Focjusz (ok. 820–891) był bizantyńskim duchownym, człowiekiem wielce wykształconym i autorem licznych dzieł. Najważniejszym dla nas jest Biblioteka, której pierwotny tytuł w pełni oddaje charakter i zawartość tej pracy: Katalog i wykaz przeczytanych przez nas książek, których treść chciał dzięki nam poznać w ogólnym zarysie nasz ukochany brat Tarazjusz. Liczba ich wynosi trzysta pomniejszone o dwadzieścia jeden. Wśród streszczonych utworów znalazła się opowieść niejakiego Agatarchidesa o Morzu Czerwonym. Z niej zaczerpnął Focjusz opis egipskich kopalni złota.
23. W pobliżu Morza Czerwonego, tam, gdzie Nil, tworząc zakola i odnogi, wyraźnie skręca ku morzu i wpływa po prawej stronie na wielkie nierówności terenu, wyłania się z morza zatoka i wrzyna się do lądu; jest ona tak rozległa, że pas ziemi rozciągający się między wodami morską i rzeczną jest ścieśniony, podobny do wielkiego bagniska. Nieopodal morza znajdują się tereny, które zawierają duże złoża kruszcu zwanego szlachetnym; ma on zdecydowanie ciemną barwę, mimo to lśni takim blaskiem, że nic nie może się z nim równać; jego biel nie ma podobnej sobie.
24. Ludzie skazywani przez tyranów do kopalni złota, to ci, którym przypadł w udziale najnieszczęśliwszy los. Praca w kopalni należy do najbardziej okrutnego rodzaju niewoli. Jedni dzielą tam swój los z żonami i dziećmi, drudzy znoszą ten trud sami. Po tragicznym opisie ogromu ich nieszczęścia, któremu nie dorównuje żadne inne, autor wyjaśnia, w jaki sposób przebiega praca przy złocie.
25. W górach, w których znajdują się złoża złota, układa się drewno i rozpala ogień w miejscach urwistych, gdzie skała jest bardzo twarda; w ten sposób skrusza się ją i przystępuje do pracy. Tam, gdzie skała uległa skruszeniu, rozbija się ją za pomocą przecinaka kamieniarskiego. Na czele niewolników stoi robotnik, który dokonuje selekcji kamieni. Kiedy już utoruje drogę dla górników, cała praca ulega podziałowi między nieszczęsnych i zmuszonych do niej ludzi; dzieje się to w następujący sposób.
Najsilniejsi i młodzi uderzeniami żelaznych narzędzi rozbijają skałę lśniącą jak marmur. Uderzając nie stosują żadnej techniki, wykorzystują jedynie siłę mięśni; wycinają w skale liczne chodniki, które nie są proste. Złotodajne żyły idą bądź w górę, bądź w dół, albo w lewo, albo ukośnie, czy też w poprzek, prawie tak jak korzenie drzewa. Ci górnicy z przy wiązanymi na czole kagankami drążą skałę idąc za czymś w rodzaju białej żyły. Często zmieniając pozycję ciała wyrzucają odłamki skały na ziemię nie tak, jak im wygodniej i na miarę swych sił, lecz pod okiem dozorcy, który nigdy ich nie łaje i nie stosuje wobec nich kary bicia.
26. Do chodników wydrążonych przez górników wchodzą wyrostki, z trudem zbierają kamyki i wynoszą je z kopalni na zewnątrz. Przejmują je od nich ludzie starsi i liczni chorzy, po czym odnoszą je do tak zwanych nadzorców. Nadzorcy w wieku poniżej trzydziestu lat, mający siłę do rozbijania, biorą kamienne moździerze, w których żelaznymi tłuczkami kruszą starannie kamienie na drobne kawałki; największy z nich miał mniej więcej wielkość soczewicy. Następnie przekazują je od razu innym robotnikom. Praca kobiet zamkniętych w tym obozie wraz z mężami i dziećmi polegała na tym: w obozie stały jeden przy drugim czynne młyny; do nich kobiety wrzucały stłuczony kamień. Trzy kobiety stały po obu stronach korby młyna i tak mełły; ich ubranie przedstawiało straszny widok, gdyż zasłaniało jedynie wstydliwe części ciała. Mełły one dostarczony im, pokruszony kamień dopóty, dopóki nie zamienił się on w proszek.
Wszyscy, którym przypadł w udziale opisany los, woleliby umrzeć niż wieść takie życie.
Fragmenty młynów do kamienia z Bir Umm Fawakhir. 27. Proszek otrzymany w wyniku pracy kobiet odbierają tak zwani płukacze. Są nimi wykwalifikowani robotnicy umiejący doprowadzić całą pracę do końca dla potrzeb króla. Ich zadanie jest następujące: rozprowadzają zmielony kamień na szerokiej, płaskiej i gładkiej desce, którą umieszcza się nie w pozycji poziomej, lecz nieco pochyłej. Płukacze leją wodę i rozgniatają proszek rękami, początkowo lekko, potem silniej. W ten sposób, sądzę, ziemia rozmięka i spływa wraz z wodą po nachylonej desce; składniki cięższe i użyteczne pozostają na desce nieruchome. Po kilkakrotnym płukaniu płukacz zbiera ostrożnie proszek za pomocą miękkich i gęstych gąbek, czyści go przez jakiś czas i usuwa resztki substancji lekkich i miękkich pozostałych w porach gąbki; na desce pozostaje to, co wydzielone, ciężkie i błyszczące, a jest to metal ciężki i przemieszczający się z trudem z powodu swojej naturalnej wagi.
28. W ten sposób ów płukacz oczyszcza złoty piasek z zanieczyszczeń i oddaje wytapiaczom. Wytapiacze biorą zebrany w odpowiedniej ilości złoty piasek i wkładają według określonej miary i wagi do glinianego naczynia, w którym mieszają go w ustalonej proporcji z bryłkami ołowiu, grudami soli, dodając trochę cyny i otrąb jęczmiennych, po czym zamykają naczynie hermetyczną pokrywą, smarują ze wszystkich stron i ustawiają w piecu do wytopu przez pięć dni i pięć nocy bez najmniejszej przerwy. W następnym dniu poddają wytopioną w ogniu mieszankę lekkiemu ochłodzeniu, wlewają do innego naczynia i nie znajdują już żadnego składnika włożonego wraz z ziarnami złota; zastają jednolitą masę złota z niewielkim ubytkiem spowodowanym szlaką.
29. Śmierć wielu ludzi w kopalniach sprowadza się do tego, o czym mówiłem, mianowicie, jak gdyby sama natura chciała pokazać, że zdobywanie złota okupuje się wielkim nakładem znoju, jego zabezpieczenie jest trudne, zabiegi o jego posiadanie ogromne i że użytek złota daje w połowie przyjemność, a w połowie kłopot; sposób jego produkcji jest w sumie bardzo archaiczny.
Focjusz, Biblioteka, tłum. Oktawiusz Jurewicz, IW PAX 1999, s. 36–38.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 593 razy, 1 razy dziś)
Zastanawiam się, ile pozycji liczy „Katalog i wykaz przeczytanych przez Zacofanego w lekturze książek, których treść dzięki mu chcę poznać w ogólnym zarysie” i wychodzi mi, że to pokaźna liczba. :)
Ciekawe, czy widok tych roznegliżowanych pań, które mełły, był rzeczywiście „straszny” dla wszystkich. :)
Oczywiście dzięki jemu chcę poznać. :)
Ja się cieszę, z każdej książki, którą nie tylko Ty, ale każdy chce przeczytać za moją namową, ale nie sądzę, żeby to były ilości hurtowe:)
Natomiast nie sądzę, żeby wynędzniałem i spracowane niewolnice, nawet półnagie, stanowiły szczególnie atrakcyjny widok. Cały ten opis niewolniczej pracy w kopalni wydał mi się dość przerażająco aktualny, przy lekkich retuszach można by go odnieść do czasów dużo nam bliższych.
Hurtowe. Chyba kiedyś stworzę listę i gdzieś oskarżycielsko opublikuję. :)
To prawda, opis jest zatrważająco aktualny. Oglądałam kiedyś niesamowity film dokumentalny Michaela Glawoggera, „Śmierć człowieka pracy” i długo nie mogłam się po nim pozbierać.
Listę możesz stworzyć, sam chętnie poczytam. O jedno proszę: nie przysyłaj mi rachunku za kupione na tę okoliczność książki, bo zbankrutuję:)
W całym tym opisie jedno jest dość pocieszające: „dozorca, który nigdy ich nie łaje i nie stosuje wobec nich kary bicia”, chociaż mogło to dotyczyć jedynie górników.
Razem z Kasią z „Mojej pasieki” wpadłyśmy na pomysł akcji pobierania odszkodowań za wydatki pod wpływem blogowych recenzji, więc lepiej strzeż się, strzeż. :D
W tekście mowa o „wyrostkach”, ale obawiam się, że dzieci też pracowały. W ogóle opis tego obozu brzmi upiornie znajomo.
Może powinienem wykupić jakieś ubezpieczenie od ewentualnych pretensji zawiedzionych czytelników?
Dzieci pracowały na pewno, wystarczy, że sprzątały i nosiły wodę innym.
Zawiedzionych?! Rozentuzjazmowanych i uzależnionych! :)
W każdym razie to smutne, że historia lubi się powtarzać w taki sposób. Po zmianie kilku realiów to rzeczywiście bardzo uniwersalny opis.
Zakładam, że rozentuzjazmowani – w przeciwieństwie do zawiedzionych – nie będą się domagać zwrotu kosztów :P
W istnienie zawiedzionych wątpię. Rozentuzjazmowani będą domagać się jeszcze bardziej, z myślą o kolejnych zakupach inspirowanych notkami ZWL. :)
Liczyłem, że raczej nakłujesz moje nadmiernie rozdęte ego:P W kwestii odszkodowań pociesza mnie jedynie myśl, że propaguję nader tanie bestsellery, takie góra po pięć zł:)
…Nie licząc tych książek, które są kompletnie nie do zdobycia, vide słynne węgierskie kalesony. :)
Ostatnio czytałam powieść, w której bohaterka poddawała się zabiegom akupunktury ze wspaniałym skutkiem, więc nie wykluczam kursu nakłuwania. :)
No to był wyjątek, chętnie pożyczę:) A na nakłuwanie czekam z niepokojem:P
Zanim przystąpię do serii nakłuć, przedstawię stosowny certyfikat. Może są korespondencyjne kursy akupunktury. :)
A za propozycję pożyczki bardzo dziękuję, kiedyś z przyjemnością skorzystam!
W internecie są liczne kursy i szkolenia, coś na pewno by się znalazło. Przy okazji odkryłem, że istnieje akupunktura weterynaryjna, i to na dodatek w Lublinie. Chociaż nazwa salon „Laluś” jakoś nie budzi zaufania:P
Na pewno coś ciekawego wybiorę. :) Seansy akupunktury dla zwierząt chyba są poprzedzone intensywną hipnozą, bo nie wyobrażam sobie naszych futrzaków leżących nieruchomo plackiem w czasie kuracji. Domyślam się, że w salonie Laluś akcent pada na zabiegi upiększające. :)
Może zabieg rozpoczyna się od wkłucia igły w punkt odpowiedzialny za spokojne leżenie:) Wtedy reszta zabiegu przebiega bez zakłóceń, a przy okazji przystrzyże się grzywki i uczesze ogonki:P
Szczerze wątpię w istnienie takiego punktu, ale będę poszukiwać. :)
Owocnych poszukiwań :)
Dzięki. :)
Ja do nakłuwania zawsze jestem pierwsza, ale dzisiaj mi się jakoś nie chce, więc lepiej przytwierdź się mocniej do ziemi!:P
Obawiam się, że aktualność podobnych opisów ma charakter nieprzemijający. Taka ludzka zachłanna natura, że niektórzy zawsze będą chcieli więcej i najlepiej, nieważne jakim kosztem. Zresztą i sam Focjusz nie zrobił na mnie wrażenia szczególnie przejętego.
Focjusz to się nie miał przejmować, tylko detalicznie streszczać to, co przeczytał. Więc streszczał:) W sumie najlepsze są takie beznamiętne opisy, które mówią same za siebie.
Kopalnia i kamieniołom, to jak się wydaje, dwa miejsca, w których od zawsze wykańczano opornych. No i galery.
A co do nakłuwania, to przypomniał mi się właśnie fragment czytanej obecnie książki imć Jachimka, w której pewien szczur korporacyjny stosuje autoakupunkturę, kłując się w zadek :)
Co tylko potwierdza, że ludzkość ma mocno ograniczoną wyobraźnię i jak już się czegoś przyczepi, to na wieki.
Autokłucie w zadek odpada, zdecydowanie brzmi to mało przyjemnie:)
Ba, rasa z gwiazd w którymś z Thorgali więziła i wykańczała dumnych Wikingów w kopalniach węgla, więc to pomysł międzygalaktyczny nawet :P A autokłucie mało przyjemne, ale jako technika motywacyjna szalenie ponoć skuteczne :P
Ech, nawet kosmici małpują ziemskie rozwiązania:P
W kwestii technik automotywacyjnych – najbardziej lubię wizualizowanie sobie, co też nabędę za zyski z pracy, do której się motywuję. Najlepiej żeby to coś szeleściło i miało twardą oprawę:)
Dupa tam! Kindla miałeś kupić :P
To musiałbym odwalić chałturę stulecia:) I na pewno z taką wizją odwalałbym z pieśnią na ustach :P
Nie desperuj, Mirmiłku! Najtańszy kundel, to jakieś osiem Twoich szeleszczących i twardych :)
Licząc po moich ulubionych dyskontowych cenach, to niestety 11 twardych i 17 miękkich:( Hmm, chyba zacznę odkładać.
Odkładaj, odkładaj. Jak będziesz cierpliwy, to zobaczysz ile ebuczków można wyrwać za 9,90. Promocja goni promocję. Szkoda tylko, że tak mało książek naukowych i popularnonaukowych :(
He he, a ile fajnych staroci w papierze można mieć za 9,90 z przesyłką:))
A z, na przykład, Wolnych Lektur za free :D
Z Wolnych Lektur ściągam klasyki na telefon :)
Sam widzisz :) Ale na telefonie, to można w kulki pograć, a nie czytać. Pożyczyłem smarta od Kitka i zaraz mi palec usechł od kartkowania raz za razem. A 6” w einku, to już fajna rzecz. Ciekaw jestem Paperwhite, ale póki stary keyboard się nie rozpadnie, to nie ma szans, żebym zobaczył go w akcji :(
Nie wiem, czy w kulki można, bo nie mam żadnej gry:P A czyta się koszmarnie, ale od czasu do czasu można się przemęczyć, byle nie za często.