Seweryna Szmaglewska, Czarne Stopy, ilustr. Zbigniew Lengren, Wydawnictwo Śląsk, 1981, s. 35. |
— Marek, leć no prędko po zapałki. Przynieś też od razu śledzie, ile tylko znajdziesz.
— Śle… Przepraszam!, co takiego, druhu drużynowy?
— Śledzie, patałachu. — Mówię wyraźnie: zapałki i śledzie. Coś takie oczy wybałuszył na mnie?! Ganiaj!
Marek odwrócił się. Wyraz niepewności malował się w jego rysach. Uszedł kilka kroków, obejrzał się, nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. Śledzie? Nagle stuknął się w czoło i skoczył szybko. Zniknął w gęstwinie krzaków.
Upłynęły może dwie minuty, a już zaczęto go niecierpliwie nawoływać.
— Prędzej, gdzie te śledzie? Poszedłeś po nie do stolarza?
Marek nadbiegł wreszcie potrząsając pudełkiem zapałek.
— Druhu drużynowy, melduję: w magazynie żywnościowym śledzi nie ma, są tylko piklingi. Kucharz kazał się dowiedzieć, ile potrzeba…
Wróble, co młóciły pobliski łan żyta, zerwały się nagle podcięte śmiechem całej gromady.
— O rany kota! Druhu! Takiego patałacha tośmy jeszcze między sobą nie mieli.
— Marek! A może w sklepiku wiejskim dostaniesz? Ganiaj. Zakup całą beczkę… Tylko żeby były dobrze nasolone!!! Chciał umocnić namiot pudełkiem zapałek i wędzonymi piklingami.
Małgorzata Musierowicz, Kwiat kalafiora, ilustr. Małgorzata Musierowicz, Nasza Księgarnia 1985, s. 5–6. |
Suknia była różowa.Na zgięciach i szwach tkanina migotała delikatnie i złociście. U dołu spódnicy tryskał tęczowymi iskrami ornament ze sztucznych brylancików. Wisiała na sinym manekinie w oknie wystawowym Domu Mody „Telimena” przy ulicy Armii Czerwonej w Poznaniu.
Kreacje tego typu nie podobają się na ogół wyrafinowanym elegantkom. Ale Ida Borejko do takich nie należała. Miała lat czternaście, była chuda, rudowłosa i odziana w za duże palto odziedziczone po starszej siostrze — Gabrieli.
— Chciałabym — powiedziała Idą Borejko gorącym głosem. — Chciałabym być brunetką. — Przykleiła nos do szyby wystawowej Domu Mody „Telimena” i pożerała wzrokiem błyszczące, różowe cudo konfekcyjne. — Gdybym była brunetką — dodała następnie — mogłabym malować usta na wiśniowo.
— A tak to nie możesz wcale — celnie odparła Gabriela, rosła i dorodna siedemnastoletnia sportsmenka o niebywale długich nogach. — Ida, dziecino, idziemy. Jestem głodna jak szakal.
Edmund Niziurski, Sposób na Alcybiadesa, ilustr. Zbigniew Łoskot, Nasza Księgarnia 1971, s. 199–200. |
Dla klasy nastały teraz wielkie dni. Rozpoczął się sławny w dziejach naszej budy okres Wielkiego Asocjacyjnego Bluffu. Triumfalne pochody z Alcybiadesem, zwane przemarszami Ósmej Legii, trwały odtąd nieprzerwanie. Utarł się już cały ceremoniał. W poniedziałki, środy i piątki, w dni lekcji historii, spotykaliśmy się z Alcybiadesem jeszcze na drodze do szkoły i odprowadzaliśmy go zwartą gromadą aż do drzwi pokoju nauczycielskiego, przygotowując grunt do kolejnego Dryfu. Następnie pojawialiśmy się znowu na pauzie przed lekcją historii. Zabieraliśmy mapy, plansze, aparat projekcyjny i kasety z filmami i maszerowaliśmy z Alcybiadesem do klasy. Pochody te budziły sensację w szkole, gdyż żadnego z profesorów tak tnie odprowadzano. Z chwilą gdy Alcybiades przekraczał próg klasy, popadał od razu w błogie oszołomienie wynikające z działania Haszyszu ciszy. Zanim odurzenie mijało, przystępowali do działania Stoicy. Stoikami Alcybiades nazywał żartobliwie uczniów, którzy wstawali do odpowiedzi. […] Prócz wyuczenia się bieżącej lekcji, do ich obowiązków należało przygotowanie tematu i materiałów do Dryfu.
Mógłbyś jakąś nieoficjalną klasyfikację przedstawić a na następnym razem wprowadzić głosowanie przez SMS-y :-)
PS. Mój egzemplarz „Chłopców ze Starówki” był z serii Biblioteka lektur szkolnych (ze stylizowaną głową sowy) też miał być na liście ale coś trzeba było wybrać :-)
Jasne, 3,66 zł za SMSa:)) Chłopców muszę powtórzyć, pamiętam tylko kilka epizodów i że ogólnie mi się podobało.
PS. Mój też z sową, z antykwarycznego kosza z książkami, których nikt nie chciał.
Bo kto by dzisiaj takie książki czytał, nie ma wilkołaków, czarów a i z seksem słabo, trochę się tylko bili ale co to znowu takiego wielkiego :-). Miałem trochę książek z tej serii – w pamięć wrył mi się zwłaszcza „Marcin Kozera” i „Wilczęta z czarnego podwórza” przynajmniej jeśli chodzi o tytuły bo z treścią to już nie bardzo :-)
Ja się zastanawiam, czy cokolwiek z mojej pracowicie zbieranej kolekcji książek dla dzieci i młodzieży spodoba się moim córkom. Mam wrażenie, że niedużo.
Dąbrowska była na liście lektur jeszcze do niedawna, a ja tego nie znam, bo moja polonistka nie omawiała. Nawet z grubsza nie wiem, o czym to jest.
„Marcin” to o dzieciach polskich na obczyźnie, „Wilcząt” już kompletnie nie pamiętam, zawsze jakoś kojarzyły mi się z klimatem książek Boguszewskiej. W sumie nic nie straciłeś. Też córkę usiłowałem zaszczepić swoimi dawnymi książkami – bez rezultatu, to jest chyba kolej rzeczy, niestety.
Ja stale podejmuję jakieś próby, ale raczej bez forsowania moich propozycji. Skoro Tytusy i Kajki mogą się podobać, to liczę, że i większe formy kiedyś trafią dziecku do przekonania:)
Tej różowej kiecki wcale nie pamiętam, ale potem to przecież Ida się malowała. Rzęsy na brązowo, pamiętam. Na ciemny brąz.
No ale to już było parę lat później:)
Moja córka właśnie przeczytała – „przymuszona” przez szkołę – Opium w rosole, bez szczególnej przykrości, ale i bez zachwytów. :) Dużo chętniej przeczytała Tomka w krainie kangurów, ale niestety na pierwszym tomie się skończyło…
Ale przynajmniej ma już jakieś pojęcie o tym, co czytali rodzice, może kiedyś sięgnie po więcej.