Bal maskowy. Moment, kiedy zrzuca się własną skórę, własną tożsamość i przywdziewa kostium. Kiedy pod osłoną maski można mówić to, czego nigdy by się nie powiedziało bez niej. Dobry moment na załatwienie spraw niezałatwionych, wypowiedzenie niewypowiedzianego.
Pałac Śpiącej Królewny
Krysia ma 15 lat. Wychowują ją babcia i owdowiały ojciec, o matce, która osierociła córkę zaraz po urodzeniu, w domu się nie wspomina, a nieprzepracowana żałoba rzuca cień na całą rodzinę. „Ich dom przypomina pałac Śpiącej Królewny, wszyscy poruszają się jakby we śnie”, stwierdza Krysia. Życie toczy się tym utartym, sennym torem do chwili, gdy babcia postanawia wyjść za mąż i się wyprowadzić, a w szkole Krysi pojawia się nowa nauczycielka. Mimo swej fascynacji wychowawczynią dziewczyna popada w konflikt z nią, a to wyzwala ciąg wydarzeń, które zmienią życie wszystkich najbliższych Krysi ludzi i przede wszystkim zmienią ją samą. Gdy sytuacja dojrzewa do rozstrzygnięć, bal maskowy dostarcza okazji, by padły wyznania, które w innej sytuacji byłyby trudniejsze czy wręcz niemożliwe.
Wiarygodność i sztuczność
„Bal maskowy” z jednej strony jest, jak to zwykle u Magdy Szabó, wiarygodną psychologicznie opowieścią o ludziach poturbowanych przez los, którzy nie potrafią uporać się z przeszłością, by odzyskać spokój i radość życia, z drugiej zaś strony ma być chyba urzędowo optymistyczną opowieścią o tym, jak siły nowoczesności (czytaj socjalizmu) pomagają w przezwyciężeniu problemów, które przeszkadzają być częścią radosnego i wierzącego w świetlaną przyszłość społeczeństwa. Elementy „jedynie słusznej” ideologii wyglądają na doklejane na siłę, przez co całość sprawia momentami sztuczne wrażenie – książka jest miejscami irytująca: irytują i bohaterowie, i styl, w którym naturalne sąsiaduje z nieznośnie patetycznym. Sztucznością trąci pomysł zwierzeń na balu maskowym, gdzie (przynajmniej według wyobrażeń bohaterek) jest się anonimowym i można się bezkarnie odsłonić przed drugą osobą. Wzdrygamy się lekko na obowiązkowe wieczornice poświęcone walce o pokój, a jednocześnie z zaciekawieniem wyłuskujemy z tekstu wzmianki o wojennej historii Węgier. „Bal” ukazał się w roku 1961, gdy Szabó próbowała po latach zakazu publikacji wrócić do pisania powieści, wszystkie te literacko-ideologiczne koncesje więc nie dziwią, ale zdecydowanie psują ogólne dobre wrażenie.
Z kilku perspektyw
Nie zaskakuje, że najmniej ciekawą z postaci jest ta, która miała uosabiać nowe socjalistyczne podejście do wychowania, tryskać energią i świeżymi pomysłami, prezentować bardziej psychologiczne podejście do uczennic i ich problemów, czyli młoda wychowawczyni Ewa. Jej przekonanie o słuszności nowych metod zakrawa na zadufanie, a zadaniowość (rozwiązać jeden problem i przejść do następnego) na brak subtelności, niekiedy wręcz wymaga manipulowania innymi. Reszta bohaterów szczęśliwie wypada wiarygodniej: Krysia, wychowywana w domu bez radości, jej ojciec, który zatraca się w pracy, żeby nie myśleć o utraconej żonie, babka dziewczynki, strażniczka pamięci o córce, która jednak po latach chciałaby zakosztować szczęścia, nauczycielka fizyki Ludwika, zgorzkniała i surowa. Szabó w często stosowanym przez siebie zabiegu oddaje na zmianę głos dziewczynce, jej ojcu, Andrzejowi, Ewie, Ludwice, pozwalając im opowiadać o sobie i komentować wydarzenia oraz postępowanie innych bohaterów. Perspektywa pani Ludwiki, z początku niezwiązanej z głównym wątkiem, wydaje się niepotrzebna, ale w ostatecznym rozrachunku jest nie tylko jedną z bardziej interesujących, ale i łączy się z pozostałymi.
Wprawka?
Nie mogłem się podczas czytania „Balu” opędzić od myśli, że stał się on dla Szabó wprawką przed napisaniem dużo dojrzalszej „Tajemnicy Abigel”. Wspólna jest część imion i nazwisk, szkolna tematyka czy nawiązania do historii Węgier, ale podobieństwa sięgają moim zdaniem głębiej: oto egoistyczna nastolatka, sierota wychowywana przez ojca, musi stawić czoło prawdziwemu życiu i ponieść konsekwencje swoich impulsywnych zachowań, by móc wreszcie odnaleźć spokój i radość. W „Abigel” Szabó zrezygnowała z gotowej naprawiać świat pani Ewy, zastąpiła ją postacią tajemniczej wybawicielki, która podaje pomocną dłoń w razie potrzeby, ale która nie załatwi wszystkiego w imię wiary w słuszność własnych przekonań. W „Balu” maskarada potraktowana jest dość dosłownie, w „Abigel” ma wymiar bardziej metaforyczny, bo wielu bohaterów coś ukrywa, by móc funkcjonować w świecie surowych reguł. Dlatego też, chociaż książka o Krysi i pani Ewie ma słabości, to wydaje mi się ważna, gdyż pokazuje pisarski rozwój Magdy Szabó i jej podejście do twórczości dla młodzieży.
„Bal Maskowy” to jedna z moich u;lubionych książek Magdy Szabo, Polecam ją wszystkim, jest wzruszająca i nie można się od niej oderwac.
Oderwać się faktycznie trudno, wzruszająca też jest chwilami, ale jednak Szabo ma lepsze rzeczy na koncie :)
Co kto lubi… :-) Większość się zakręciła na „Tajemnicy Abigel” – (chodzi mi o książki dla młodzieży)
Nie ma dużego wyboru w młodzieżówkach Szabo, a Abigel słusznie zalicza się do jej najlepszych książek, sam jestem wielbicielem.
Ja uwielbiam obydwie jednakowo, oczywiście najpierw przeczytałam „Tajemnicę Abigel”, a po jakim długim czasie wpadła mi w ręce książka „Bal maskowy”. Od tej pory stoją u mnie w jednym rzędzie :-)
A Powiedzcie Zsofice czytałaś?
Oczywiście, czytałam, ale … nie wciągnęła mnie tak bardzo jak „Bal maskowy”
To ostatnia młodzieżówka Szabo, jaka mi została. Ale odłożę sobie na później.
Taka trochę „zakręcona”…ta powieść. Przeczytałam ją raz i już nie wróciłam do niej , a tamte dwie czytam co jakiś czas…:-)
W sumie nie brzmi niezachęcająco :) Ale na razie wyciągnąłem Fresk, może jeszcze w tym roku mi się uda przeczytać.
Fresk i Zsofika bardzo fajne. Mi została Staroświecka historia i Sarenka i chyba już nic, chlip, chlip….
Staroświecka jest ZNA-KO-MI-TA. Mam tu gdzieś tekst o niej :)
Zauważyłeś, że te „dary” dla systemu widzimy dopiero teraz? Wydaje mi się, że gdy czytaliśmy te książki targetem będąc, to wszystkie te soce szły bokiem, bo człowiek skupiał się na akcji i przygodzie. :)
A mając naście lat, kojarzyłeś w jakim systemie żyjesz? Poza tym, że papieru toaletowego nie było? Bo ja nie bardzo i łykałem. Zresztą trzeba przyznać, że rzadko to szło na rympał i chociaż jakieś pozory subtelności autorzy zachowywali.
Racja. Teraz można zaś ocenić kto był bardziej subtelny od kogo i stwierdzić dlaczego jedni wchodzili gładko a inni nie :) „Tajemnicę …” zakupiłem do biblio po czyjejś blogowej notce albo jakiejś wirtualnej dyskusji. Może wypadałoby ja teraz wypożyczyć :)
O, Tajemnica jest znakomita, weź koniecznie.
Krysia? W moim egzemplarzu bohaterka miała na imię Kriszti. :) Czytałam tę powieść lata temu i z wielką przyjemnością.
Krysia. W drugim wydaniu wróciły imiona węgierskie.
W moim też Kriszti … :-)
Według mnie niedoścignionym ideałem jest Świniobicie, ale jestem nieobiektywna, bo pierwszy raz czytałam pacholęciem będąc, zatem mam sentyment. A ostatnio przebrnęłam przez Tylko sam siebie możesz ofiarować (zresztą to też młodzieżówka) I niezbyt mi podeszło. Niedopracowane.
Świniobicie, co za ponurość niezmierna. Też mam tekst o niej. Mój numer trzy u Szabó.
Trzy, czyli po Staroswieckiej i Abigel?
Tak, tylko Abigel pierwsza bezapelacyjnie.