Łóżko, w którym po wypadku unieruchomiona jest Jana, staje się dla niej punktem obserwacyjnym. Przygląda się z niego życiu własnej rodziny, które dotąd uważała za zwyczajne i nieciekawe. Tymczasem wystarczyło baczniej popatrzeć, porozmawiać z młodszym rodzeństwem i okazało się, że codzienność niesie ze sobą wiele wydarzeń: zabawnych, smutnych, dających do myślenia i pozwalających zweryfikować swoją opinię o najbliższych.
Piętnastoletnie bliźnięta Agata i Jasiek są dla Jany łącznikami ze światem; przychodzą do niej opowiedzieć o szkolnych wydarzeniach, nauczycielach, rówieśnikach. Siostra staje się dla nich powierniczką i niekiedy nawet mentorką – dzielące Janę i bliźnięta cztery lata wydają się czasem być jakimiś latami świetlnymi: z jednej strony jeszcze prawie dzieci, a z drugiej już całkowicie ukształtowana dorosła osoba, czasem aż nazbyt dorosła. W każdym razie Jana dowiaduje się o rozmaitych rozterkach rodzeństwa, postanowieniach i przemyśleniach. Odkrywa w Agacie i Jaśku dorastających ludzi, którzy mają co prawda cielęce zrywy, ale coraz poważniej myślą o sobie i własnym życiu, potrafią wnikliwie spojrzeć na koleżanki i kolegów, krytycznie na dorosłych. Leniwy i rozkojarzony koszykarz Janek znajduje w sobie społecznikowską pasję, prymuska Agata zmienia negatywną opinię o pani od wychowania obywatelskiego, Heniek Królik okazuje się wcale nie mieć zadatków na chuligana, a Andrzej Ględzion ujawnia romantyczną stronę swego obowiązkowego charakteru. Epizody zmieniają się jak w kalejdoskopie, czy raczej fotoplastykonie, każdy inny, każdy zajmujący i niosący jakąś (na szczęście dyskretnie podaną) życiową naukę. „[…] odkąd zaczęłam obserwować swoją rodzinę, mam własny fotoplastykon! I nie narzekam, program nie bywa monotonny”, stwierdza Jana.
Czytelnik też nie może narzekać. To wciąż dobrze napisana, niegłupia książka z przebłyskami humoru, sympatycznymi bohaterami przeżywającymi nastoletnie wzloty i upadki, młodzieńczymi idealistami, którym jednak nie chce się wynosić śmieci czy zmywać naczyń. Ma się jednak krzepiącą pewność, że wyrosną z nich w końcu sensowni, uczciwi ludzie, że uzbierane doświadczenia zaprocentują. Z kilku przeczytanych niegdyś powieści Krystyny Siesickiej „Fotoplastykon” to jedyna powieść, z której pozostało mi po latach wspomnienie fabuły i przekonanie, że to całkiem fajna rzecz. Teraz miło było się przekonać, że tak jest w istocie.
Krystyna Siesicka, Fotoplastykon, Siedmioróg 1990.
Zapraszam do przeczytania
(Odwiedzono 2 816 razy, 10 razy dziś)
Czyli pamięć mnie nie zawiodła, przebłyski humoru były.:) Czytałam „Fotoplastykon” lata świetlne temu (bynajmniej nie cztery) i pamiętam właściwie tylko tyle, że nastrojem różnił się od pozostałych powieści Siesickiej.
Słyszałem od paru osób (a i sam miałem takie wrażenie), że to nietypowa powieść Siesickiej. Ale nie powiem, mam ochotę podrążyć temat.
O ile dobrze pamiętam, jest jeszcze powieść, w której jednym z głównych bohaterów jest niewidomy chłopiec – to też dość nietypowy temat jak na ówczesną książkę dla młodzieży.
A to nie Beethoven i dżinsy? Coś mi się takiego kołacze po głowie.
Właśnie sprawdziłam w Biblionetce, masz rację.
Zawsze wydawało mi się, że nic nie pamiętam z książek Siesickiej, a jednak jakieś okruchy przetrwały. Mam na półce Beethovena i Ludzi jak wiatr, doczekają się swojej kolejki.
„Ludzi jak wiatr” nie czytałam, ale w nich z kolei są ponoć jakieś elementy sensacji, „wątek zaginionych witraży i tajemniczej skrzyni”. :P
Ilustracja na stronie tytułowej sugeruje jakiś obóz harcerski. No, zobaczymy. Witraże brzmią interesująco:)
Nic, nic nie pamiętam:( Katastrofa jakaś.
Wiem, że to nie to samo, ale ostatnio obdarzyłam własne dzieci kalejdoskopem. Zerknęły przez grzeczność, po czym pizgnęły w kąt. Myślę więc, że następne pokolenie po „Fotoplastykon” już raczej nie sięgnie.
Moich kalejdoskop też specjalnie nie bawił. Ciekaw jestem, jak by zareagowały na bajki z projektora Ania, ale niestety sprzęt się rozpadł, zostały tylko klisze z bajkami. Teatrzyk cieni urządzają z równym upodobaniem jak pokazy mody, więc mogłoby się im spodobać.
Ja akurat kalejdoskop uwielbiam
Moim spodobałoby się tylko, gdyby w jakiejkolwiek roli obsadzić glutowate stwory albo zombie. Ty więc kultywuj tradycję ku chwale ojczyzny, na moje potomstwo zaś nie liczcie:(
O glutowatych zombie nic nie mam, ale może by się skusili na Winnetou na trzech rolkach filmu? Gluta można ewentualnie po seansie zrobić z kisielu.
Ostatnio odkryłam u nich elementarne braki w zakresie indiańskiej wiedzy, więc nie wiem, nie wiem. Jeśli chodzi o kisiel, odmawiam jednak współpracy. Ja i on pod jednym dachem? To nie wchodzi w grę!
Zmuś tatusia młodzieńców, żeby sporządził trzy pióropusze i trzy łuki z leszczyny. Ty możesz robić za jeńca przywiązanego do pala męczarni, bo sądzę, że nie mogę Ci przypisywać stereotypowej płciowo roli squaw przyrządzającej pemikan na ognisku i haftującej mokasyny :P
A kisielu nie lubisz jeść czy gotować?
W tym przypadku chyba nie mam nic przeciwko stereotypowej roli, zwłaszcza że w zamierzchłych czasach namiętnie haftowałam krzyżykami:P Ofiary poszuka się gdzie indziej.
Kisiel budzi mą odrazę, gdy tylko zbliża się do mnie bliżej niż na 3 metry, wobec czego w grę nie wchodzi ani gotowanie, ani jedzenie. Mam trzy fobie spożywcze; kisiel jest jedną z nich:P
Kisiel jest super, ale skoro Cię brzydzi, zrób glutowatego zombie z krochmalu:P
Wtedy będę mogła nawet robić za ofiarę, bo kompresy z krochmalu dobrze robią na cerę:P
O widzisz, przyjemne z pożytecznym i na dodatek upiększające. Oto skutki zabawy w Indian :D
A gdy pomyśleć, że znów zaczyna mnie nosić, żeby skrócić fryzurę, to nic tylko rzucić wszystko i biec na poszukiwanie jakiegoś przedstawiciela plemienia Komanczów! Ileż to pieniędzy w portfelu zostanie:P
Że niby przedstawiciel ma Ci skalp zdejmować? Tylko to numer na raz jest :P
Numer może na raz, ale za to jakie wrażenie na koleżankach!:P
Fakt, bezcenne:P
To można gdzieś jeszcze kupić kalejdoskop?! Sądziłam, że to rzecz nie do zdobycia. A od paru miesięcy – ja, stara baba! – tęsknię za tą zabawką z dzieciństwa…
Bez problemu, spytaj w zwykłym zabawkowym. Na aukcjach po 12 zł sztuka. O dziwo, wiele zabawek wciąż jest produkowanych, choćby zwykłe grające bąki:)
Dzięki, poszukam w samoobsługowym. Jeśli będzie ich więcej, będę mogła długo oglądać wszystkie po kolei i udawać, że tak trudno mi wybrać ;-).
Nie licz na zbyt wiele, ale przy odrobinie szczęścia znajdziesz nawet zestaw do własnoręcznego zrobienia kalejdoskopu. Technika poszła do przodu :)
Ryzykant z Ciebie :-) ale jak widzę przetrwałeś i to na dodatek w niezłej kondycji :-)
W perspektywie miałem 45 minut czekania aż dziecko skończy zajęcia, więc byłem gotów na ryzyko :)
To nie mogłeś zająć się czymś bardziej pożytecznym niż czytanie książki – na przykład grą na telefonie komórkowym albo tablecie? w ogóle nie czujesz nowych czasów! :-)
Nie mam ani jednej gry w telefonie, mógłbym w nim ewentualnie poczytać, ale dobija mnie wielkość wyświetlacza:P Więc Siesicka to była jedyna opcja, gdyby nie chwyciło, straciłbym co najwyżej te trzy kwadranse.
Ani jednej gry w telefonie?! Ty na prawdę nie czujesz nowych czasów! żebyś chociaż „Zmierzch” albo „Zaćmienie” wziął sobie do czytania albo „Wiśniowy dworek” Katarzyny Michalak to byś chociaż poznał najnowsze trendy w literaturze a tu taka ramotka, eh! :-)
Ani jednej. Firmowo nic nie wgrali, a ja nie umiem się zdecydować, co bym chciał:P Gdzie mi tam do nowych trendów, jeszcze bym się na nich nie poznał i skrytykował, a tak to wiadomo, na czym się stoi.
Co racja to racja zwłaszcza, że sam znowu zacząłem znowu szperać wśród staroci.
Starociami jestem wręcz przysypany, o szperaniu nie ma mowy, raczej o przewalaniu szuflą :)
Ty to masz dobrze, pozazdrościć!
Opłacało się chomikować latami. Chociaż ja już bym chciał się trochę ogarnąć.
Dasz radę, jak nie teraz to na emeryturze :-)
W emeryturę to przestałem już wierzyć, ciągle mam do niej 30 lat :P
Siesicką poznałem dzięki DKK, ale chyba nie mam ochoty zgłębianie młodzieżówki jej autorstwa. I nie mam wyrzutów, że nic nie pamiętam, bo też i nic przed laty nie czytałem :P
A do czego Cię DKK zmusił? Bo akurat tę młodzieżówkę można przeczytać bez bólu i uzupełnić braki z własnej młodości:)
A tam od razu „zmusił”, sami do czytania wzięliśmy demokratycznie głosując (trzy kobietki i ja) :P I jak widać po tekście o, tak bardzo nie żałowałem.
Trzy kobietki i Bazy:) Widzę, że wasz DKK zdecydowanie wyzwolił się z okowów patriarchalizmu.
Proszę skończmy już z, wyrosłym z marlowowskiego tekstu o gender, używaniem trudnych wyrazów, bo raz – boli mnie od nich głowa, dwa – mam alergię od kurzu wzbijanego przy wertowaniu od wieków nieużywanych słowników :P Używajmy raczej prostych form przekazu :D
Spoko, już nie będę, bo ja też prosty człowiek jestem, chociaż po szkołach. A co do prostych form przekazu, to niestety filmy na jutubie do takich nie należą, przynajmniej na aktualnym komputerze, i się nie wyświetlają:(
Link prowadzi do klasycznego, seksistowskiego i seksmisyjnego fragmentu, w którym Maksio płacze: „Kobieta mnie bije!” :D
PS. Co Wy tam macie, Odry jakieś, czy co? :P
Firefoksa bez javy, bo mam zablokowane aktualizowanie wtyczek. Ot, co. Word ma mi chodzić i poczta.
Z Javą to są same zgrzyty, więc może to i lepiej. To już mniej problemów było z tą Jawą :D
Z tamtą jawą też pewnie nie było tak różowo, może jej się przewód paliwowy zapychał :)
Najmniej problemów to było z wueską. Płaską trzynastką, śrubokrętem i kłębkiem drutu mogłeś naprawić 80% awarii :P
Pewnie tak samo było z syrenką, do poloneza już pewnie potrzebne były kombinerki i zestaw kluczy:)
Wot, panie, postęp :D
Tia, teść automat miał przez ćwierćwieku, bo mógł go młotkiem naprawić, a teraz już trzecią pralkę kupuje, bo jakieś elektroniczne ustrojstwo przestało działać. Postęp.
A „Zapałki na zakręcie” nie pamiętasz, czy może nie czytałeś? No fakt, może ona taka bardzo dziewczyńska jest, ale we mnie jakoś tak najgłębiej kwi. Chociaż nie powiem „Fotoplastykon” i „Jezioro osobliwości” też się podobało. I jeszcze „Zapach rumianku” chociaż to akurat bardziej dla dorosłych niż dla młodzieży.
Oczywiście miało być „tkwi” – z prędkości jakieś pokwikiwanie mi wyszło;(
Zapałkę czytałem i żeby nie ostatnio streszczenie u Marlowa, to w ogóle bym nie wiedział, o czym to jest. Pomijając kwestię zakręconego tytułu – nigdy do mnie nie dotarło, o co w nim chodzi. Siesicka się tu na pewno jeszcze parę razy pojawi.
Nie wierzę, że przegapiłam ten wpis.. Co za pech. Uwielbiam „Fotoplastykon”! Często do niej wracałam, bo to jest naprawdę dobra rzecz :) Fajnie, ze tu też się zgadzamy :)
Jakie „przegapiłam”, skoro tu jesteś? :) Mam wrażenie, że Fotoplastykon czytałem ze dwa razy, teraz byłby trzeci. Czyli nie jest źle, tylko dlaczego w takim razie nigdy nie zaliczałem Siesickiej do ulubionych autorów?
Napisałam, że przegapiałam, bo a ogół „wpadam” do Ciebie zaraz jak się pojawi coś nowego :) Inna sprawa, że nie zawsze mam chwilę to skomentować.. A pisać boskie i mocno oryginalne, że chcę przeczytać to jakoś tak mam wrażenie, że byłoby obraźliwe ;)
Wiesz, mam też kilka książek do których zdarzyło mi się wrócić nie raz i nie dwa i w zasadzie nie mam bladego pojęcia dlatego autora/kę nie zaliczam w poczet ulubionych. Może czasami to kwestia jednego tytułu?
Zważywszy ogólnie słabą oglądalność tego postu, smiem przypuszczać, że kochany blogger z opóźnieniem zaktualizował blogrolle.
Niektóre osoby, m.in. Ty, mogą pisać, że chcą przeczytać, bo wiem, że dokładnie to mają na myśli:)
Dlaczego autor jest ulubiony to zwykle wiem, dlaczego nieulubiony też, ale co mi zawiniła Siesicka, że jakaś taka była pośrodku, hmm…
A ja zapamiętałam tylko tytuł i że było fajne – czytałam w szkole podstawowej będąc. A więc to Siesicka była….:) Pozdrawiam.
Czytałem Fotoplastykon ze dwa razy wcześniej i też niewiele pamiętałem. Widać taka cecha książek Siesickiej :)