Najpopularniejszym typem na warszawskim torze wyścigowym jest niejaki pan Boczkowski. Wszyscy go znają, wszyscy się o niego pytają.
– Czy nie widział pan tu pana Boczkowskiego?
– Pan Boczkowski to panu zaraz załatwi.
– Ten pan Boczkowski to bardzo porządny chłop!
Takie i tym podobne zdania słyszy się stale wśród grającego narodu przy kasach, przy bombie i na paddocku. Dla nie wtajemniczonych w sekrety toru wyścigowego pan Boczkowski jest figurą legendarną i tym ciekawszą, że każdy z graczy inaczej go określa. Według jednych, ma to być szczupły blondyn w meloniku, inni znów twierdzą, że to rudy facet w amerykańskich okularach, według zdania jeszcze innych, pan Boczkowski wygląda na starego wicehrabiego, a co najmniej przypomina kelnera z „Adrii”.
Kto wie, czy by ta drażniąca tajemnica w ogóle została wyjaśniona, gdyby nie skromna sprawa o dwa złote w sądzie grodzkim. Tu się dopiero okazało, że przede wszystkim pan Boczkowski ma zeza, nosi jesionkę w szerokie kraty, jest kruczowłosym brunetem z wąsikiem, a co najciekawsze – nazywa się Moniek Frajkind.
Okoliczności te wyszły na jaw przy okazji rozpatrywania pretensji pana Tomasza Kobziaka o przywłaszczenie dwu złotych w następujących okolicznościach:
– Proszę Wysokiego Sądu, było tak: jeden mój znajomy, którego teściowa zapoznała się w maglu z ciotką chłopaka stajennego Piskorka, powiedział mnie w sekrecie, że w niedziele Jeronia ma murowany wyścig. To, ma się rozumieć, wzięłem cztery złote w kieszeń i poszedłem na wyścigi. Człowiek jestem rodzinny, więc na hazard puszczać się nie mogie, znakiem tego, myślę sobie, trzeba postawić skromnie dwa złote u Boczkowskiego.
– Dobrze, ale co to ma wspólnego ze sprawą? Cóż to za Boczkowski? – przerwał panu Kobziakowi sędzia.
– Właśnie ten pan.
– On się nie nazywa Boczkowski, tylko Frajkind.
– Faktycznie nazywa się Frajkind, ale na wyścigach się zatrudnia jako Boczkowski.
– Nic nie rozumiem.
– Zaraz panu sędziemu wytłomacze. Boczkowski dlatego, że na boczki stawki przyjmuje.
– A więc bokmacher?
– Właśnie, tylko się mówi Boczkowski, ze względu na delikatność wobec policji państwowej. Otóż ja temu panu Boczkowskiemu mówię wyraźnie: „Szanowny panie B, dwójeczka stoi na Jeronii”. I rzeczywiście, Jeronia przychodzi jak chce, a ten pan nie chce mnie wypłacić i mówi, że ja stawiałem na Emocje. Wysoki Sąd zna tego łacha, czy jest możliwość, żeby on wygrał na dwa tysiące czterysta metrów przy mokrem torze? Wykluczone, i ja za stary gracz jestem, żebym taką pomyłkie mógł popełnić, tu jest jawna granda!
– Przede wszystkim ni ma mowy, żebym ja byłbym Boczkowski. Się nie zatrudniam z tem. Po prostu można powiedzieć, zapalony grajek sportowy jestem i lubię wygrać te parę złotych, jak każdy. Pan Kobziak mi prosił, żebyśmy zagrali do spółki Emocje, to wzięłem dwa złote i razem przegrywaliśmy. To co, pójdę bić głową o barierkie, się podrzucę pod tramwaj, tak? Trudno, się stało i proszę uniewynnienie bez zawieszenia kary.
Sąd po rozważeniu tych zeznań doszedł do wniosku, że nie może być mowy o orzeczeniu przestępstwa przywłaszczenia dwu złotych, gdyż za mało zebrano na to dowodów, wobec czego pana Frajkinda uniewinnił.
Wyrok został przyjęty z ulgą przez kilku obecnych na sali „panów Boczkowskich”.
Hala kasowa pod trybuną główną na warszawskim Służewcu. |
Wiech, Śmiech śmiechem, Warszawa 1968.
trochę jak wielki gatsby ;)
Zupełnie identyczny, że też do tej pory nikt na to nie wpadł!
Ale Gatsby nie miał zeza. Chyba.
Bo to był Gatsby po okulistycznym zabiegu operacyjnym. Przed nim miał zeza i nazywał się Boczkowski vel Frajkind. Nic dziwnego, że zmienił nazwisko – Wielki Boczkowski lub Wielki Frajkind – przecież tego nikt by nie kupił!
No to wszystko jasne :P
I tak po prostu uniewinnił? I to bez zawieszenia kary? A opinie biegłych? A zeznania postronnych i obiektywnych świadków? Na pewno Sąd się przestraszył, że oberwie jakąś końską namiastką tortu, stąd wydał taki skandaliczny i tendencyjny wyrok!:P
W niegdysiejszym sądzie grodzkim się nikt nie patyczkował i nie rozdrabniał, jak widać. Czyli o wyższości przedwojennego sądownictwa nad dzisiejszym :P
Chociaż kaliber spraw został w większości przypadków ten sam. Zwróciłabym tu uwagę zwłaszcza na miejsce zapoznania się przez teściową jednego znajomego z ciotką chłopaka stajennego Piskorka – bez magli (dosłownie i w przenośni) sądy polskie umarłyby z nudów!:P
Teraz już nie ma magli, tylko anonimowe placówki maglujące. O ile w ogóle. A prawdziwy ręczny magiel to jedno z fajniejszych i bardziej przerażających wspomnień z dzieciństwa, choć niestety plotek tam nie uskuteczniano:(
Toteż pisałam, że w przenośni! Pójdź do jakiegokolwiek urzędu, gdzie pracują prawie same kobiety (tak, wiem co piszę i wiem jakiej jestem płci), a zrozumiesz co miałam na myśli.
Prawdziwy magiel też bardzo lubiłam, choć wcale mnie nie przerażał. Najfajniej było zimą, kiedy i pranie, i ja jechaliśmy na sankach:)
Nie muszę chodzić, mam niemal na co dzień:) W maglu odczuwałem jednocześnie nieprzepartą chęć, żeby włożyć rękę w maszynę i potworny lęk, że mnie zmiażdży.
Ja za młodu bałem się maglownicy bo wypełniała prawie całą piwnicę i sięgała pod sufit więc robiła przytłaczające wrażenie a i nie dawałem rady jej kręcić bo byłem za mały.
I w skrajnym położeniu ta wielka skrzynia dotykała ściany, więc biada temu, kto przebiegał obok:)
A ja ani magla, ani wyścigów w życiu nie zaznałem. Tego pierwszego z wyjątkiem sfeminizowanego miejsca pracy, rzecz jasna.
Sfeminizowane miejsce pracy to jednak nie to samo, co mroczna piwnica z czymś takim: http://3.bp.blogspot.com/-YP2bSHl0BPY/UNmWOfGkAqI/AAAAAAAAMvk/FAS6aleoaSU/s1600/Magiel+r%C4%99czny+Zabytkowe+maszyny.jpg
i skarbonką na opłaty wmurowaną w ścianę:))
„Człowiek jestem rodzinny, więc na hazard puszczać się nie mogie” – ale cudne, zapisuję w zeszyciku ze złotymi myślami!
Hasło powinno wisieć w każdym szanującym się domu:))
Radar. On the internet know more, can be purchased and look
at this kind of Secura Turbocompresseur furnace
articles for action. These particular wheat are designed simply enough proper in
your ready-to-use variety.
Check out my web page: oven crisper sheets