W okresie międzywojennym, gdy na Europę coraz dłuższy cień rzucały faszyzm, nazizm i komunizm, gdy ograniczano swobodę wypowiedzi artystycznej i wolność intelektualną, we Francji kultura miała się znakomicie. Nic dziwnego, że kręgi paryskiej bohemy nieustannie zasilali artyści ze wszystkich stron kontynentu, uciekający przed ograniczeniami, a nawet prześladowaniami we własnych krajach. Paryż bez wątpienia stał się głównym centrum kulturalnym epoki.
Będąc mocarstwem w dziedzinie sztuk pięknych, literatury, piosenki czy mody, Francja była jednocześnie państwem toczonym przez polityczną słabość. Mechanizmy demokracji coraz słabiej się sprawdzały, coraz silniejsze stawały się wpływy wszelkich radykałów: skrajnej prawicy czy komunistów. Ta słabość legła u podstaw klęski Francji w starciu z Niemcami w 1940 roku. Nastroje swoich rodaków w tamtym okresie brutalnie podsumował Jean-Paul Sartre: „W 1939 roku baliśmy się śmierci, cierpienia za sprawę, która nas brzydziła. To znaczy za obrzydliwą Francję, skorumpowaną, niesprawną, rasistowską, antysemicką, rządzoną przez bogaczy i dla bogaczy; nikt nie chciał za to umierać, dopóty, dopóki – no, cóż – zrozumieliśmy, że naziści byli jeszcze gorsi”.
W nowych warunkach, po klęsce i podziale państwa na dwie strefy: okupowaną, w której znalazł się Paryż, i
nieokupowaną, rządzoną przez reżim marszałka Petaina, ludzie kultury musieli zająć jakieś stanowisko wobec otaczającej ich rzeczywistości. Publikować i występować w ramach dopuszczonych przez okupanta i rząd Vichy, czy raczej zaszyć się gdzieś na uboczu, złamać pióro i pędzel, skupić się na przetrwaniu trudnych czasów? Pokazywać się na przyjęciach w ambasadzie niemieckiej i odwiedzać Berlin w charakterze przedstawicieli francuskiej kultury, czy próbować stawiać opór, wykorzystać swoje talenty w walce z najeźdźcą? Czy przeważy konformizm, czy raczej przywiązanie do wolności? Czy można pisywać do reżimowych gazet, gdy równocześnie artyści żydowskiego pochodzenia są prześladowani, wyłapywani i wysyłani do obozów?
Paryskie kabarety i teatrzyki ruszyły pełną parą już w grudniu 1940 roku. Edith Piaf i Maurice Chevalier jeździli do Niemiec, by śpiewać dla francuskich jeńców wojennych, filmowcy przenieśli się na Lazurowe Wybrzeże, by kręcić rozrywkowe filmy, Louis-Ferdinand Celine wydawał nadal, tak jak przed wojną, antysemickie paszkwile, a Colette zamknęła się w swym paryskim mieszkaniu, ukrywała męża Żyda i pisywała opowiadania do prasy literackiej. Maleńkie grupki intelektualistów próbowały walczyć, wydając podziemne gazetki i rozprowadzając ulotki. Przedstawiciel Stanów Zjednoczonych starał się ułatwić emigrację jak największej liczbie ludzi kultury, a jego rodaczka, Florence Gould, prowadziła w Paryżu salon, w którym spotykali się zajadli faszyści, antysemici, Niemcy, ale też konformiści czy członkowie ruchu oporu.
Alan Riding napisał solidną, dobrze udokumentowaną historię francuskiej kultury w warunkach szczególnych. Nie potępiał, nie oceniał, przedstawił fakty, podkreślając przy okazji, jak różne były motywy twórców, którzy decydowali się na współpracę z okupantem lub reżimem Vichy, jak rozmaicie po wojnie oceniano te same postawy: jednych potępiano, innym wiele uszło płazem. Podsumowanie, pod znaczącym tytułem „Zemsta i amnezja”, to jeden z najciekawszych momentów książki. Znakomite są też rozważania wstępne: rys dziejów przedwojennej Francji ze szczególnym uwzględnieniem kultury, omówienie sytuacji kultury między wypowiedzeniem wojny Niemcom w 1939 roku a klęską w czerwcu 1940 roku i opis reakcji świata kultury wysokiej i popularnej na upadek Francji. Mniej pasjonujące jest omówienie sytuacji w poszczególnych dziedzinach kultury: filmie, teatrze czy muzyce, gdyż przedstawiane w nich osoby w większości nie są, jak mi się wydaje, powszechnie znane. Rzecz jasna, ciekawiej wypadają partie poświęcone literaturze, które zachęciły mnie do poznania „Obcego” Camusa (uznawanego za najwybitniejsze francuskie dzieło powstałe w czasie okupacji), wniknięcia w twórczość Sartre’a czy Irene Nemirovsky, pisarki żydowskiego pochodzenia, która zginęła w Auschwitz, zostawiając niedokończoną „Francuską suitę”, wielki fresk epoki, wydany dopiero w 2004 roku.
My, Polacy, pochlebiamy sobie, że byliśmy narodem bez Petaina i bez Quislinga, wygodnie zapominając o tym, że Hitler nie był zainteresowany polityczną współpracą z Polakami, miał zupełnie inne plany wobec ziem polskich i ich mieszkańców. Brak kolaboracji politycznej nie oznaczał jednak, że nie dochodziło do współpracy w sprawach mniejszych, choć często kosztujących życie jednostek: czy to składania donosów do Gestapo, czy zarządzania przejętym majątkiem żydowskim. Tematy te od niedawna są szerzej obecne w pracach historycznych. Co prawda sytuacji w okupowanej Francji i tamtejszej stosunkowej swobody kulturalnej nie można porównywać do niemal całkowitej likwidacji kultury polskiej przez Niemców, to mam nadzieję, że książka Ridinga stanie się inspiracją do przygotowania podobnego opracowania dotyczącego Polski w latach 1939–1945.
Alan Riding, A zabawa trwała w najlepsze. Życie kulturalne w okupowanym Paryżu, tłum. Piotr Tarczyński, Świat Książki 2012.
Za przesłanie książki dziękuję wydawnictwu Świat Książki.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 452 razy, 3 razy dziś)
Like this:
Like Loading...
Niecierpliwie czekałam na Twoją recenzję tej książki, bo miałam przeczucie, że to wartościowa rzecz i wszystko wskazuje na to, że tak właśnie jest.
Z pochlebianiem sobie niestety nie powinniśmy przesadzać. „Pępek świata” R. Malczewskiego kończy się porażająco smutnym rozdziałem, którego temat przewodni to Goralenvolk. Koniecznie muszę na ten temat więcej poczytać.
I pędzę szukać „Niebieskiej latarni” Colette!
Wartościowa, kształcąca i inspirująca:) Colette należała do tych, którym po wojnie wybaczono wszystko, bo Colette, to Colette. Jej przewiny nie należały zresztą do szczególnie ciężkich.
O Goralenvolku mówiło się półgębkiem, to jeden z tematów przemilczanych, bo nie pasował do mitologii narodowej. Praca Wojciecha Szatkowskiego na ten temat ukazała się całkiem niedawno i od razu zdobyła nagrodę historyczną „Polityki”, też chętnie przeczytam.
Na temat Goralenvolku bardzo przyzwoicie pisali w „Bedzies wisioł za cosik” Kuraś i Smoleński, jakbyś szukała innych źródeł.
~ Zacofany w lekturze
Wczoraj zaczęłam czytać „Niebieską latarnię”. Zaskoczył mnie wstęp K. Dolatowskiej, w którym odżegnuje się od Klaudyn. Pisze nawet tak: „Wyszły w moim przekładzie, czego żałuję, ponieważ na pewno nie jest to Colette najwartościowsza ani najbardziej zasługująca na popularyzację. Dla swoich smaczków znalazły Klaudyny wielu czytelników i przykleiły pisarce etykietkę, którą bardzo chciałabym zerwać.”
Nie chcę bronić Colette, bo wiem o niej jeszcze stanowczo za mało, ale może jej rozchwianie, frustrację i chęć zaistnienia za wszelką cenę częściowo usprawiedliwia choroba, z którą pod koniec życia walczyła przez wiele lat (chroniczne zapalenie stawu biodrowego).
O książce Szatkowskiego słyszałam, chyba wyróżniono ją też nagrodą „Klio” na Targach Książki Historycznej. Zaciekawiła mnie, a po przeczytaniu Malczewskiego to już lektura obowiązkowa.
~ Ysabell
Bardzo Ci dziękuję! Na pewno będę szukać więcej źródeł, bo temat mnie zainteresował, choć jest gorzki i bolesny.
„Latarni” nawet nie zdążyłem dotąd przejrzeć, ale to smutne, że tłumaczka odcina się od własnej pracy, jakby się wstydziła. Co do postępowania Colette, to daleki jestem od jej potępiania (w końcu Colette, to Colette:D), te kilka wydrukowanych tekstów trudno uznać za kolaborację, tym bardziej że chroniła męża i zupełnie odcięła się od ówczesnego życia towarzysko-branżowego. Jest w książce zresztą znakomity cytat z epoki na temat motywacji pisarzy, przytoczę go wieczorem, bo nie mam książki przy sobie.
Tu raczej nie chodzi o wstyd tylko o poczucie winy wobec Colette: Dolatowska twierdzi, że za sprawą Klaudyn pisarka została w Polsce niesłusznie zaszufladkowana, a napisała kilka znacznie lepszych książek.
A za ten ciekawy fragment z góry dziękuję!
Zważywszy, że gdyby nie Klaudyny, to w Polsce pewnie nikt by o Colette nie pamiętał, to poczucie winy chyba przesadne. Szczególnie że niewiele więcej tej autorki wydano.
…A i to co wydano, przeszło tak raczej bez echa. :( Szufladkowanie bywa takie wygodne. Może dopiero zachwyty Marii Janion otworzyły niektórym czytelnikom oczy.
Toteż tłumaczka niepotrzebnie bije się w piersi, nie robi to dobrego wrażenia.
Mnie się podoba jej troska o to, żeby polscy czytelnicy docenili Colette, natomiast zdziwiło mnie brutalne spostponowanie Klaudyn. :)
Ja bym powiedział, że lepsza Klaudyna niż nic, ale widać tłumaczka miała inne zdanie:)
A wspomniane zdanie o pisarzach napisał w swym dzienniku Jean Guehenno, chyba wcale u nas nieznany, na wieść o tym, kto dał teksty do koncesjonowanego pisarza literackiego (m.in. Gide): „Gatunek pisarza nie jest największym spośród gatunków ludzkich. Niezdolny do długiego życia w ukryciu, sprzeda duszę, żeby zobaczyć swoje nazwisko w druku. […] Nie trzeba mówić, że ma mnóstwo dobrych wytłumaczeń. 'Literatura francuska musi przetrwać’. Wierzy, że to on jest francuską literaturą, która bez niego umrze”.
W ogóle to nie demonizowałabym tej nieszczęsnej Klaudyny. :)
Cytat przejmujący. Nie tylko „gatunek pisarza” pasuje do tej cierpkiej definicji. „Gatunek aktora” też.
Każdy gatunek twórcy pasuje.
Petain’a może nie mieliśmy ale kolaborantów nie brakowało także w dziedzinie kultury, w gdy Igo Sym zorganizował teatr to ktoś tam jednak grał i ktoś przychodził oglądać.
Oczywiście. Pisze o tym Tomasz Szarota w Okupowanej Warszawy dniu powszednim, jednak to u niego tylko fragment większej całości. Zresztą w teatrzykach może bardzo pełno nie było, ale w kinach i owszem, mimo że „tylko świnie siedzą w kinie” i mimo groźby zagazowania kina czy innych nieprzyjemności. I Riding, i Szarota podkreślają eskapistyczną rolę takich rozrywek jak kino czy teatr – i żadne zakazy nie miały szans, żeby ludzi stamtąd odciągnąć.
moje absolutne must-have w najbliższym czasie :)
Trochę obok tematu napiszę: wczoraj czytałam wypowiedź Konwickiego, który mówił, że z naszym romantycznym nastawieniem: Idź, walcz i pięknie polegnij (przy czym sam TK mówił tak i o sobie) nie było mowy o takiej okupacji jak we Francji właśnie. To tak w kontekście naszych częstych zarzutów wobec Francuzów, Czechów itp., że w czasie wojny „siedzieli cicho”.
Tylko nie zapominajmy, że u nas, nawet gdybyśmy siedzieli cicho, i tak byłoby inaczej niż u Francuzów. Warunki okupacji narzucali Niemcy i nie miało to nic wspólnego z postawą okupowanych. W przypadku kultury francuskiej chodziło głównie o odebranie jej dominacji i skierowanie w stronę czysto rozrywkową, u nas chodziło o zabicie kultury w ogóle, poza najniższą szmirą. Wątpię, czy Nałkowska, nawet gdyby chciała, miała szansę wydać cokolwiek w oficjalnym wydawnictwie – chyba że byłaby to książka „365 obiadów z obierków po kartoflach”.
Byłoby inaczej, bo Hitler przeznaczył nam inne miejsce w swoich planach. Taka nasza dola.
I jak zwykle byliśmy bici poniżej krzyża:(
Książka czeka na przeczytanie zakupiona po którejś z entuzjastycznych recenzji na blogach. Już u kogoś to pisałam – oglądałam niedawno program poświęcony aktorom występującym w czasie okupacji i motywom ich działań, w którym członek sądu koleżeńskiego oskarżającego i skazującego po wojnie na zawodowe nieistnienie wyrażał wątpliwość, czy wszystkie wyroki były słuszne, czy można porównać granie u okupanta z wykonywaniem innej pracy u okupanta oraz to, że należałoby rozróżnić tych, którzy kolaborowali od tych, którzy z różnych powodów grali (a w innych przypadkach śpiewali, pisali, ….) Bardzo jestem ciekawa tej książki, choć pewnie z powodu małej znajomości nazwisk elity kulturalnej we Francji bardziej ciekawiłaby pozycja dotycząca analogicznej sytuacji w Polsce.
Guciamal: faktycznie, każdy przypadek należałoby rozpatrywać indywidualnie, chociaż Riding pokazuje, że rzadko tak było – kryteria kolaboracji były niejasne, to, za co karano jednym, innym uchodziło płazem. Czasem karano za drobiazgi, podczas gdy poważniejsze przestępstwa pomijano. We Francji doszło zresztą do „dzikich” czystek, samosądów na kolaborantach. O przypadkach polskich też bym chętnie poczytał, ciekawe, czy zachowały się akta tych sądów koleżeńskich, bo na pewno zachowane są akta sądów powszechnych, które sądziły ludzi współpracujących z okupantem.
Polecam opowiadanie (i film) „Jak być kochaną” Brandysa o aktorce, która grała w teatrzyku podczas okupacji, żeby chronić ukochanego ściganego przez Gestapo. Rola Krafftówny w filmie – niedościgniona.
Plan był, żeby pominąć ten tytuł. Nowy plan jest, żeby nie pomijać jednak. Plan pęka w szwach ;)
Nie pomyślałam w ogóle, czytając „Obcego”, że ma coś wspólnego z wojną. Riding może tutaj ciekawy kontekst zarysować.
Przykro mi z powodu zmiany planów:) Ja sobie przeczytam Obcego z kontekstem i jestem ciekaw, co z tego wyjdzie. Przynajmniej od Ridinga dowiedziałem się, skąd Camus wziął się w Afryce:P
Nad tym również nie myślałam. Sądziłam, że to miało związek z francuską dominacją w Algierze – tak tłumaczyłam sobie każdego Francuza w Afryce, do dziś ;P
To powiedz jak to było naprawdę, bo zanim natrafię na książkę Ridinga, mogę odświeżyć Camusa mądrzejsza o okoliczności. Choć wątpię by cokolwiek mogło złagodzić fatalizm w jego prozie.
Ja już książkę na półkę schowałem, a Ty zadajesz podchwytliwe pytania, nieładnie :P Historia mało dramatyczna, Camus mieszkał w Paryżu, wywalono go z partii komunistycznej, w 1940 roku zamknięto gazetę, w której pracował, załapał się na krótko do innej, ale też go wywalili i wrócił z żoną do rodzinnej Algierii. Doczytałem się, że Obcego zabrał ze sobą w walizce z Paryża. Pracował jako nauczyciel w Oranie. W 1942 roku z powodów zdrowotnych przeniósł się pod Lyon i tam zaczął pisać Dżumę.
Nie wiem, czy tylko ja jestem niedokształcony, czy to mało znana informacja, ale Mały książę to też dzieło wojenne i na dodatek powstałe na wygnaniu w Stanach Zjednoczonych.
Gimnastyki przy regale nigdy za wiele ;P Dzięki za odpowiedź. Co dla nas nie brzmi dramatycznie (na horyzoncie brak pościgów w helikopterach), nie było raczej sielanką z perspektywy samych zainteresowanych jak sądzę.
Nie wiedziałam, że Camus należał do partii komunistycznej. W Abecadle Miłosza poeta dobrze go wspomina, nawet wyróżnia ciepłym słowem rzec by można, z czasów swojej francuskiej emigracji. Sądziłam, że chodzi o antykomunistyczne poglądy. Muszę doczytać, bo już wtedy zainteresowało mnie wyjątkowo łaskawe potraktowanie pisarza przez surowego jednak w ocenach Miłosza.
Twórczość Saint-Exupery’ego to w sumie mapa świata: MK w Stanach, Twierdza w Afryce, Nocny lot w Ameryce Płd. Ale ostrzegam, że bliższe poznanie jego osoby skutkuje odarciem pewnego mitu z całej otoczki magii. Za to lektura dostępnych u nas książek o pisarzu to całkiem barwny portret epoki: „Pamiętnika róży” Consuelo de Saint-Exupery oraz „Antoine i Consuleo de S-E. Legendarna miłość” Vircondelet – ta druga pozycja to zarazem album zdjęć i bibelotów pary. Obie książki z grubsza portretują pisarza, choć nie brakuje im wad i duża część materiałów się powtarza. Ale życie pisarz miał barwne, choć nie tak grzeczne i mądre jak przystało na głosiciela prawd wielkich ;)
Camus to się w ogóle w tej Algierii urodził i do Paryża się przeflancował dopiero.
Do partii należało wielu, a potem się nawzajem z tej partii wyrzucali. Takie gierki intelektualistów na zgniłym Zachodzie:P
Nie należę do wielbicieli Małego Księcia, chociaż zupełnie nie wiem czemu, postać autora więc magii dla mnie nie ma, ale dzięki za podpowiedzi. Tyle że przed biografiami powinienem ewentualnie powtórzyć Księcia i ocenić na nowo skąd ten mój brak euforii się bierze.
Mieli jednak to szczęście, że ich gierki kończyły się w Algierze, a nie na pustkowiach Azji. Bo w sumie wszędzie to samo jeśli chodzi o ideologie i ich nosicieli.
Lektura MK nie jest konieczna przed biografią Exupery’ego. W jego życiorysie to zaledwie epizod literacki, i to taki finałowy bardziej z tego co pamiętam. Za to bardzo dobrze czyta się o burzliwym życiu w międzywojniu, z wytyczaniem map Ameryki Południowej z pokładu pierwszych aeroplanów, podróżami transatlantyckimi, arystokratyczną rodziną z silną postacią matki na czele, zabawianiem Paryża swoimi wybrykami, ciągłymi awanturami i wojażami gdzie się da. Biografia na miarę tamtej epoki: ekstrawagancko, dekadencko i z polotem. Nic wspólnego z wykładnią MK tak naprawdę :)
Dlatego że groził im Algier, a nie Semipałatyńsk, panowie bawili się tak dość długo:P
Nader kusząco przedstawiasz te biografie; lotnictwo to co prawda nie mój konik, ale już na dekadencję mogę się skusić:)
Lotnictwo jako nowy sposób na przygodę w tamtych czasach, loty nad wciąż nieznanymi górami Ameryki Południowej czy pustyniami, wyścigi i popisy – to taki bardziej smaczek epoki ;)
Wadą wymienionych książek jest to – i wolę ostrzec – że to nie są jako takie biografie SE, ale jak wynika z tytułów, opisy jego bardzo burzliwego związku z Consuelo, latynoską pięknością. Obie zaczynają się więc już w jego dorosłości i ciągną losy obojga kochanków aż do śmierci SE. Nie wiem nawet czy po polsku ukazała się pełna biografia pisarza. Ale z tych dwóch książek i tak wyłania się bardzo ciekawy obraz pisarza, bo nie brak informacji o jego pracy literackiej, pomiędzy przygodami i ekscesami. To zupełnie nie jest autor MK, którego wszyscy zdają się widzieć po lekturze jednej małej książeczki ;) I dlatego warto przeczytać, mimo wszystkich ułomności tych książek. Consuelo zresztą również ciekawie patrzy na Paryż dwudziestolecia jako obca zza oceanu.
W sensie: zachęcam, ale ostrzegam :))
Rzeczywiście, lotnicy byli półbogami, to w literaturze widać. Mogą być opisy romansu, nie mam nic przeciwko, szczególnie jeśli są dodatkowe smaczki. Dzięki za zachęcenie:)
Dzień dobry,
Pozwolę sobie na wielki kwantyfikator. Wszyscy tęsknimy za taką kulturą. Z jednej strony- z drugiej edukacja formalna zabija wielkie postaci z przedstawicieli/ przedstawicielki sztuki, kultury, nauki.