Pranie literackie, cz. 2: „Dobrze jest nad wodą wystawić szopę, w której praczki piorą…”

Od czasów zajmujących się praniem królewien Homera minęło całkiem sporo czasu i panie domu z wyższych sfer straciły zainteresowanie brudną bielizną. Te najzamożniejsze miały od tego ochmistrzynie i służące, które w pałacach i dworach przejęły niewdzięczną czynność, wymagającą sporej wiedzy teoretycznej i umiejętności praktycznych. W końcu wtedy jeszcze nie wystarczało nasypać proszku do pralki…  

Na zakończenie naszej wędrówki wstąpmy jeszcze na chwilę do pralni. Ta mieściła się zwykle w osobnym pomieszczeniu, w budyneczku usytuowanym nad wodą. „Dobrze jest nad wodą wystawić szopę, w której praczki piorą, a w niej ławki pochylone w stronę wody, duży stół, na którym składa się upraną bieliznę. Do wożenia bielizny w dworach porządnych mają zwykle wózek. Lepiej to niż nosić bieliznę na plecach.”

Prano jednak nie tylko w wodzie bieżącej. W pralni znajdowało się zwykle wielkie palenisko i kotły do grzania wody, stągwie i wiadra do jej noszenia, balie, cebrzyki, szafliki, małe ręczne maglownice i duży magiel, którego wałki obciążała szuflada napełniana kamieniami.

reklama naczyń kuchennychWielkie pranie należało do stałych ceremonii domowych, odbywało się jednak dość rzadko, co było możliwe wobec dużych zasobów wszelkiej bielizny. Naprzód liczono i spisywano brudne rzeczy, potem sortowano je podług gatunków tkanin, bo każda wymagała innego postępowania. „Bieliznę czeladnią i ścierki należy prać osobno” — pouczała Rządna gospodyni. Najwięcej pracy pochłaniało pranie białej lnianej bielizny i powleczenia. Układano ją w dużych drewnianych beczkach z otworem u dołu nazywanych warznicą lub zolnikiem. Na wierzchu kładziono lnianą płachtę, na którą nasypywano popiół drzewny i wszystko razem zalewano wrzątkiem. Czasem zamiast popiołu używano wody, w której rozgotowano mydło. Bielizna moczyła się tak przez kilka godzin, zaś brudna woda skapywała przez otwór w beczce do podstawionego naczynia. Operację tę powtarzano dwa–trzy razy, następnie bieliznę kilkakrotnie płukano, farbkowano, krochmalono wywarem z tartych surowych kartofli lub rozgotowanego ryżu, wyżymano i rozwieszano do wyschnięcia na sznurkach.

tara i balia
(źródło)

„Nowy wypróbowany sposób prania bielizny oszczędzający czasu”, propagowany w latach sześćdziesiątych XIX w. przez panią Ćwierciakiewiczową, zawierał kolejne zabiegi, które wymagały aż trzech dni. Inny podręcznik tej gospodyni nad gospodyniami wyliczał aż 44 przepisy na pranie bielizny, różnego gatunku tkanin, koronek, szali kaszmirowych, mankietów, kapeluszy, rękawiczek, strusich piór itd., itp. Podawał również 20 przepisów na wywabianie różnych plam.

Należało bowiem odróżniać plamy z atramentu, soku z owoców, ba, nawet plamy stearynowe od tych z wosku. Gdy bogata wiedza pani domu zupełnie już w tym względzie zawodziła, trzeba było splamione odzienie wieźć do miasta, by oddać je w fachowe ręce „plamiarza”, czyli człowieka, który zajmował się wywabianiem plam. Słynni byli np. „plamiarze” warszawscy.

Upraną i wysuszoną odzież i bieliznę zależnie od rodzaju maglowano lub wkładano w specjalną „prasę z dwóch desek śrubami ściśniętych”. Bardziej delikatne sztuki odzieży prasowano żelazkami z duszą. Do rozgrzewania dusz w pralniach stawiano kominki „z kapą” osłaniającą osoby prasujące od nadmiernego żaru. Wielogodzinne prasowanie ciężkim, rozpalonym żelazkiem było pracą bardzo żmudną, szczególnie zaś pracochłonne było „rurko­wanie” czepków, do czego służyły małe żelazka podobne do tych, jakich damy używały do karbowania włosów.

Elżbieta Kowecka, W salonie i w kuchni. Opowieść o kulturze materialnej pałaców i dworów polskich w XIX w., Państwowy Instytut Wydawniczy 1989, s. 107–108.

(Odwiedzono 822 razy, 2 razy dziś)

15 komentarzy do “Pranie literackie, cz. 2: „Dobrze jest nad wodą wystawić szopę, w której praczki piorą…””

  1. Ano właśnie. My jesteśmy już generacją śmieci. Nie dbamy o rzeczy, bo możemy kupić od ręki nowe. Kto z nas widział na wiosce czy w mieście szmaciarza czy druciarza. Teraz droga wiedzie przez kosz na śmieci. Jakie tam „liczono i spisywano (…) rzeczy” :(

    Odpowiedz
      • Nie jestem optymistą w tym względzie :( I nie zazdroszczę archeologom za lat, dajmy na to, trzysta. Technologia idzie naprzód, ale jeśli chodzi o zasyfianie planety jesteśmy wciąż bezkonkurencyjni :( No i biorąc pod uwagę działania tych, co to ich paluszki swędzą, to akurat konwencjonalne śmieci nie powinny być naszym największym zmartwieniem :P
        Wracając jednak do tematu. Krochmalicie? :D

        Odpowiedz
          • A ja niekoniecznie. A teraz, podobnie jak kiedyś krochmal, drażnią mnie niektóre zapachy cudownych płynów do płukania. No i nasza rozmowa przypomniała mi, że krzesła z jadalni muszą w najbliższym czasie trafić do odpowiednika ówczesnego plamiarza. Będą wyzwaniem :)

            Odpowiedz
              • Niemiecka chemia? Z moimi talentami pozbawiłbym krzeseł tapicerki, wolę dać zarobić profesjonaliście :) A tak w ogóle, to przypomniałem sobie, że chyba „Księga Diny” zaczyna się opisem jakiegoś strasznego wypadku związanego z ługowaniem. To nie przy praniu jakoś było?

                Odpowiedz
  2. Pamiętam jeszcze taką wyżymaczkę dołączoną do pralni Franii. I rozwieszanie firan na specjalnych ramach, na których się je naciągało, aby nie trzeba było prasować. A dziś wieszam lekko wilgotne bez prasowania. Podobnie, jak Bazyl nie lubiłam maglowanej pościeli- sztywna była i nieprzyjemna w dotyku, choć ładnie pachniała świeżością. Też nie używam płynów do płukania, bo drażnią mnie niektóre zapachy.

    Odpowiedz
      • Pamietam takie ramey do”sztramowania” czyli upinania serwet, firan i narzut robionych szydełkiem. Dziecięciem będąc chodziłam z moją Babcią do pani, która profesjonalnie „sztramowała „.Przed Świętami Wielkannocnymi i Bożego Narodzenia były nawet zapisy do niej. W domu upinalo się , z braku profesjonalnego sprzętu , na grubej warstwie kocy. W czasch mojego dzieciństwa trzeba byłazapisywać się żeby korzystać z pralni i suszarni ( blok). Mama zawsze brała urlop i umawiała się z sąsiadką, prały jedna po drugiej, bo pożyczały sobie pralki ( Frania i Światowid). Pranie nawet na dwie pralki zajmowało cały dzień. W piwnicy były dwie duże wanienki, w których bielizna była namaczana w wieczór poprzedzający pranie. Mieliśmy jeszczebardzo gruby sznur do wieszania prania (rozciągany był na specjalnych konstrukcjach przed blokiem) i tyczki do podnoszenia tego sznura. Obciążony praniem zwisał i trzeba było go podnieść/podeprzeć, żeby sie pranie nie pobrudziło. A z wyschnietym i poskładany praniem ( duże wiklinowe kosze) , chodziłyśmy do magla. Można było zanieść do magla elektrycznego ale częściej chodziłyśmy recznego. Chyba jeszcze gdzieś w domu mamy maglowniki czyli specjalny, trochę śliski mateiał, w który było zawijane pranie nawinięte na wałki do magla .
        Opis prania jest jeszcze w „Dziewczynie z perlą” Tracy Chevalier

        Odpowiedz
        • Dziękuję za to wspomnienie. Zdecydowanie takiego urządzenia nikt nie używał ani u mnie w domu, ani w sąsiedztwie. Za to pamiętam wyprawy do ręcznego magla w mrocznej piwnicy; wpisywało się liczbę wymaglowanych wałków do zeszytu i wrzucało drobne do skarbonki w ścianie. Noszenie później bielizny do magla elektrycznego to już nie było to, zero uroku :D
          A do Dziewczyny z perłą spróbuję dotrzeć, dzięki.

          Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.