Żadne z nich nie przypuszcza, do czego to wszystko doprowadzi.
Dążenie do niezależności
Calpurnia Tate lokuje się gdzieś pomiędzy Anią Shirley a Flawią de Luce; jest inteligentna, pełna życia i wrodzonej ciekawości świata. Daleko jej do całkowitego lekceważenia konwenansów typowego dla mieszkanki Buckshaw, ale podziela z nią naukowe zainteresowania; w przeciwieństwie zaś do lokatorki facjatki na Zielonym Wzgórzu nie poddaje się łatwo tresurze w zakresie umiejętności kulinarno-robótkowych, ale tak samo zachwyca się cudami przyrody, choć może mniej poetycznie. Bohaterka „Ewolucji” jest trochę chłopczycą, ciążą jej ograniczenia narzucane jej płci i oczekiwania, w których nie ma miejsca na naukę, samodzielność i realizowanie swoich pasji.
Nigdy nie porównywałam się z innymi dziewczynkami. Zawsze wiedziałam, że nie należę do ich gatunku. Byłam inna. Nie sądziłam, że moja przyszłość będzie podobna do ich przyszłości. Teraz jednak odkryłam, że to nieprawda, i że jestem dokładnie taka sama jak koleżanki. Wszyscy oczekują, że poświęcę życie mężowi, dzieciom i gospodarstwu. Że zrezygnuję z badania Natury, z Notesu, z mojej ukochanej rzeki. To całe szycie i gotowanie, które chcieli mi na siłę wcisnąć, te męczące lekcje, przed którymi się wzbraniałam i od których za wszelką cenę się wymigiwałam – to wszystko miało swój podły niegodziwy cel. […] Moje życie było stracone.
Jedynym sprzymierzeńcem Calpurnii w walce o niezależność jest dziadek, sam niezależny i lekceważący wszelkie zasady poza zasadami naukowymi. To on dba o jej rozwój intelektualny i to on pokazuje wnuczce, że nie jest dziwolągiem, że wiele kobiet poświęciło się nauce. Mimo to naciski ze strony rodziców stają się coraz silniejsze: córka ma się ustatkować, ucywilizować, z pokorą przyjąć los wyznaczony jej płci. Calpurnia jest rozdarta między swymi marzeniami a wizją rodziców. Czy wejście w XX wiek coś zmieni?
Fin de siècle po teksańsku
Powieść Jacqueline Kelly zalicza się do grupy książek bez wahania określanych jako „urokliwe i ciepłe”, choć nie są to jej jedyne zalety (dorzucę choćby lekko ironiczny humor). Główna bohaterka jest wyrazista, od razu budzi sympatię swoją naturalnością; kibicujemy jej w walce o swobodę. Reszta postaci też jest dobrze naszkicowana: dziadek destylujący whisky z orzechów pekan, gromadka braci, rodzice – szczególnie matka, która zdaje się przelewać na jedyną córkę swoje marzenia o towarzyskich triumfach (sama ich nie zaznała ze względu na wojnę), przyjaciółka Calpurnii Lula – jej całkowite przeciwieństwo, słodka i śliczna miłośniczka damskich zajęć. „Ewolucja” jest ciągiem epizodów z życia Calpurnii i jej rodziny, barwnych scenek z życia rodzinnego i sąsiedzkiego, dzięki którym lepiej poznajemy i bohaterkę, i epokę, atmosferę schyłku XIX stulecia w prowincjonalnym amerykańskim miasteczku, gdzie wielkim wydarzeniem jest wprowadzenie telefonów. To świat konserwatywny, przenikają doń nowinki techniczne, ale mentalność ludzi wolniej poddaje się zmianom, chociaż te nieuchronnie stoją już za progiem. I może upór Calpurnii pozwoli nieco szerzej otworzyć drzwi i wpuścić trochę świeżych poglądów.
Pięknie wydanej i starannie przetłumaczonej książce do ideału brakuje tylko staroświeckich, czarno-bialych ilustracji w stylu tych wycinankowych, jakie są na okładce (swoją drogą, na stronie redakcyjnej nie ma nazwisk projektantki okładki April Ward i twórczyni wycinanek Beth White). Jeszcze zdążycie kupić „Ewolucję” pod choinkę jakiejś dziewczynce: takiej, która wie, że może wszystko, i takiej, która dopiero powinna to odkryć. Albo chłopcu, który – jak brat Calpurnii – chciałby się nauczyć piec ciasto albo szyć, ale słyszy, że to nie przystoi mężczyźnie. No i sobie. Sobie przede wszystkim. Dla rozrywki, ale i dla przypomnienia, że dzieci nie mają spełniać naszych pragnień, ale odkrywać własne i dążyć do ich realizacji z naszą pomocą.
Jacqueline Kelly, Ewolucja według Calpurnii Tate, tłum. Katarzyna Rosłan, Dwie Siostry 2016.
Recenzja również na Kurzojadach.
Dobra, wrzucam do schowka, to moje klimaty. Ale Ty sprytnie robisz, umiejscawiając bohaterkę między takimi postaciami, co je lubi połowa czytelniczek/czytelników.
Ja się dziwię, że wydawca na tym nie pojechał, bo mam wrażenie, że Calpurnia przeszła bez rozgłosu, a wielka szkoda.
Mnie umknął ten tytuł ZUPEŁNIE.
Mnie wpadł w oko dzięki Kurzojadom, bo poza tym nikt nic nie pisał.
Tak dla porządku, bardzo ciekawą recenzję można przeczytać na „poza rozkładem”: http://pozarozkladem.blogspot.com/2016/12/ewolucja-wedug-calpurnii-tate.html#more
Warto też dodać, że właśnie ukazał się drugi tom: „Niezwykły świat Calpurnii Tate”: http://www.wydawnictwodwiesiostry.pl/katalog/prod-niezwykly_swiat_calpurnii_tate.html
Tak, wiem, że jest drugi tom. Chociaż już zepsuto mi przyjemność oczekiwania na jego przeczytanie.
O matko, dlaczego?
Bo usłyszałem, że rozczarowujący.
I teraz będziesz podświadomie czekał na rozczarowanie podczas czytania? Zapomnij natychmiast, co usłyszałeś.
Teraz będę się bał w ogóle zacząć :) Ale się zaparłem i raczej będę próbował się zachwycać bezapelacyjnie :)
Jak rozczarowuje, skoro nie rozczarowuje. Mnie sie podobalo, radze sprawdzic.
Taki mam zamiar, nie odpuszczę sobie przecież.
A poza tym, to jest juz nowa Flavia ;)
Wiem, czekam na jakąś przyjemną promocję na ebooka.
Absolutnie moje klimaty, a do napomknięcie pewnej panny z Zielonego Wzgórza… Po tym nie mogę się oprzeć. :)
Grunt to znaleźć kuszącą analogię :D
Jak nie będzie tego lekko ironicznego humoru, to ja tu wrócę! :P Widzę, że przyszła pora na ściągnięcie książki z półki. Tej półki z napisem „kupione na później”, a która ciągle przegrywa ze świeżynkami z biblioteki :P .
Wracaj koniecznie, będzie smutno bez Ciebie :D
Do siebie bym lepiej wrócił, bo bryluję u sław, a sam zarastam :P A co do samej książki, to ładnie wpisuje się w trynd książkowy pt. dziewczyny mogą. Wiele wydawnictw odpaliło z tego działa :P
Wróć, wróć, nalezy się nam przedświąteczny prezencik :) A co do tryndu, to akurat popieram.
Mam w planach sporą część tych wydawnictw, to zobaczę jak z realizacją. Pewnie z troszkę innych pobudek, ale też popieram :) Przydałoby się też coś w drugą stronę. Właśnie dla facetów, którzy chcieliby w różowym fartuszku upiec muffinki, ale nie mają śmiałości, bo nie zauważyli, że można :P Widzę, że „Calpurnia” podejmuje temat :)
Akurat w kwestii gotujących facetów z muffinkami to dobrą robotę robią wszystkie masterchefy. Oraz mamusie i babcie, które zaganiają do roboty.
A wiesz, że masz rację. U mnie Starszy z racji nieobecności Babci i przybywania wcześniej do domu wziął na siebie przygotowywanie/odgrzewanie obiadu. Gotowanie z już przygotowanych składników, ale jednak. I do czego nawiązał po pierwszych sukcesach (zapiekanka makaronowa), do MasterChefa właśnie :) Zresztą sam ma człowiek parcie na kuchnię, jak się naogląda. Z tym, że mnie szybko mija, bom niegotujący i boję się wytruć familię (do dziś pamiętam moje faszerowane papryki), nad czym ubolewam :(
A! Wczoraj zaproponowałem lekturę, ale wygrał wygrzebany przy okazji najnowszy (?) tom Zośki z Kociej :P
Dzielny syn :) Wbrew wszystkiemu te kulinarne szoły to jednak pożyteczne są, sam korzystam, chociaż głównie w teorii. A familię to nie tak łatwo wytruć, musiałbyś z muchomorem przesadzić.
U nas jedna wyrosła z Zośki, a druga chyba jeszcze nie dorosła, ale chyba zaproponuję wypożyczenie.
Albo z „kanią”. Akcja z jesieni. Podczas grzybobrania znalazłem pięć ładnych kań, ale zostawiłem, bo grzybiarz jestem niezły, ale przy czubajkach zawsze niepokój mam. Ale śniły mi się, więc po nie podrałowałem i zawiozłem do konsultacji mykologicznych :P Po aprobacie Kitek obtoczył w panierce, zarzucił na masełko i zacząłem konsumpcję. Zainteresowany Starszy podszedł i spytał czy może kęsa. Od strony kuchni doleciało tak głośne i przepełnione grozą „NIE!!!”, że mało mi kawałek pyszoty w gardle nie stanął :D
„No i przez te grzybki chłód rodzinnej kryptki nazbyt szybki dał obiadkom kres…” jak śpiewał klasyk :D
Coś nam się komentarze zwężają :)
Ależ świetne podsumowanie. Może Cię to przerazi, ale uważam, że jakieś wydawnictwo powinno Cię zatrudnić do pisania blurbów ;)
Dziękuję uprzejmie. Czy wydawcy słyszeli? Ceny umiarkowane, przy zamówieniach hurtowych możliwość negocjowania rabatu! :D
Musisz popracować nad tym elementem, wszak guru blogosfery mówią, że feng szui na blogu to podstawa :P Tymczasem przeniesłem :D
Dobrze, że przeniesłeś. Ja tam się na feng shui nie znam, na html-u też nie :)