Osoby obrzydliwe i krew w żyłach mrożące czytają dalej na własną odpowiedzialność.
W starym dowcipie pytano: „Dlaczego chirurdzy noszą maseczki na twarzach?”.
Odpowiedź brzmiała: „Żeby nie oblizywali skalpeli”. A możecie sobie wyobrazić, że w czasach zupełnie nieodległych, jeszcze około połowy XIX wieku, jeden z uznanych chirurgów podczas amputacji wkładał sobie nóż w usta, gdy potrzebował wolnych rąk, gestem podpatrzonym notabene u pracowników rzeźni? Że po operacji ocierał skrwawione narzędzie o połę surduta, a w najlepszym wypadku o sztywny od krwi fartuch? Że najzręczniejsi potrzebowali na amputację nogi mniej niż minutę? Zanim podniosą się okrzyki obrzydzenia, pamiętajmy o jednym: „Stan i postęp medycyny należy zawsze oceniać z pozycji cierpiącego pacjenta, nigdy zaś z pozycji tego, który nigdy nie cierpiał”. A przecież operowano bez narkozy, bez środków znieczulających i wreszcie bez żadnej wiedzy o sposobach rozprzestrzeniania się zakażeń pooperacyjnych, a często i z minimalną wiedzą anatomiczną. Mimo to chirurdzy podejmowali się prób ratowania zdrowia i życia, a cierpiący poddawali się ich zabiegom – czasem nawet śmierć od noża mogła się im wydawać lepsza od nieustannego bólu, a zawsze istniał cień nadziei na polepszenie.
Jurgen Thorwald na podstawie zapisków swojego dziadka Henry’ego Stevena Hartmanna, niestrudzonego tropiciela postępów chirurgii, przedstawia epokę, w której elementy nieodłącznie kojarzące się nam z operacjami:
narkoza, sterylna sala operacyjna, lśniące metalowe narzędzia dopiero wchodziły w użycie;
co więcej – niekiedy musiały sobie niemal łokciami i pięściami swych zwolenników torować drogę do świadomości lekarzy. Pierwsza próba zastosowania narkozy skończyła się wyszydzeniem pomysłodawcy, z równym trudem medycy przyjmowali do wiadomości, że to oni sami, brudnymi rękami i równie brudnymi narzędziami, sieją śmierć wśród pacjentów (doktor Semmelweis, położnik, popełnił samobójstwo, gdyż nie mógł znieść tego, że stał się przyczyną cierpień i zgonów pacjentek). Z zapartym tchem śledzimy pionierskie operacje, które dziś są na porządku dziennym i zasługują co najwyżej na miano zabiegu – takie usunięcie wyrostka robaczkowego to dopiero lata osiemdziesiąte XIX wieku. Wypisywałem sobie pracowicie te kolejne osiągnięcia i nazwiska zapomnianych pionierów: pierwsza operacja usunięcia torbieli jajnika (McDowell, 1809), rozkruszanie kamieni moczowych (Civiale), potem chirurgia nerki, żołądka, udane cesarskie cięcia… Po drodze pierwsza udana narkoza eterowa (1846) i epokowe odkrycie Listera, który wprowadził odkażanie karbolem. Widzimy też pacjentów: tych zupełnie nieznanych, jak Jane Crawford, skromna pionierka z Kentucky, która przeżyła operację jajnika, i koronowane głowy: Wiktorię, która rodziła w znieczuleniu i pomogła ostatecznie przełamać opory przed stosowaniem narkozy w położnictwie, i Edwarda VII, który tuż przed koronacją cierpiał z powodu wyrostka.
Zestaw instrumentów chirurgicznych. |
Ale nie tylko cierpienie znajdujemy u Thorwalda. Są tu piękne przykłady odwagi i poświęcenia, a nawet dwie urokliwe historie miłosne: dziadka autora, który z niezachwianą wiarą w chirurgię, próbuje ratować śmiertelnie chorą żonę, i doktora Halsteda, który z miłości do pielęgniarki wynalazł gumowe rękawiczki. „Stulecie chirurgów” jest porywające, choć pewnie nie wszystkim odpowiadać będą nader naturalistyczne opisy i anatomiczne szczegóły, które roztrząsa Thorwald. Ja z trudem się od nich odrywałem i już wiem, że sięgnę po „Triumf chirurgów” i „Pacjentów”, żeby dalej zgłębiać historię medycyny.
Jurgen Thorwald, Stulecie chirurgów, tłum. Karol Bunsch, Wydawnictwo Literackie 1980.
Właśnie zmówiłam cztery pozycje z tej serii w Znaku. Szczególnie teraz interesuje mnie Godzina detektywów i Stulecie detektywów.
Przyjdzie czas i na detektywów, ale chwilowo skończę z medycyną:)
Medycynę na razie sobie daruję. Kilka ładnych tygodni zgłębiałam dziewiętnastowieczne podręczniki i traktaty naukowe. Jakoś mnie odrzuciło i nieprędko wrócę do tematu:)
To nie namawiam, ale zachęcam:)
Kiedyś na pewno sięgnę, lubię takie książki, że tak się wyrażę, szalenie:)Czekając na to aż zblednie wiedza o metodach leczenia syfilisu i histerii, poczytam sobie detektywów. Może będą mniej drastyczni:)
Jeśli Thorwald dał też w detektywach upust swojej namiętności do drobiazgowych opisów, to nie wiem, czy nie wolałbym chirurgów:))
No to mnie pocieszyłeś:)
Zawsze do usług:)
To mnie zaskoczyłeś, nie spodziewałem się że „Chirurdzy” są tak ciekawi, chociaż w sumie mogłem przypuszczac bo czytałem Godzinę i Stulecie detektywów ale dla mnie, to akurat kiedyś była prawie lektura obowiązkowa :-). Rozczarowująca była za to dla mnie Iluzja i trochę ale też Wielka ucieczka zwłaszcza w porównaniu z „Czasem kobiet” von Krockow.
„Iluzja” też mnie bardzo rozczarowała. Niezła jest „Dawna medycyna”, ale raczej mało porywająca. Najpierw skończę z medycyną, potem kryminalistyka:P
Z mojego doświadczenia mogę powiedziec, że wskazana jest przerwa pomiędzy Godziną i Stuleciem ze względu na natłok informacji ale jedno i drugie dobre i dobrze się czyta.
Między dwoma tomami Chirurgów też sobie zrobię małą przerwę, żeby nie przesadzić:)
Do mnie właśnie dotarło „Tworzywo”, a tu jeszcze Książkowiec odsądziła biednego Wańkowicza od „czci i wiary” :-) tak że apetyt mam zaostrzony :-).
To czytaj, czytaj, ciekaw jestem Twojej opinii. Tworzywo, moim zdaniem, jest dość patriotyczne:)
Jestem po pierwszych stronach, jest dobrze :-) na razie przynajmniej :-) wracam do książki – nie przeszkadzac! :-)
To ja już nie będę:))
Ciekawa książka :)
Bez wątpienia:)
Hip, hip, hurra, udało się!
Ja tam obrzydliwa nie jestem, ale oblizywanie noża, no, no, to jest coś!
Przypomniałam sobie, że kiedy pierwszy raz zabierałam się do tej lektury i kiedy pierwszy raz mój mąż mi ją skutecznie odradził, to było wtedy, jak szłam do szpitala rodzić pierwsze dziecko. Przez cesarskie cięcie…
Tak sobie teraz myślę, że miał chłop rację, bo nie byłoby mnie teraz z wami, a w każdym razie nie byłabym przy zdrowych zmysłach:)
Jako jednak, że w najbliższym czasie nie planuję zabiegów chirurgicznych, to może też wreszcie przeczytam?
NO fakt, matce rodzącej też bym taką lekturę odradził:) Po co sobie zrażać lekarzy podejrzliwymi spojrzeniami:P Z literackich obrzydliwości chirurgicznych polecam Doktora Basseta Andrzeja Waligórskiego:D
No, myślę że Thorwald nie był w stanie dorównać Waligórskiego pod względem obrzydliwości (choć chronologicznie to chyba powstawało odwrotnie?). Docenta Basseta znam, choć wyrywkowo. To też nie nadaje się na lekturę na oddział położniczy, z tego co pamiętam (jakoś dużo much mi się kojarzy, ale może coś mylę).
Chronologię dobrze rozgryzłaś:P Waligórski nie nadaje się na porodówkę głównie dlatego, że stanowi zagrożenie dla świeżych szwów:PP Muchy to rzecz wtórna:) Basset wisi w necie, można sobie podczytywać w dowolnych chwilach:)
Żeby się nie powtarzać – TU
Czytałem, a jakże:) A drugi tom czytałeś? Bo recenzji nie widzę.
Niestety nie. Ale zamierzam kiedyś kontynuować znajomość :)
Ja już nie odpuszczę, za długo odkładałem i zamierzam nadrobić możliwie szybko:)
Czy mogę prosić o króciutkie rozwinięcie wątku gumowych rękawiczek? Z miłości wynalezione?!
No ale mnie zlinczują za zdradzenie jednego z najciekawszych wątków:) Powiem tyle, że pielęgniarka asystowała przy operacjach, a karbol do mycia rąk strasznie zniszczył skórę i ukochana przestawała być taka cudnie piękna:)
Dzięki. To tylko rąbek tajemnicy, więc mam nadzieję, że linczu nie będzie, a nawet jeśli, to na pewno po tej lekturze technikę zszywania ran masz opanowaną do perfekcji. :)
Oczywiście, i nawet nie muszę igły zębami przytrzymywać:D
W sumie można połączyć szycie ran z zabiegiem akupunktury. :P
To ja poszukam fachowych opracowań i przyswoję sobie temat:)
Nie sięgnę, nie nie. Obrzydliwa nie jestem, ale Thorwald śmiertelnie mnie wynudził w „Godzinie detektywów” i wcale nie mam ochoty na sprawdzanie, czy w „Stuleciu” mu się poprawiło, bo pewnie nie ;)
O proszę, a wydawałoby się, że detektywi to samograj. Co tam jest takiego nudnego?
Podlinkowałam, ale w skrócie – bardzo bardzo szczegółowe opisy drobiazgowych badań, których było za dużo i każde tak samo bardzo bardzo szczegółowe. Redundancja mnie wykończyła.
Aż sprawdziłem, co to redundancja:PP Lecę czytać:)
No to teraz napiszę, to co Ty mi zawsze piszesz – zazdroszczę dziewiczego rejsu przez „Chirurgów”. Co odwiedzam pewien strych, to stare wydania patrząś na mnie z wyrzutem, domagając się odkurzenia.
Pewnie powtórki nie mają już tego smaku:) Pluję sobie w brodę, że dopiero teraz sięgnąłem, mam to na półce od lat:P
Po 20 latach powinno być dostatacznie smacznie:).
To powtarzaj:)
Chirurdzy są fajni, pozostałych nie czytałam. Tym, którzy zafascynowali się historią medycyny, stanowczo polecam książkę mojego dzieciństwa, czyli Łowców mikrobów Paula de Kruifa. Miałam w domu wydanie przedwojenne Trzaski, Everta i Michalskiego. Od van Leeuwenhoeka, którzy szlifował soczewki i oglądał kroplę wody, przez Spallanzaniego, który udowodnił, że bakterie nie biorą się z powietrza, po Pasteura i Kocha walczących z tymi wszystkimi wąglikami, wściekliznami i gruźlicą. Trochę trudniej czytało mi się o walce z syfilisem i wynalazku salvarsanu, ale we wczesnej podstawówce jeszcze nie bardzo ogarniałam temat chorób wenerycznych.
Mam wrażenie, że to kiedyś czytałem i mi się podobało. W podobnym klimacie polecam biografię Pasteura „Pogromca niewidzialny drapieżników” Gela.
Na pewno było wznowienie w 1956 r., piszą przy nim, że to już piąte wydanie. To przedwojenne wyszło w serii „Biblioteka Wiedzy”.
Dzięki, już sobie znalazłem i pomyślę nad odświeżeniem.
Nie żebym się czepiała ale jak na laureata ebuki to robisz zdecydowanie za dużo błędów – wide dopisanie fałszywej daty do listu Ani Shirley… Jak przepisujesz list to przepisuj go tak jak jest i nie dodawaj wlasnych wstawek!
Dziękuję za zwrócenie uwagi.
Ciekawe czy tylko ja mam wrażenie, że szanowny anonimowy czy anonimowa to jakaś zawiedziona konkurencja, która eBuki nie dostała? ;)
Zdław w sobie to niegodne podejrzenie, ktoś po prostu chciał mi zwrócić uwagę na liczne błędy, jakie popełniam, a ja wszak jestem otwarty na konstruktywne uwagi:D
Tak, jest, już zdławiam. ;D
Niewiele osób potrafi w taki sposób pisać o obrzydliwościach, jak Thorwald. Wyobraź sobie moja radość, kiedy jedną z głównych książek do mojego egzaminu z kryminalistyki było jego „Stulecie detektywów” (że nie wspomnę, o oślim uporze kolegów, którzy takiej grubej książki nie będą czytać). Ja ma na półce czekającą od dłuższego czasu historię neurochirurgii – „Kruchy dom duszy”. Po twojej recenzji widzę, żeby nie zabierać się za lekturę przy jedzeniu kolacji…
Po coś wymyślono zasadę, że przy jedzeniu się nie czyta i nie chodziło zapewne tylko o ochronę książek przed zaplamieniem masłem:D
Jaką zasadę?!
No dobra, zasada nie obowiązuje osób bezdzietnych, ja muszę świecić przykładem, niestety:P