Kres niewinności (William Golding, „Władca much”)

Władca muchW swych powieściach o rozbitkach Juliusz Verne daje wyraz wierze w triumf ludzkiego umysłu nad naturą, w potęgę wiedzy w zetknięciu z niesprzyjającymi warunkami i kreśli portrety nieustraszonych, szlachetnych ludzi, dla których pobyt na bezludnej wyspie to raczej okazja do wykazania się niż katastrofa. Inteligencja, wiedza, odwaga, prawość i altruizm pozwalają jego „Robinsonom” tworzyć niemal utopijne, doskonałe mikrospołeczności. O ile w przypadku dorosłych uciekinierów z oblężonego Richmond w „Tajemniczej wyspie” można to znieść (choć im czytelnik starszy, tym trudniej mu to przychodzi), o tyle doskonała organizacja i umiejętności społeczne gromadki uczniów z „Dwóch lat wakacji” mogą ich rówieśników przyprawić o nieliche kompleksy (a rodziców nastolatków o trwały grymas niedowierzania na twarzach). William Golding we „Władcy much” nie podziela optymizmu Verne’a, o jego wierze w idealizm młodzieży nie wspominając. Zgorzknienie to, cynizm czy po prostu lepsza znajomość psychologii i mechanizmów społecznych?

Na bezludnej wyspie rozbija się samolot z chłopcami ewakuowanymi, jak mówi okładka, „przed bombą atomową”. Po okresie rozproszenia i dezorientacji dzieci próbują odnaleźć się w nowych warunkach. Dramatyczna sytuacja nie sprawia jednak, że rozbitkowie łączą siły, że najstarsi z nich przestają się puszyć i rywalizować, że przejmują odpowiedzialność za młodszych, starają się o schronienie czy jedzenie. Kolejne odsłony wydarzeń pokazują, jak szybko kruszą się wpojone chłopcom zasady cywilizacyjne, gdy na ich straży przestają stać rodzice, nauczyciele czy policjanci. Najmłodsi chodzą samopas, starsi skupiają się na sobie. Górę biorą rywalizacja i zranione ambicje, a atrakcyjna przygoda staje się ważniejsza niż nudne obowiązki: budowanie chat czy pilnowanie ognia zarządzone przez Ralfa, wybranego na wodza. Na dodatek w życie wszystkich zaczyna wciskać się lęk, coraz bardziej dojmujący, paraliżujący, irracjonalny. Ostateczny rozłam między „plemionami” chłopców staje się pierwszą zapowiedzią nieuchronnej tragedii. Powiemy, że to przecież tylko dzieci, że dorośli na ich miejscu zachowaliby się inaczej – czy na pewno? Chyba tylko w powieściach Juliusza Verne’a.

„Władca much” pozostawia po sobie gorycz, jak każda książka, która pokazuje, że człowiek wcale nie jest istotą z natury szlachetną i gotową do poświęceń w imię wyższych celów, że drzemią w nim najgorsze instynkty, które tylko czekają, aż pękną kruche, jak się zwykle okazuje, pozory cywilizacji, znikną zasady moralne czy prawne. Strach jest potężnym motorem ludzkich działań, brutalna siła zaś okazuje się skuteczniejsza od racjonalnych argumentów. Golding pogłębia uzyskany efekt w dwojaki sposób: po pierwsze, czyni bohaterami dzieci, w powszechnym przekonaniu istoty niewinne, nieznające zła; pokazuje jednak, że wpajana im zasady, choćby „nie krzywdź, nie zabijaj”, utrzymują się dopóty, dopóki trwa oddziaływanie rodziców czy nauczycieli, którzy te reguły stale przypominają i – co więcej – są w stanie egzekwować ich przestrzeganie. Po drugie, podkreśla sielankowość scenerii tropikalnej wyspy, mającej „urok mirażu”, idealnej na spokojne wakacje, a nie jako miejsce okrutnych wydarzeń. Finałowe zniszczenie wyspy dopełnia „kresu niewinności” chłopców, którzy doprowadzili do upadku nie tylko siebie, ale i swoje otoczenie.

William Golding, Władca much, tłum. Wacław Niepokólczycki, Czytelnik 1992.

(Odwiedzono 1 534 razy, 3 razy dziś)

39 komentarzy do “Kres niewinności (William Golding, „Władca much”)”

  1. Czytałam i muszę powiedzieć, że nie byłam zbytnio zachwycona. Najbardziej podobał mi się klimat powieści, która ma jakby swój rytm.

    Odpowiedz
  2. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie Golding, gdy przeczytałem go pierwszy raz jeszcze w liceum. Potem mój entuzjazm trochę ostygł, za sprawą Hughesa, który jakby nie było wyprzedził go. W sumie moje odczucia są podobne do Twoich ale z pewnymi modyfikacjami. Bardziej odbieram „Władcę much” jako rozprawę z mitem „dziecięcej niewinności” i próbą wykazania, że tam gdzie nie ma hamulców stworzonych przez zorganizowane społeczeństwo tam wartość moralna człowieka wystawiona jest na ciężką próbę bo poczucie bezkarności wyzwala w nim to co najgorsze.

    Odpowiedz
    • Hughesa? Coś mnie ominęło?
      Co do ostatniego zdania, to moim zdaniem wykorzystanie dzieci miało jednak przede wszystkim wzmocnić przekaz o puszczaniu hamulców w warunkach bezkarności. Bo w sumie, gdyby Golding zrzucił na tę wyspę kilku facetów, to doszłoby do podobnych wydarzeń. No może trochę dłużej by im zajęło pozbycie się cywilizacyjnego pancerza.

      Odpowiedz
      • Tak, jak się przeczyta „Orkan na Jamajce” to „Władca much” już nie robi takiego wrażenia.
        Nie jestem przekonany o moralnej wyższości dorosłych nad dziećmi ale zgadzam się, że gdyby zamiast dzieci na wyspie znaleźli się dorośli, też doszłoby do gorszących scen i nie tylko wówczas gdyby byli to wyłącznie faceci. Tak czy inaczej okazuje się, że rację miał Hobbes a nie Rousseau.

        Odpowiedz
        • „Orkan na Jamajce”, powiadasz? Przyjrzę się temu, szczególnie że przewraca się po koszach z wyprzedażami :)
          Pisałem o moralnej wyższości dorosłych nad dziećmi? U dorosłych cywilizacyjna tresura jest dłuższa, więc skorupa konwencji jest grubsza i dłużej wytrzymuje.

          Odpowiedz
            • Serio? A widziałeś kiedyś grupę dzieciaków prześladującą jakąś ofiarę? Dorośli w takiej sytuacji chyba muszą przełamywać trening z zasad, a dzieci niekoniecznie, bo te cywilizacyjne więzi krępują je dużo słabiej.

              Odpowiedz
              • Tyle że te dzieci są już wychowane na wzorcach, które wzięły ze świata urządzonego przez dorosłych. No i jeszcze efekt skali – to przecież nieufność do dorosłych sprawiła powstanie prawa karnego.

                Odpowiedz
                • Jasne, ale przecież w swoich zabawach, jakie by one nie były, dzieci naśladują to co podpatrzyły w świecie dorosłych, w „Władcy much” całkiem nieźle im to wyszło.

                • Jakoś nie jestem przekonany, czy ci chłopcy z dobrych domów mogli podpatrzyć u dorosłych zachowania, które sami prezentowali. Na początku książki jest scena, jak jeden chłopiec rzuca w drugiego kamykami – tak, żeby go nie trafić, bo jeszcze pamięta, że nie wolno w nikogo celować. Pod koniec zasady ulegają zapomnieniu i kamienie fruwają swobodnie. Po prostu chłopcy wyczuli, że nie obowiązują już żadne granice stawiane przez dorosłych i mogą robić, co im chęć dyktuje.

  3. Też jestem zdania, że w dzieciach normy społecznego współżycia są słabo jeszcze ugruntowane i gdyby nie rodzice, wychowawcy itp. łatwiej ulegałyby odruchom, nie kontrolowałyby się. A dzieci względem siebie potrafią być b. okrutne, oj bardzo.
    Władca much był moją dobrowolną lekturą na studiach i pamiętam, że mocno mnie poruszył. Obraz ludzkiej natury jest przygnębiający, ale cóż, tacy jesteśmy.

    Odpowiedz
  4. Niestety, nie czytałam. Moja czytelnicza ignorancja jest doprawdy ogromna (Marlow niech zasłoni oczy i uszy, on przeczytał chyba wszystko, co „trzeba”). Ale tak sobie myślę, czy naprawdę trzeba dziś czytać o jakichś wydumanych eksperymentach, podczas gdy można to sobie pooglądać na żywo?
    Ale poza tym mimo wszystko uważam, że człowiek jest z natury dobry (pomijając ewidentne wadliwości genetyczne albo wywołane przez uszkodzenia mózgu). Dzieci nie są okrutne same z siebie, zgadzam się tu w pełni z Marlowem. I ciągle zastanawiam się jak potworne dzieciństwo i wzorce musiały mieć nasze polityczne „elity”.

    Odpowiedz
    • Ja tam wolę czytać o eksperymentach, niż uczestniczyć w nich na żywo. Ma to tę zaletę, że w każdej chwili można przerwać.
      No i doprawdy, nie sprowadzajmy wszystkiego do naszych pseudoelit politycznych, chociaż, nie powiem, Golding nasuwa wiele myśli na ten temat.

      Odpowiedz
      • Sam widzisz. Golding jak żywy, czy raczej na żywo.
        Ale jeśli chcesz, zmienię temat. Strasznie okropna okładka Twojego wydania tej książki. Nawet wyszukana stylizacja niewiele jej pomogła:P

        Odpowiedz
        • Okropna, nie da się ukryć, ale to z epoki, kiedy Czytelnik próbował się okładkowo unowocześniać z marnym skutkiem.
          No ale nie ograniczajmy się do konwersacji estetycznych, chociaż jeśli wszystkie inne wymiany zdań mają nieuchronnie prowadzić do polskiej polityki, to omówmy jeszcze czcionkę i jakość papieru :P

          Odpowiedz
          • U nas z okładkami w ogóle raczej słabo. Seria „Nike” to dopiero miała fajne okładki, jedna w jedną:)
            O czcionkach też mogę – ostatnio zaczęłam rozumieć po co wymyślono serię „wielkie litery”:P

            Odpowiedz
              • Nike szanuję niezmiernie, podobnie jak mój syn. To się dopiero nazywa marka!:P
                A tak poważnie, to naprawdę uważam, że ujednolicenie okładek było znakomitym pomysłem, który sprawdziłby się także w dzisiejszych czasach. Zresztą myślę, że jakby napisać, że ta dziwna pani z mieczem to okładka „filmowa”, wszyscy by się zachwycili.
                Ja też podobno okulistycznie ciągle młodnieję (czytaj: testuję granice skali). Niestety u mnie nie przekłada się to na możliwość czytania książek wydawanych w latach siedemdziesiątych. Swoją drogą, ten komunizm musiał dobrze robić na wzrok, skoro wydawali wtedy takie książki z taką wielkością czcionki w takich nakładach!

                Odpowiedz
                • Syn ma gust w mamusię. I może się chwalić kolegom, że ma w domu dużą kolekcję Nike :D
                  Ja od dawna uważam, że wszystkim by dobrze zrobiło, gdyby książki miały okładki w jednolitym kolorze. Niekoniecznie szarym. I bawcie się, wydawcy, typografią, a nie zdjęciami z taniego stocka.
                  W komunizmie wszyscy żywili się marchwią i jagodami, a one idealne dla wzroku, dopiero potem wszystko się zdegenerowało, za dużo mięsa, słodyczy, a za mało beta karotenu.

  5. Masz wyraźny problem z Vernem. Zapominasz że pisał swoje książki w czasach gdy dzieci dojrzewały znacznie szybciej niż dzisiaj, i taki 19latek był już nie tylko odpowiedzialny, ale i doroślej wyglądał. Dzisiaj dzieci mają nieraz i po trzydzieści parę, czterdzieści a nawet pięćdziesiąt lat. Fakt że wśród bohaterów powieści sytuacja rozwinęła się w tak paskudny sposób, wcale nie dowodzi że człowiek nie jest z natury dobrą i szlachetna istotą. To były ekstremalne warunki, a w takich nie wiadomo jak kto się zachowa i kim się stanie. Bywa że suka wychowuje kocięta, albo niedźwiedzica lwiątko, ale nie zmienia to faktu że psy i koty się nie lubią. Dzieciaki z „Władcy much” wszystkie były już w jakiś sposób ukształtowane przez swoich rodziców, opiekunów i nauczycieli. Nie wiadomo jaki błędy popełniono w procesie ich wychowywania, i co mogło wpłynąć na takie a nie inne postawy, oprócz oczywiście warunków ekstremalnych. I w ogóle warunki ekstremalne nie mogą mówić o prawdziwej naturze człowieka. Bezludna wyspa to nie jest naturalne środowisko dla małych chłopców, więc nie zachowują się naturalnie. Proste.

    Odpowiedz
    • Dziękuję Ci za tę bezkompromisową diagnozę moich stosunków z Verne’em :P Nie, nie zapominam, kiedy pisał, ale zauważ, że panicze z dobrych domów, o których opowiada w Dwóch latach wakacji, nie musieli wcześnie dojrzewać i z prawdziwym życiem mieli niewiele do czynienia. A dzieciaki, które faktycznie musiały wcześnie dorosnąć i zacząć pracować, u Verne’a pojawiają się jako lokaje czy chłopcy okrętowi – jedyny chyba wyjątek to Dick Sand. Nie widzę więc powodów rozwojowych czy psychologicznych, dla których chłopcy Verne’a i chłopcy Goldinga mieliby się na bezludnej wyspie zachowywać się odmiennie. Być może ci pierwsi, jako ostrzej tresowani w zasadach dobrego wychowania, tylko dłużej odrzucaliby cywilizacyjny gorset. Verne potrzebował szlachetnych młodzianków, żeby nie gorszyć czytelników, i takich sobie tworzył, nie dbając o psychologiczne prawdopodobieństwo.
      Czy warunki ekstremalne mogą mówić o prawdziwej naturze człowieka? Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono. Literatura dotycząca sytuacji ekstremalnych jest pełna przykładów tych, którzy się załamali i stoczyli, i tych, którzy nawet w najgorszym piekle zachowali szlachetność.
      A czy człowiek jest z natury dobry, czy nie – to odwieczny spór, którego nie rozstrzygniemy. Wiadomo, że wszyscy wolelibyśmy wariant pierwszy, ale jakoś ciągle wydarza się coś, co te nasze nadzieje podważa.

      Odpowiedz
  6. Nie tylko Verne pokłada nadzieję w młodych ludziach, z tego co pamiętam, Marsden w swojej serii też zrobił ze swoich bohaterów wielce przykładne moralnie jednostki. Przynajmniej w pierwszym tomie, bo dalej chyba nie dotarłem :) Poza tym zauważyłem, że jakiś ostatnio wysyp książek o młodzieży w opałach. Przywołane tu „Jutro”, a oprócz tego „Gone”, „Meto” i parę innych. Niemniej „Władca …” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Ciekawe jak gruba jest moja cywilizacyjna zbroja? Pewnie nie tak, jak chciałbym żeby była :(
    PS. I racją jest, że nastolatek jest mniej „wytresowany” od starego. Wiele razy łapałem się na tym, że o poczynaniach swoich dzieci myślałem swoimi kategoriami: „nie zrobiłbym/nie powiedziałbym, bo nie wypada” :P

    Odpowiedz
    • Młodzież w opałach jest w końcu ciekawsza od młodzieży nie w opałach, to wiedzą wszyscy autorzy. Publiczność pożąda atrakcji, akcji, niebezpieczeństw, więc pisarze jej to dają. Kiedyś wyrzucali bohaterów na bezludną wyspę, a teraz wtrącają do innego wymiaru i każą walczyć z potworami :)
      Ja chyba nie chcę testować mojej cywilizacyjnej zbroi, jakoś nie tęsknię za żadnymi ekstremalnymi próbami. Wolę żyć w spokojnych czasach niż w ciekawych…

      Odpowiedz
  7. Pamiętam, że gdy czytałem „Władcę much” to nie skupiałem się na tym, że głównymi bohaterami są dzieci. Raczej było dla mnie bez znaczenia czy byli to dorośli czy dużo młodsi bohaterowie, bo myślę, że jedni i drudzy mogliby zachować się podobnie. Najbardziej uderzyła mnie przemiana postaci pod wpływem czasu spędzonego na wyspie, to jak budziła się w nich bezwzględność i siłowe rozwiązania – to nasunęło mi skojarzenie z filmem „Więzienny eksperyment” na podstawie badań z Uniwersytety Stanforda. Tam również bohaterowie znajdujący się w nieco odrealnionej sytuacji porzucili normy cywilizacyjne, by nie powiedzieć człowieczeństwo… Takie same odczucia miałem właśnie przy „Władcy much”.

    Odpowiedz
    • Skojarzenie z eksperymentem więziennym (doświadczeniem Zimbardo) samo się narzuca, zresztą takich prób było więcej (https://pl.wikipedia.org/wiki/Trzecia_Fala). Ale nie potrzeba było eksperymentów, żeby powieść w rodzaju „Władcy much” napisać, wystarczyła obserwacja narodzin nazizmu czy komunizmu.
      Tak jak dyskutowaliśmy wyżej, faktycznie nie ma znaczenia, że bohaterami u Goldinga są dzieci, to tylko pogłębia efekt książki.

      Odpowiedz
  8. Człowiek nadrabia zaległe wpisy, czyta, a tu milion oczywiście komentarzy.
    Tam ktoś wyżej słusznie przywołał „Orkan na Jamajce” (także polecam), jako kolejną (już nie czepiajmy się chronologii) próbę pokazania tajników ludzkiej natury, takiej w wersji mało zafałszowanej cywilizacyjnym nalotem.
    Ludzie mają coś w środku, co jest drapieżne, bezwzględne, co, jeśli mu pozwolić, wylezie na zewnątrz. Co to? Dziedzictwo sprzed tysięcy lat? Jak się nie było bezwzględnym, to się kończyło w paszczy innego drapieżnika i tyle.
    Czy zatem dobroć, uczciwość i inne takie cechy wynikają wyłącznie z tego, żeśmy się tego nauczyli?…

    Odpowiedz
    • Co do dobroci, uczciwości i innych takich, to chyba kiedyś w tym stadzie ludzkich drapieżników pojawiło się parę istot skłonniejszych do refleksji i dostrzegania, że niekoniecznie zawsze trzeba z kłami i paszczą, że można łagodniej i one nauczyły resztę. Na bank to były kobiety :) I to one potem tego pilnowały.

      Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.