Dziś ich historia nie schodziłaby z pierwszych stron tygodników o życiu gwiazd. Ona: piękna, młoda, utalentowana i popularna dzięki swym pierwszym rolom, on o 22 lata starszy, przystojny, czarujący, inteligentny i już legenda sceny polskiej. Magdalena Zawadzka i Gustaw Holoubek. Ich związek przetrwał niemal czterdzieści lat oparty na miłości, szacunku dla indywidualności partnera, zaufaniu, wspólnych upodobaniach i poczuciu humoru.
Magdalena Zawadzka snuje ciepłą opowieść o swym życiu z Holoubkiem:
małych i wielkich radościach, smutkach, problemach, które jej mąż ze stoickim spokojem kazał przeczekiwać, artystycznych osiągnięciach, podróżach – i o ukochanym synu.
Momentami tekst przypomina uładzone i słodkie opowieści z kolorowych pism.
Dowiemy się, że Gustaw Holoubek wziął na siebie trzy obowiązki domowe: sprawdzał co wieczór, czy są zamknięte drzwi do mieszkania, nakręcał stary zegar po przodkach i co rano porządkował sypialnię. Był wielbicielem piłki nożnej i boksu – kiedyś na ulicy walnął w zęby dresiarza, który zaczepiał jego żonę. Na szczęście Magdalenie Zawadzkiej udaje się wyważyć proporcje: widzimy też Gustawa Holoubka jako aktora i reżysera – są opowieści o sposobach przygotowywania się do roli, podejściu do pracy nad spektaklem, uwielbieniu Szekspira czy dramatu romantycznego – ja także jako męża, ojca, przyjaciela: w tych partiach z każdego zdania przebija fascynacja Zawadzkiej niezwykłą osobowością męża i wielka miłość do niego; widać, jak cieszą ją sukcesy Holoubka, jak chłonie każdą chwilę z nim spędzaną, jak stara się zapewnić mu spokój i stabilizację. Autorka prześlizguje się, niestety, nad innymi aspektami biografii Holoubka: obowiązkami dyrektora teatru, posła na Sejm PRL, wymagającymi kontaktów z władzą, nieuchronnych ustępstw i kompromisów (zarysowanych nieco przy okazji ukazania starań o wystawienie sztuk Gombrowicza), trudnych decyzji – całego uwikłania w system, o którym tak znakomicie pisała Joanna Krakowska w biografii Haliny Mikołajskiej. Trudno robić z tego zarzut Magdalenie Zawadzkiej, w końcu spisywała własne wspomnienia i miała prawo dobierać materiał według swojego uznania, ale trochę szkoda, że nie zdecydowała się o tym więcej napisać.
Dość irytujący jest w tej książce styl
– zdania są okrągłe, nieco zbyt kwieciste i upstrzone wyświechtanymi zwrotami, a od czasu do czasu, przy wzmiankach o wydarzeniach najistotniejszych dla państwa Holoubków i wszystkich Polaków, uderzają w nieznośny patos (o powstaniu Solidarności czytamy: „Sierpniowy wielki solidarnościowy zryw, jednoczący cały naród, wsparty modlitwą i błogosławieństwem Papieża podczas jego pierwszej pielgrzymki w Polsce, »ruszył z posad bryłę świata«”). Niezbyt ciekawe są też refleksje z licznych podróży. Dużo lepiej książka wygląda od strony graficznej – zdjęć jest mnóstwo: okładek pism, fotosów z przedstawień, zdjęć z archiwum rodzinnego (na dwóch w tle widać regały z książkami, rozpoznawanie tytułów zajęło mi kilka długich chwil; jest też zresztą w książce nieco o upodobaniach literackich Gustawa Holoubka, który uwielbiał kryminały, a na półkach miał na przykład powieści Alistaira MacLeana).
Wspomnienia Magdaleny Zawadzkiej przeczytałem z zaciekawieniem, choć pozostawiły spory niedosyt w wielu kwestiach – nie miały w końcu zastąpić dogłębnej biografii Gustawa Holoubka. O tego rodzaju literaturze można mieć różne zdanie, w tym wypadku jednak
autorka osiągnęła rzecz trudną: złożyła hołd ukochanemu mężczyźnie,
równocześnie nie wznosząc mu spiżowego pomnika – starała się go, mimo widocznej w każdym zdaniu fascynacji, nie idealizować, nie poszła też wyłącznie w stronę anegdoty, lecz próbowała dać portret możliwie pogłębiony. Mimo iż nie do końca jej się to udało, to Magdalenie Zawadzkiej należy się duży szacunek.
Magdalena Zawadzka, Gustaw i ja, opieka literacka Zofia Turowska, Wydawnictwo Marginesy 2011.
Za przesłanie książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 1 513 razy, 1 razy dziś)
Like this:
Like Loading...
Wahałam się nad zaproszeniem do domu tej pozycji, ale chyba warto. Mam już za sobą (i przed sobą) „Holoubek. Rozmowy” M.Terleckiej-Reksnis, więc to może zrównoważy słabsze momenty, o których piszesz. Przecież Holoubka nigdy dość.:)
Ja z kolei poczytałbym coś w rodzaju tych wywiadów, nie mówiąc o tym, że nabrałem ochoty na powtórkę „Gangsterów i filantropów”:)
Holoubek policzkujący dresiarza – to widok trudny do wyobrażenia. :)
Na mnie duże wrażenie zrobiła jego wypowiedź o książkach w wywiadzie z Barbarą N. Łopieńską. Wydał mi się osobą bardzo oczytaną, o szerokich zainteresowaniach i kulturze widocznej w każdym słowie. Taki na pewno był. Raz miałam okazję podziwiać go w teatrze, w „Kupcu weneckim”. Kiedy wszedł na scenę, inni aktorzy po prostu zniknęli, a obsada była niezła.
Szkoda, że Zawadzka poszła w stronę cukierkowatości, ale przypuszczam, że bardzo zależało jej na pozytywnym wizerunku męża.
A co do obowiązków domowych to Holoubek raczej się nie przepracowywał. :)
Jestem ciekaw tego wywiadu, bo Zawadzka niestety dość ogólnikowo potraktowała temat książek. Zadziwiły mnie bardzo te kryminały, Macleany na półkach, bo raczej wyobrażałem sobie Holoubka z Kantem i Słowackim:) Te trzy obowiązki to są rzeczy, które robił regularnie, a zdarzało mu się wykonywać i inne czynności, ale faktycznie sporadycznie:)
Niestety, „Książek i ludzi” nie mam, ale to był jeden z lepszych wywiadów. Zrobiłam sobie ksero z kilku fragmentów, może mi się uda namierzyć.
Pod wpływem Twojej recenzji zaopatrzyłam się dziś w księgarni we „Wspomnienia z niepamięci” Holubka.:P Widzę, że pisze też o literaturze. Dokładnie obejrzałam też książkę „Gustaw i ja”. Rzeczywiście, strona graficzna robi wrażenie, ale fragmentów pod hasłem „Ja i Gustaw” zauważyłam sporo, nawet przeglądając.
Sporo jest też fragmentów „Ja, Magdalena”, w tym dość kuriozalny rozdzialik o modzie:P
Mnie ta książka wzruszyła, nie oczekiwałam po niej jakiegoś okrutnego obiektywizmu, nie zawiodłam się i nie zirytowałam. I jestem po prostu na plus
Na szczęście partii ciekawych jest więcej niż irytujących:) Tego typu wspomnienia mogą wywoływać odmienne wrażenia, jedni lubią taką literaturę mniej, inni bardziej.
Książki nie czytałam, ale w radiu była dosyć duża akcja promocyjna: fragmenty książki (czytane oczywiście przez żonę), a także rozmowa z panią Zawadzką. Powiedziała wtedy (może nie wprost), że pisać o jej mężu nie powinien właściwie nikt inny poza nią. A już przytaczać anegdoty, których jest bohaterem to już świętokradztwo.
W tym wszystkim (jaka by pani Magda była nieobiektywna i zapatrzona w wielkość męża) podoba mi się jej miłość do Gustawa: prawdziwa, bezgraniczna i jak widać ponadczasowa. Też tak chcę :)
Denerwują mnie wdowy, które roszczą sobie monopol na biografię i twórczość mężów. Już Czesław Niemen jest niemal produktem opatentowanym:( Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby o Holoubku ktoś napisał biografię w stylu książki o Mikołajskiej, tylko akurat wtedy na Zawadzką nie byłoby za dużo miejsca:P
Dlatego też tak mnie uderzyła ta jej uwaga. Myślę, że wynika to z obawy, że ktoś może spojrzeć na jej Gucia inaczej niż ona – idealna żona:P
Może raczej ktoś mógłby nie dostrzec w Holoubku takiego ideału, szczególnie w tych przemilczanych kwestiach politycznych.
Ja chyba też muszę przeorganizować swoje obowiązki domowe i wziąć na swe bary tyle samo, co wielki Gustaw, bo coś mi się widzi, że się obijam;)
Nie przepadam za tego typu książkami, bo czuję podskórnie, że nie będą do końca prawdziwe, zawsze przecież trzeba coś przygładzić, przyciąć, uporządkować.
A tak w ogóle, to nie widzę też głębszego sensu wchodzenia w prywatność wielkich ludzi, niech pozostaną autorytetami w swojej dziedzinie. Co ma do tego ich dom? Szanuję tych, którzy nie wywlekają wszystkiego na światło dzienne. Z Twojej recenzji wynika, że Zawadzka osiągnęła środek, ale w takim razie – nie widzę tu ani prawdziwego Gucia prywatnie (bo przecież wszystkiego i tak w życiu się nie dowiemy), ani służbowo.
Wciąż pojawia mi się w głowie lampka, że p. Zawadzkiej kasy brakowało, to napisała o mężu.
Taka lampka zapala się zawsze na widok książek gwiazd, gwiazdeczek i celebrytów, pewnie coś w tym jest:) Prywatności według mnie jest dość, służbowo blado wypada i tego mi najbardziej żal.
O, właśnie, lepiej to ująłeś. Z tego względu nie czytam książek o osobach żyjących, choćby i najświętszych, a i te pisane przez żyjących krewnych jadących na wspomnieniach też jawią mi się jako żerowanie. Nie wspominając już poradników typu – jak schudłem dwadzieścia kilo i z każdym dniem jestem coraz młodszy/młodsza.
Z drugiej strony – bardzo wielu ludzi chce czytać czy oglądać o znanych osobach. Z różnych powodów – z ciekawości najczęściej. Kiedyś usłyszałam, że od takich sław można się czegoś nauczyć. Ja tak nie uważam, bo ostatnio się dowiedziałam, że nic tak nie uczy jak doświadczenie własne.
Takie książki po to właśnie powstają: człowiek z natury jest ciekawy i lubi zaglądać w życie prywatne innych. A wiadomo, że książkę o kimś znanym i uznanym ludzie kupią. Pani Zawadzka zaspokoiła w ten sposób swoją potrzebę opowiadania o mężu, a czytelnicy dowiedzą się, co tam Gucio lubił jeść na obiad a czego nie.
Takie opowieści rzadko są obiektywne i chyba z takim podejściem trzeba się brać za czytanie.
Co do samej książki nie wypowiadam się, bo nie czytałam. Ale chyba za bardzo nie różni się od innych tego typu wydawnictw.
Nie trzeba się brać, jeśli się nie ma ochoty:)
A podyskutować u Zacofanego zawsze można, bo on niespotykanie spokojny człowiek jest, jemu można na język nastąpić i nic!:)))
Zgadzam się w całej rozciągłości :))
He he, nastąpić można:) Ja jestem typem plotkarza i wielbiciela Pudelka, więc taka lektura od czasu do czasu mi nie szkodzi:D
B: trochę się chyba różni od innych, przynajmniej tych, które znam: nader mało plotkarska książka, dyskrecja jak w szwajcarskim banku, po nazwisku o przyjaciołach, o nieżyczliwych się nie mówi, kwestii nieprzyjemnych nie drąży.
Bo oni są jeszcze z tego pokolenia, co to dyskrecję ceniło.
Wielbiciel Pudla? Podajmy sobie więc ręce, hahahaha!
Nie jestem pewien, czy to kwestia wieku. Kilka osób w wieku mniej więcej Magdaleny Zawadzkiej wymieniło w swych bestsellerach po nazwisku kochanków, kochanki, wrogów, przyjaciół, krewnych itp.
No dobra, poddaję się. Nie znam się :)
E, no powalcz jeszcze trochę:)
Chcesz mieć większą satysfakcję a ja większą kompromitację?:P Niech będzie, w końcu sobotnie popołudnie.
Wydaje mi się, że mimo wszystko Zawadzka jest z pokolenia, które bardziej zwraca uwagę na to, by nie sprzedać wszystkiego. A że byli i tacy, którzy sprzedali… cóż…może bali się, że nakład się nie sprzeda albo to było jedyne, co mieli do sprzedania:P
Ładnie to ujęłaś:) Niektórzy mają klasę, inni jej nie mają:)
O właśnie:)
No, już uwierzyłam – Ty i Pudelek, wolne żarty:)
Do tego, co mówi osoba ukryta pod niewiele mówiącym B. dodam tylko, że wszystko zależy od klasy człowieka. Jeden sprzedaje to, co umie zrobić, a drugi to, czego nie umie. Nie wszyscy dostrzegają różnicę.
Podsumowując – gdy zobaczyłam ten tytuł w zapowiedziach jakiejś księgarni, to się okropnie zacukałam. Pierwsze nasunęło mi się pytanie – i ona też?! No, ale z czegoś żyć trzeba. Dobrze, że powstrzymała się od opisywania tajemnic alkowy. Czyli klasę zachowała, całe szczęście.
Heh, tak się wykreowałem na intelektualistę, że teraz mogę się bezkarnie przyznawać do Pudelka, a i tak nikt mi nie uwierzy:))
Hihihi… Sztuka kreacji to podstawa:)
oj, chyba napisałam w tym samym czasie, co Wy:)
Dobra, to zajrzałam tu i tam i mogę poczytać:)
Jakie to szczescie, ze nie poznali sie w dzisiejszych czasach natloku mediow ( nie mam na mysli pradu i gazu. Co za madrala tak to nazwal???) . Zostaliby zapewne zaszczuci i pozarci zywcem.
Pewnie by zostali:P Właśnie obserwuję ten proces na bieżąco na przykładzie Zamachowskiego i Richardson (to tak dla wiadomości tych, którzy nie wierzą, że śledzę Pudelka:P).
Jesteś wierny Pudlowi, czy inne Kozaczki i Pompony też odwiedzasz?:P
Wierny, te pozostałe podróbki to już nie ten klimat:P
Nie wiem, czy zauważyłeś, że jakby na to nie patrzeć, Pudel ma sprawdzonych informatorów, bo wszystko co napiszą – się sprawdza :P
Książka po prostu denna. Lukrowana, niewiarygodna, opisująca losy ludzkie w kokonie stworzonym autorom przez poprzedni ustrój. Przydziały na mieszkania, talony na samochody, wizy do USA, przebukowywanie od ręki biletów na samoloty „dzięki uprzejmości”, itd, itp.
A sama autorka…przyznam, że przed czytaniem miałam o niej lepsze zdanie.
Sztuczna, nieprawdziwa, niewiarygodna, fałszywie życzliwa. Na pokaz.
Reasumując: Szkoda mi wydanych pieniędzy.
Zgadzam się :) Książka mnie rozczarowała. Po recenzjach i opisach spodziewałam się ciekawej opowieści o miłości, a dostałam pospieszną LAURKĘ. Cukierkową do znudzenia i nudną. Najzwyczajniej nudną. Autorka opisuje bez polotu kolejne podróże, wymienia samochody, stroje, ludzi jakby z obowiązku. O mężu w samych superlatywach, aż nie do wiary, ze żywce nie został wzięty do nieba. Książka jest rozczarowaniem i z całym szacunkiem dla Pani Magdy jako aktorki-za pisanie niech się już nie bierze. Albo niech zleci napisanie komuś kto to potrafi.