„Zarabiamy, śmiejąc się” (Tadeusz Wittlin, „Ostatnia cyganeria”)

Ostatnia cyganeria

 

Piękne to musiały być czasy dla literatów, rysowników i wszelkiej maści artystycznych duchów. Biesiadowało się w barach, kawiarniach raz na koszt własny, raz na rachunek zamożniejszych kolegów, omawiając wzniosłe sprawy ducha, a do stolika nieśmiało, żeby nie zburzyć tej intelektualnej atmosfery, podchodzili wydawcy, redaktorzy, dyrektorzy kabaretów czy producenci filmowi, by wsunąć temu i owemu do kieszeni zaliczkę na opowiadanie, skecz, piosenkę czy scenariusz, koniecznie z happy endem. Gdzieś tam za drzwiami „Adrii”, „Oazy” czy Hotelu Europejskiego trwał kryzys, panowało bezrobocie, czaił się autorytaryzm i cenzor z nożycami, ale te elementy nie przebijają się przez mgłę sentymentu, w jaką spowił swe wspomnienia Tadeusz Wittlin. I właściwie trudno mu się dziwić, że po kilku dziesięcioleciach na emigracji miał ochotę przywoływać z pamięci tylko to, co najmilsze i najzabawniejsze.


Warszawska cyganeria

Tadeusz Wittlin skończył co prawda prawo i nawet nieco pracował w zawodzie, jednak za swe główne powołanie uznał pisarstwo. Miał na koncie utwory poważne, ale nie stronił też od lżejszej i – nie ukrywajmy – lepiej płatnej twórczości. Współtworzył tygodnik satyryczny „Cyrulik Warszawski”, pisywał humoreski, skecze kabaretowe, teksty do amerykańskich szlagierów czy scenariusze filmowe. Z racji tej urozmaiconej działalności miał szeroki krąg znajomych; przez karty książki przewijają się między innymi Julian Tuwim, Wiech, Marian Hemar, Zuzanna Ginczanka, Józef Wittlin, Tadeusz Breza, Konstanty Ildefons Gałczyński, Zbigniew Uniłowski, Światopełk Karpiński, Eryk Lipiński i Kazimierz Rudzki. W tle przemykają Maja Berezowska i Witold Gombrowicz. Towarzystwo to barwne, pełne nieprzeciętnych indywidualności, charakterystycznych typów, o których Wittlin opowiada obszernie i smakowicie, przybliżając epizody, w których uczestniczył, ale też te znane sobie ze słyszenia. Wszystko tonem lekkiej, dowcipnej gawędy o dość luźnej strukturze. Rozdziały dotyczą jednego wydarzenia albo zbierają wspomnienia o jednej osobie lub kręgu towarzyskim, obejmując chyba głównie lata trzydzieste ubiegłego wieku – chyba, bo autor stroni od dat i tylko po aluzjach można próbować odtwarzać chronologię – aż do września 1939 roku, kiedy cały świat „ostatniej cyganerii” runął w gruzy.

Cenzura i siulejek Achillesa

„Zarabiamy, śmiejąc się” – powtarza Wittlin słowa swojej matki, która tak podsumowała zajęcie syna. I z jego wspomnień można odnieść wrażenie, że lekka Muza w przedwojennej Polsce miała się faktycznie nieźle, zamówienia sypały się ze wszystkich stron, a zleceniodawcy zawsze okazywali się wypłacalni. Być może Wittlin miał szczęście i wyrobione stosunki, być może wyparł okresy, kiedy nie miał grosza w kieszeni (chociaż czas prawdziwej biedy po śmierci ojca pamiętał dobrze), być może umiał chwytać okazje. W sumie jednak przebywamy w świecie lekko odrealnionym, jakby zamieszkujący go pięknoduchowie nie zwracali uwagi na sytuację polityczną, społeczną czy gospodarczą. Że tak nie było, świadczy choćby to, że Wittlin wstawiał się u komendanta policji za Aleksandrem Watem, którego jako komunistę prewencyjnie aresztowano przed każdym 1 Maja; mamy też napomknienia o cenzurze – choć raczej obyczajowej niż politycznej, czy emocjonalny rozdział o śmierci marszałka Piłsudskiego. Z racji bliskich stosunków łączących Wittlina z Uniłowskim nieco więcej dowiadujemy się o skandalu, jaki wybuchł po opublikowaniu przez tego ostatniego opowiadania Dzień rekruta. Poza zarzutami szargania świętości narodowych autora spotkała dotkliwsza kara – stracił stypendium MSZ umożliwiające mu pobyt w Brazylii. Zdecydowanie jednak więcej miejsca w „Ostatniej cyganerii” zajmują opisy współpracy z Tuwimem i Wiechem przy przygotowywaniu ich książek, historie o pracy w redakcji „Cyrulika Warszawskiego” i o ogólnie pojętym życiu towarzyskim i zawodowym. Anegdota goni anegdotę, w powietrzu świszczą ploteczki i złośliwostki, a kawały, jakie płatali sobie artyści wciąż bawią. I dla takich momentów czytamy podobne wspomnienia: żeby poznać rodzinę Kazimierza Rudzkiego (przyjaźń Wittlina z Rudzkim przetrwała zresztą aż do śmierci tego ostatniego), posłuchać o awanturach, jakie „niepoważnemu” literatowi Tadeuszowi Wittlinowi robił „poważny” literat Józef Wittlin, poznać losy scenariusza do filmu ze Smosarską w spodniach i koniecznie z happy endem albo sposób pisania powieści w odcinkach. Ileż radości jest z czytania, jak „życzliwi” koledzy uwalili Gombrowiczowi popłatną karierę autora brukowej literatury albo jak Eryk Lipiński zamalowywał „siulejka Achillesowi”, a Gałczyński grał „w pranę”.

Płonie nasza młodość

Aż wreszcie przyszło lato 1939 roku, piękne, ale pełne niepokoju, i wrzesień, kiedy dosłownie wszystko się zawaliło:

Spopielają się nasze żarty i piosenki, dowcipy, kalambury, satyry, epigramy, fraszki, scenariusze i kpiny, nasze Wesołe Syreny, nasze randki, tańce i flirty. Czernieją w płomieniach IPS’y, SIM’y, Zodiaki, Ziemiańskie, Bary Europejskie, Wróble i Cafe Cluby. Płonie nasza Warszawa i nasza młodość, rozsypują się nasze marzenia i ambicje, manuskrypty naszych poematów i powieści, te już gotowe do druku i te jeszcze nie napisane, nasze plany na przyszłość i nasze ideały. Ginie ostatnia cyganeria warszawska.

Ten cytat każe zapomnieć o wszelkich zastrzeżeniach i zarzutach, bo trudno wymagać ścisłej chronologii i pogłębionego tła od pisarza, który chce w ostatniej chwili utrwalić swą młodość i przyjaciół oraz beztroski czas, kiedy wszystko wydawało się możliwe. Nostalgia łagodzi kanty rzeczywistości, a łza wzruszenia odbiera ostrość widzenia nie tylko autorowi, ale i czytelnikom.

Tadeusz Wittlin, Ostatnia cyganeria, Czytelnik 1989.

(Odwiedzono 1 762 razy, 1 razy dziś)

24 komentarze do “„Zarabiamy, śmiejąc się” (Tadeusz Wittlin, „Ostatnia cyganeria”)”

  1. Zawsze kiedy czytam takie wspomnienia sprzed lat zazdroszczę tych kawiarnianych spotkań, tych dyskusji nad połówką małej czarnej (bo na całą grosza brak) i ogólnie tej międzyludzkiej bliskości. Teraz wszyscyśmy poumykani w czterech ścianach, a życie towarzyskiej zapewnia nam parę cali wyświetlacza LCD. To smutne :(

    Odpowiedz
  2. Myślę, że w kawiarni Czytelnika też bywało interesująco. A w przywołanym SPATIFie to już na pewno, przynajmniej tak sugerują liczne anegdoty.;)
    Dzisiaj chyba za szybko żyjemy na takie posiedzenia i rozmowy.

    Odpowiedz
    • W Spatifie chyba bywało weselej, w Czytelniku bardziej inspirująco. Swoją drogą, poczytałbym coś w stylu Wittlina o tych dwóch miejscach. Co do posiadywania, to faktycznie, wszyscy wciąż gonią terminy, nawet na zwykłą kawę się trudno umówić.

      Odpowiedz
  3. To niespodziewane załamanie szczęśliwej młodości, radości z życia oraz pięknego lata z pewnością jest świetnym tematem na książkę

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.