Sabinę spotykamy w gabinecie lekarskim, gdy poznaje diagnozę, która przykuje ją do łóżka. Chora, początkowo otoczona życzliwym zainteresowaniem rodziny, wkrótce powszednieje, coraz częściej za towarzystwo mając jedynie pielęgniarkę i służącą. Kobieta postanawia więc przemyśleć swoje życie i zaczyna wspominać według dość szczególnego klucza.
Odmienne twarze Sabiny
Z pierwszych scen powieści wynikałoby, że jej główna bohaterka jest stereotypową starą panną, ubogą krewną przytuloną z łaski przez krewnych. Okazuje się jednak, że Sabina miała własne życie, pełne trosk i problemów, ale też chwil szczęścia, sukcesów i miłości, miała kilka wcieleń, choć sama nie była pewna, które było prawdziwe, które było nią: dziewczynka w brzydkich sukienkach? Zakochana studentka? Zobojętniała, zmęczona żona i matka? Pewna siebie urzędniczka czy zesłana na prowincję nauczycielka, ku swojemu zaskoczeniu odnajdująca tam radość? Ta wiecznie zmartwiona i zgorzkniała czy ta, która chwile miłości opłacała lękiem przed ciążą? Bohaterka cofa się do przeszłości, bada, analizuje minione epizody, szuka klucza do siebie, przyczyn, dla których jej los ułożył się tak, a nie inaczej. Podążamy wraz z nią od epizodu do epizodu, według zmiennego klucza, który pozwala autorce ukazywać odmienne twarze Sabiny w kolejnych „epokach” jej życia.
Po sukniach, po mieszkaniach…
A „epoki” te określane są w sposób niezbyt oczywisty: Sabina przemyśliwuje swoje życie „po sukniach”, „po mieszkaniach”, „po służących”, „po książkach”, „po zabawach i zajęciach”, „po porankach” – „czy jej kto zabroni myśleć, jak się jej podoba? Stąpać po tych sukniach swego życia to tu, to tam i z powrotem?”. I stąpamy po tych sukniach, przemierzamy kolejne mieszkania, wysłuchujemy opowieści służących… Losy Sabiny odsłaniają się fragmentami, zależnie od tego, na jaki detal bohaterka zechce rzucić światło, jaki epizod sobie przypomnieć. Dowiadujemy się dość, żeby odtworzyć jej życie, wiele jednak musimy sami zrekonstruować, wiele się domyślić z niedomówień czy aluzji. Bohaterka okazuje się dużo bardziej niejednoznaczna, niż mogłoby się z początku wydawać – dławi ją monotonna codzienność małżeństwa i macierzyństwa, uszczęśliwia zdobyta wysoka pozycja zawodowa, cieszą kochankowie. A jednak gorycz przeważa nad radością i Sabina ma żal do samej siebie, że nie potrafiła się cieszyć, za rzadko w pełni upajała się życiem; „tęskni za głupstwem”, za tymi przemijającymi drobiazgami uprzyjemniającymi i wypełniającymi życie.
Helena Boguszewska pozostaje w cieniu innych pisarek polskich Dwudziestolecia, ale warto ją z tego cienia wydobyć, gdyż „Całe życie Sabiny” to dojrzały, psychologicznie wiarygodny portret kobiety, jej porażek i zwycięstw, prób ułożenia sobie życia zgodnie z konwenansem i poza nim, portret niejednoznaczny i złożony bycia nikim i bycia kimś. Interesująca jest konstrukcja powieści, te ciągi retrospekcji związane z jednym motywem, jednym elementem, pokazujące bohaterkę z coraz to innej strony, a równocześnie pełne drobiazgów z życia codziennego, dające wgląd w poglądy na życie, miłość, pracę, rodzinę, rolę kobiety w społeczeństwie, a nawet jej seksualność, ograniczaną lękiem przed ciążą.
Mam na szczęście w domu i kiedyś z pewności przeczytam.;) Cieszę się, że czytelnik musi dokonać rekonstrukcji zdarzeń, to lubię. Najbardziej nęcąca jest dla mnie obyczajowość, zawsze to przecież warto poczytać o kobiecych sprawach u pisarek z epoki.
Boguszewska się ładnie mieści obok Kuncewiczowej i Gojawiczyńskiej. Z obyczajowości mnie uderzały np. niepokoje bohaterki związane z ciążą i panika przy każdym spóźniającym się okresie plus sposoby na jego wywołanie. Ale jest też sporo innych smaczków – i o dziwo bohaterka nie spełnia się jako matka, bardzo to prawdziwie przedstawione.
Widać, że autorka wiedziała, o czym pisze.
Z innej beczki: z jakiej rośliny pochodzą czerwone liście pod Twoim egzemplarzem na zdjęciu?
Te nasze przedwojenne pisarki to niby takie grzeczne w podręcznikach, a jedna w drugą miały ciekawe doświadczenia :) A roślinka to żurawka, mieliśmy w różnych odcieniach, ale czerwonej nie udało nam się zabić :)
Grzeczne i nudne, chciałoby się powiedzieć.;( Cóż, w szkole nauczyciele gonili z materiałem, nie było czasu na szczegółowe omawianie życiorysów. A wystarczyło tylko zrobić wtręt, jak mój polonista, że „Nie mówi się o syfilisie Wyspiańskiego” albo „Z kolegami rzuciliśmy się na Dzieje grzechu w poszukiwaniu pikantnych fragmentów” i już – przynajmniej u niektórych uczniów – zapalały się lampki w zwojach mózgowych.;))))
Żurawka to chyba dla mnie nowość, nie kojarzę z okolicznych ogródków. Prezentuje się godnie.;)
Prawdaż? Nasz polonista zanęcał Xaverą Deybel, strasznie się wił :) Zaraz potem lecieliśmy po Brązowników Boya, żeby doczytać te skandale.
Żurawka u nas jakoś powszechniejsza, bo nie ma dużych wymagań.
A ja całe LO miałem pod górę, bo mnie nikt nie zanęcał, a co sam odkryłem, to tym się na lekcjach dzieliłem (czy też raczej, próbowałem), a że moje odkrycia znane pani nie były …
Jak to dużo zależy od właściwej pani. Albo pana. Nasz licealny zanęcał rzadko, poza tą Xaverą to chyba jeszcze z raz.
Zupełnie mi nie znane nazwisko, ale skoro stawiasz ją obok Kuncewiczowej i Gojawiczyńskiej (jestem na świeżo po lekturze Dziewcząt z Nowolipek i Kluczy) to jestem zainteresowana. A kobieta która nie spełnia się w roli matki to ciekawy temat. Mnie bardziej interesuje warstwa psychologiczna, której jak widzę nie brakuje. Zajrzałam do wikipedii i mimo najlepszych chęci nie kojarzę żadnego tytułu tym chętniej poczytam.
Ja pamiętam Boguszewską z jakichś szkolnych czytanek, albo i to nie. Ale Całe życie okazało się bardzo interesujące pod wieloma względami.
Wziąłbyś przeczytał coś ku pokrzepieniu serc, a nie rozdrapy i że złowrogo szumią wierzby czy duch czyjś na rozżarzone węgle gołą dupą usiadł :P Rozrywki, rozrywki, królestwo za r… A nie, wróć, właśnie czytam cykl o Joannie od samiuśkiego początku :)
W ramach rozrywek czytam dokrętki do Diuny, trzy tomy po 800 stron. Tony rozrywki i żadnych rozdrapów, tylko naparzanki z robotami :) O której Joannie? Chmielewskiej?
Tej samej. Czytam wolno i na razie dotarłem do „Wszyscy …”. Chcę polecieć cięgiem i zobaczyć, gdzie mi się humor z autorką totalnie rozjedzie :D A Diunę to bym obejrzał jako wielosezonowy serial :P
Obstawiam, że jakoś tak w połowie lat 90. ubiegłego stulecia. Ci się rozjedzie :)
Diunę jako serial uprzejmie poproszę, ale chwilowo czekam na film. Nie żeby zaraz lecieć do kina, ale może na jakimś netflixie go potem puszczą :)
A’ propos Chmielewskiej, zaczęłam właśnie Dzikie białko i coś kiepsko żre… ale to może przez migrenę? Zobaczymy.
Uwielbiam Dzikie białko, może faktycznie przeczekaj tę migrenę :)
A ja w ogóle nie pamiętam. Może czytałam raz, gdy wyszło – a to rok 1990. A może wcale. Wygląda na powieść ekologiczną :)
Jest ekologiczne i jak to u Chmielewskiej, przewrotne. Są znakomite sceny, wiele moich ulubionych :)
A ja czytałam „Dzieci znikąd” tej autorki. :) Dużo w tej książce było dydaktyzmu i uproszczeń. Akcja działa się w domu dziecka, który był mocno wyidealizowany. Wychowawcy milutcy, żadnych kar…
Ciekawe, czy to skutek fascynacji Poematem pedagogicznym :) W Sabinie nie ma nic na skróty, samo gęste.
Ja tylko boczkiem wskoczę, by wyrazić sympatię dla wyrażenia „samo gęste” ;)
Szalenie obrazowe, prawdaż? I w dobie ograniczania spożycia mięsa lepsze niż „samo mięcho” :)
Tego nie znam, ale mam jeszcze „Siostrę z Wisły”, tyle że nieczytaną. Pierwsze zdanie:
„Wysoki mężczyzna ubrany w coś przypominającego wojskowe rzeczy z demobilu, z harmonią przewieszoną na rzemiennym pasie na prawym ramieniu i z tobołkiem pod lewym, wyraźnie się zmęczył, nawet trochę zdyszał wszedłszy na drugie piętro ciasnych i brudnych schodów.”
Chyba coś zaraz powojennego?
Na to by wyglądało, ale też nie czytałem.
Bardzo mi się ta powieść podobała. Mam z domu rodzinnego, wydaną w serii Biblioteka XX-Lecia, znacie taką?
Znacie :) Nie lubię jej, strasznie ściubolili drobnym drukiem, ale okładki były bardzo ładne.
Mówisz? Nie chce mi się podnieść „zadnicy” z łoża boleści, żeby sprawdzić :)
Sprawdzisz przy okazji. Niestety, oszczędności na papierze w pełnej okazałości.