Z Bánem zwiedzamy Słowację począwszy od krańców wschodnich, od dawnej granicy czechosłowacko-radzieckiej, gdzie niszczeje węzeł kolejowy w Czernej, wsławiony negocjacjami komunistów z Pragi i Moskwy w 1968 roku. Potem objeżdżamy miasteczka i wsie, oglądając je trochę jakby zza szyby autokaru, a czasami podczas półgodzinnego postoju. Tu usłyszymy o lokalnym biznesmenie gangsterze, ówdzie o burmistrzyni z dyktatorskimi zapędami. Spojrzymy na zalew, pod którym spoczywają rusińskie wsie, albo zwiedzimy Mikulasz, gdzie narodziła się słowacka świadomość narodowa. Czasem rozlegną się strzały myśliwych, czasem góry odbiją echo historii Janosika, zagłuszane przez traktory orzące cudze pola.
Źle się dzieje na Słowacji
Jawi się Słowacja jako kraj, w którym właściwe kontakty polityczne zapewniają bezkarność i bogactwo, gdzie panują korupcja i strach. Nikt nie sprzeciwi się lobby myśliwskiemu, a policja nie będzie reagować, gdy potężny i dobrze ustawiony biznesmen zagarniać będzie cudze pola, by pobierać za nie unijne dopłaty, za to nader chętnie funkcjonariusze pobiją niepokornego Roma, bo uprzedzenia wobec nich wciąż mają się dobrze. Oprócz takich dużych tematów Bán zauważa wiele zjawisk drobniejszych: choćby próby ratowania pamięci o rusińskich wsiach zniszczonych przez budowę zalewu czy gromadki słowackich pustelników, próbujących samowystarczalności, permakultury. Podkreśla niechęć Słowaków do przybyszów, do inności, a równocześnie, paradoksalnie, brak dbałości o własny język, który musi być chroniony ustawowo przed wchłanianiem, między innymi, naleciałości czeskich – w ramach tej ochrony funkcjonują nawet specjalni inspektorzy języka, którzy kontrolują, na przykład szyldy, i udzielają pouczeń.
Książka dla swoich
Gdyby Andrej Bán skrócił swoją książkę, połączył niektóre wątki porozrzucane to tu, to tam, rozwinął je, pogłębił i opatrzył błyskotliwymi puentami, to pewnie otrzymalibyśmy zapowiadany na okładce świetny reportaż o Słowacji. Tyle że autor wcale nie zamierzał dawać nam niczego na miarę „Gottlandu”. On miał zamierzenia daleko skromniejsze: chciał zebrać wspomnienia, migawki, z 30 lat swych reporterskich wędrówek po rodzinnym kraju, dać relację z podróży przez Słowację ze wschodu na zachód. Siłą rzeczy więc trudno tu o ciągłość; wpadamy, tak jak reporter, w środek jakiegoś wydarzenia, niekoniecznie znając początek i koniec; obserwujemy sytuację w różnych okresach, nieświadomi jej źródeł i następstw. Dla czytelników spoza Słowacji to duży minus „Słonia na Zemplinie” – brakuje nam przecież orientacji w wewnętrznych dziejach Słowacji, jej problemach politycznych, gospodarczych i społecznych. Obraz naszego południowego sąsiada ulega więc na pewno zniekształceniu. Bán zwraca się raczej do czytelników miejscowych, tych, którzy z perspektywy Bratysławy i Koszyc nie dostrzegają problemów prowincji, zaniedbanej, rzuconej na łup lokalnym sitwom, pogrążonej w marazmie, z sentymentem do komunistycznych czasów, gdy wszystko tam funkcjonowało.
Garść wycinków
Są też w tym zbiorze teksty pełniejsze: chyba najciekawszy moim zdaniem jest ten o historii Janosika: dziejach samego zbójnika i dziejach jego heroizacji, stylizowaniu na bohatera ludowego, co bogatym zabierał, a biednym oddawał. Niewiele ustępuje mu rozdział o przemilczanym procesie aryzacji – odbierania podczas drugiej wojny majątków Żydom i przekazywania ich w „zarząd” Słowakom. Tu też jest mowa o bolesnej historii zagłady Żydów, których Państwo Słowackie pozbywało się rękami Niemców. Chętnie poczytałbym zbiór podobnych reportaży, ukazujących Słowację, jej historię i teraźniejszość, w sposób dużo pełniejszy niż migawki Andreja Bána. W „Słoniu na Zemplinie” jest mnóstwo epizodów i epizodzików, nieco anegdot, ironicznego humoru i krytycznego podejścia do własnego kraju, świetnych opisów – wielkie pochwały należą się tłumaczowi, Miłoszowi Waligórskiemu, ale książka pozostawia ogromny niedosyt, poczucie, że z garści prasowych wycinków próbujemy odtworzyć całą gazetę. A gdzie w tym wszystkim słoń? Nie pytajcie, musiałem go przegapić w natłoku drobiazgów.
Szkoda, bardzo szkoda, bo naprawdę zapowiadało się pięknie. Może jakiś obszerny wstęp, wprowadzający w słowackie realia, rozwiązałby choć częściowo problem?
Nie wiem, jak dynamicznie zmieniała się sytuacja na Słowacji przez ostatnie 30 lat, bo autor skacze po różnych okresach i wstęp mógłby nie dać rady. Prędzej jakieś przypisy tu i ówdzie.
Szkoda, że tu tylko takie migawki i na dodatek w wielkim bałaganie, z tego co piszesz, bo może i bym sięgnęła. Mało wiem o Słowacji…
Z wiekim bałaganem to przesada, ale tak, część wątków jest puszczona luzem.
A mnie zachęciłeś! Wpisuję na listę do przeczytania. O Słowacji jest niewiele (albo mało rozreklamowane), wiec nawet dziurawy reportaż chętnie przeczytam. Ze słowackich znam tylko Dominika Dana.
Ja mam pecha do Słowacji, jedyny Dan, którego czytałem, strasznie mnie rozczarował :(
Vilikovský, Mitana, Sloboda – spróbuj tych, porządna literatura.
Dzięki.
Obawiam się, że szczątkowa wiedza z zajęć sprzed ćwierci wieku może nie dać rady chaosowi, o którym piszesz. Ale podobnie jak poprzednicy niewiele o sąsiadach wiem, więc wrzucam na półkę „być może święte nigdy” :P
Wiedza o księdzu Tiso przyda się na pewno, przynajmniej w jednym rozdziale :)
Nie miałam pojęcia, że na Słowacji dzieje się źle. Z twojej recenzji wynika, że mimo wszystko sporo się dowiem o naszym sąsiedzie.
A dlaczego Ban miał dawać coś na miarę Gottlandu?
Podejrzewam, że po tej książce można mieć skrzywiony obraz. A Ban nie miał dawać nic na miarę Gottlandu, tylko mógłby, bo ma talent i możliwości. On uczciwie napisał, co daje, ale niestety polski wydawca musiał, po protu musiał, napisać coś na okładce o wielkim reportażu, bo pewnie inaczej by nie sprzedał tytułu. Ja potem czytam i czuję się trochę nabity w butelkę.
Wydawca o Gottlandzie chyba nie wspomina, zauważyłam tylko „świetny reportaż” – czy się mylę?
Cóż, dzięki Twojemu rozczarowaniu będę podchodzić do lektury bez większych oczekiwań i może przełknę te gorzką pigułkę.😉
Szczygieł to moje osobiste skojarzenie, panowie wydają się mieć ze sobą sporo wspólnego.
I tu leży pies pogrzebany.;)
Domyślam się, że Ban pisał o rodakach dla rodaków, na dodatek to przegląd tekstów z 30 lat, więc siłą rzeczy książka ma inny charakter.
Teksty są chyba pisane niedawno, ale zawierają wspominki z 30 lat, różne miejsca, różne epoki, trudno zgadnąć, czy sytuacja się zmieniała w czasie, czy nie.
Skoro wspominki to rzeczywiście inny reportaż niż na ogół się czyta i na co się liczy. Będę o tym pamiętać.;)
Pozbądź się jakichkolwiek założeń i oczekiwań :)
Taki mam plan.😉
To może Ci się bardzie spodoba :)
Z jednej strony przeczytałbym sobie, bo jakoś do Słowacji mam lekką słabość, a i pobyt pewien nieco dłuższy wspominam pozytywnie, ale nieco obawiam się tego skrzywionego obrazu na koniec…
Skoro masz obraz pozytywny, to po nałożeniu negatywnego z książki masz szansę uzyskać coś pośrodku :)