Doprawdy źle jest ze Stanami Zjednoczonymi, skoro najważniejszą książką o nich jest jakoby autobiografia J.D. Vance’a, nijakiego faceta, którego największym życiowym szczęściem było pokrewieństwo z kobietą, która przelała na niego swoje marzenia i ambicje. Niezłomna babcia za punkt honoru obrała sobie wykierowanie wnuka na ludzi i dokonała tego. Bez swojej Mamaw J.D. skończyłby jak inni jego rówieśnicy: jako bezrobotny z popsutymi zębami, być może uzależniony od alkoholu czy narkotyków, może nawet przestępca, a nie absolwent prawa na Yale.
Białe śmieci
Vance wywodzi się z Ohio, gdzie niegdyś kwitł przemysł, a do tamtejszych fabryk ściągali robotnicy między innymi szkockiego czy irlandzkiego pochodzenia. To oni tworzą specyficzną grupę społeczną „białych śmieci”, „hillbillies” (bidoków) czy „rednecks” (buraków), zamkniętą, konserwatywną, gorliwie religijną, słabo wykształconą, zdecydowanie zdominowaną przez mężczyzn. Załamanie gospodarcze i zamykanie fabryk pogorszyły i tak kiepską kondycję materialną bidoków, odebrały im poczucie stabilności i doprowadziły do kryzysu męskości – a to oznaczało staczanie się w nędzę, uzależnienia, bierność, przestępczość. Takie pochodzenie z góry odbiera szansę na poprawę losu, jakikolwiek awans społeczny. No chyba że ma się zdeterminowanych dziadków.
Mamaw i Papaw
Jim i Bonnie, dziadkowie J.D., „niemal nabożnie wierzyli w zalety ciężkiej pracy i w amerykański sen”. I chociaż im samym tylko chwilowo udało się osiągnąć finansową stabilizację i awans społeczny, to jednak nie zachwiało to ich wiary. „Żebyś mi nigdy nie był jak ci, kurwa, frajerzy, co jojczą, że wszystko jest przeciwko nim – powtarzała mi często babcia. – Możesz osiągnąć wszystko, co zechcesz”. Własnym dzieciom jednak Mamaw i Papaw nie umieli stworzyć warunków do dobrego startu w życie: mimo braku problemów materialnych, Jim pił, Bonnie zaniedbywała dom, kłócili się, pojawiła się przemoc, w końcu nastąpił rozwód. Te domowe problemy odcisnęły się na ich dzieciach: matka J.D. (szkoda, że Vance poświęcił jej stosunkowo mało miejsca) całe życie borykała się z uzależnieniami, zmieniała facetów, nie była w stanie zajmować się synem; w końcu jej obowiązki przejęli dziadkowie, którzy tymczasem ułożyli sobie na nowo wzajemne stosunki. Dali wnukowi to, czego nie dali własnym dzieciom: wiarę w siebie, pomoc i opiekę, stabilizację emocjonalną.
Irytująca pobieżność
Historia społeczności Środkowego Zachodu to bez wątpienia materiał na nowe „Grona gniewu”, przejmującą opowieść o nadziei i upadku, rozpadzie więzi międzyludzkich, biedzie i beznadziei. J.D. Vance niestety nie stał się nowym Steinbeckiem. Jego autobiografia jest bardzo nierówna, miejscami irytująco przegadana; zamiast pisać o swoim życiu i doświadczeniach, własnej rodzinie i jej dziejach, Vance próbuje dać szerszy obraz problemów nękających „bidoków”, podpierając się niekiedy jakąś naukową literaturą, zwykle jednak rzutuje tylko swoje przejścia i obserwacje na całą społeczność. Mimo to nie szczędzi diagnoz i remediów: najchętniej wszystkich „rednecków” kierowałby do korpusu piechoty morskiej, gdzie nauczono by ich (tak jak i jego nauczono) samodzielności, zasad prawidłowego odżywiania, używania karty kredytowej i szczoteczki do zębów, a także zadbano by o ich zdrowie i tężyznę fizyczną. Wciąż podkreśla, że nie zerwał więzów z dawnym środowiskiem, ale jednak pobrzmiewa u niego ton protekcjonalny wobec tych, którzy nie mieli tyle szczęścia co on; poza tym zdarza mu się też posługiwać stylem pompatycznym (podtytuł!) lub godnym trenerów motywacyjnych (na tle tej językowej miałkości skrzą się gwarowe, dosadne wypowiedzi i riposty, których mistrzynią była babcia J.D. i z którymi doskonale poradził sobie tłumacz Tomasz S. Gałązka). „Elegię” ratują barwne i jędrne epizody z dziejów rodziny autora, a przede wszystkim znakomite portrety dziadków (znakomite głównie dlatego, że bujne osobowości Mamaw i Papaw bronią się same, a nie dlatego, że wnuk wykazał się talentem przy ich opisywaniu). Na pewno dostajemy dzięki książce wgląd w życie tej części Ameryki, która zazwyczaj nie występuje w literaturze, a polskiego czytelnika może ona skłonić do porównań z sytuacją Polaków, którzy po 1989 roku stracili swoje stabilne życie wskutek przemian gospodarczych. Jako całość jednak „Elegia” jest rozczarowująca. Autor za dużo w nią wcisnął, uzyskując przez to wrażenie pobieżności. A chociaż to autobiografia, sam J.D. Vance wydaje się być jej najmniej ciekawym bohaterem.
PS. Jeśli chcecie przeczytać naprawdę dobrą autobiografię faceta z nizin, który osiągnął niekwestionowany sukces, poszukajcie „Nielegalnego” Trevora Noaha.
J.D. Vance, Elegia dla bidoków. Wspomnienia o rodzinie i kulturze w stanie krytycznym, tłum. Tomasz S. Gałązka, Marginesy 2018.
O „Elegii” pisali między innymi: Czytanki Anki, Krytycznym okiem, Z pasją o dobrych książkach, Notatnik kulturalny, Bernadetta Darska, Clevera, Co czyta Malita, Owca z książką.[buybox-widget category=”book” ean=”9788365973047″]
Widzę, że w wydaniu anglojęzycznym podtytuł widnieje już na okładce i sugeruje, jak sądzę, co najmniej popularnonaukowe opracowanie tematu. Mam alergię na marketingowo-motywacyjny slang oraz na ludzi, którzy wierzą w uniwersalne rozwiązania trudnych problemów, więc chyba i ten bestseller sobie odpuszczę.
Pamiętam, że skusiłem się na tę książkę, bo nacisk kładziono na to, że zawiera diagnozę stanu Ameryki,a nie że jest autobiografią przypadkowego kolesia, i ten podtytuł stanowił niemiłe zaskoczenie. Jakby tak odsiać książkę z nadmiarowych dodatków, to wyszła by z tego niezła historia rodzinna, ale w tej formie jest to miejscami niestrawne.
No i mnie zmotywowałeś do powrotu do rozmyślań nad tą książką do tego stopnia, że się zrodził u mnie wpis ;) Dziękuję za słowa prawdy o tej „najważniejszej książce o Ameryce” ostatnich lat i co tam jeszcze było na okładce ;p
To lecę czytać, do czego Cię natchnąłem :)
A czy Ty nauczyłeś swoje dzieci korzystać z karty kredytowej?
A co do książki, to chyba sobie daruję. Z takich ważnych książek dla Ameryki, to czytałam „Kolej podziemną”. Nie jest zła, ale żeby była jedną z „najważniejszych”, to raczej nie.
Tak, moje dzieci potrafiłyby obsłużyć bankomat :D Jako też wiedzą, że trzeba chodzić do dentysty raz na rok kontrolnie :D
Kolej bardzo chciałem przeczytać, ale szczęśliwie mi przeszło po kilku przytomniejszych recenzjach :P
O to to to, dentysta! dziękuję!
Wpływ pisania recenzji na podniesienie poziomu zdrowotności czytającego społeczeństwa.
Polecam się w zakresie porad życiowych :D
Cenię Twoje zdanie od 10 roku życia.
Historia społeczeństwa Środkowego Zachodu a stomatologia w Europie Środkowo-Wschodniej.
Przepraszam, ale właśnie plączą mi się po domu prace licencjackie, których wszyscy (znaczy zarówno studenci jak i sprawdzający) chcą się jak najszybciej pozbyć i nie mogę się powstrzymać …
Może jakiś wpis o najbardziej absurdalnych tytułach? Lub najbardziej nieudanych /zaskakujących/trafionych tłumaczeniach tytułów?
Jestem beznadziejny z tematów przekrojowych, bo beztrosko zapominam wszystkie ciekawsze przypadki albo gubię notatki. A na dodatkowe poszukiwania nie mam czasu :) Wystarczy, że sobie przypomniałem książki, w których czytałem o praniu – potworna robota to była :D
PS. Od 10? Dałbym głowę, że krócej :P
Z tytułami jest łatwiej – bo widać na okładce i nie trzeba zaglądać do środka. Ale rozumiem – z praniem – szacunek, ja nie byłabym w stanie przypomnieć sobie na zadany temat żadnego fragmentu. Jakoś mój umysł tak nie działa.
Ad PS Policzyłam dokładnie – od roku szkolnego 1985/1986 – czyli jednak od 11/12 roku życia. Przenoszę się czytać nowy wpis.
no więc mój też tak nie działa, a żeby zapamiętać, kto zabił, muszę przeczytać kryminał trzy razy :P
Ha, mówiłem, że krócej :D
Im więcej czasu mija od lektury tej książki, tym płytsza mi się wydaje.
Autor faktycznie nijaki, choć z drugiej strony – czy nie jest prawie doskonałym produktem amerykańskiej propagandy? Jego wyznania, jak to kocha swój kraj, który jest najwspanialszy na świecie itd., wg mnie nie świadczą na jego korzyść.;( To takie powtarzanie wyuczonych pięknie brzmiących formułek. Plus twierdzenie, że zawsze, w najgorszych chwilach, mógł liczyć na opiekę instytucji i zawsze miał tego świadomość, to już po prostu bzdura – kto czytał Elegię, ten wie, że jako nastolatek był b. zagubiony.
Płytsza, tak. Co gorsza, po trzech miesiącach pamiętam jedynie Mamaw :)
Pytanie, skąd on wziął te formułki. Z domu nie wyniósł, ze szkoły chyba też nie. Pewnie się w wojsku nasłuchał albo po prostu teraz je cynicznie wykorzystuje, żeby uchodzić za proroka i zbawcę. Ciekawe, czy jak sugerują niektórzy, Vance chce robić karierę polityczną.
Co do instytucji, to przecież cała Elegia jest o tym, że państwo jest z tektury i nie funkcjonuje. Poza korpusem marines, rzecz jasna.
Myślę, że w szkole i w wojsku wbijają ludziom takie teksty do głowy.
Mając w pamięci marines widywanych w Polsce i na filmach, to przyznam, że na oko są perfekcyjnie wymusztrowani – aż miło popatrzeć. I myślę, że za tą dumną postawą i nieskazitelnym wyglądem kryje się też intensywna indoktrynacja.
Wikipedia twierdzi, że Vance chce się ubiegać o fotel senatora.
Wydawało mi się, że amerykańskie wojskow nie kładzie dużego nacisku na szkolenie polityczne, ale może to efekt filmów z Clintem Eastwoodem, a rzeczywistość jest inna. Fotel senatora natomiast by wiele wyjaśniał z treści dzieła :(
Koleżanka od lat mieszkająca w USA, za to przyuczona w Polsce do czytania między wierszami, była załamana podatnością Amerykanów na propagandę. Filmy Moore’a też sporo o tym mówiły. Sama też miałam do czynienia z takimi egzemplarzami, wykształconymi, a jednak wyznającymi niezachwianą wiarę w potęgę i racje USA.
To chyba po prostu skutek skupienia edukacji na sprawach USA, nie wiem, czy to propagandą można nazwać. Wychowaniem patriotycznym?
Moim zdaniem zakłamywanie historii nie jest wychowaniem patriotycznym.;( Wiem, że historię piszą zwycięzcy itp. itd., ale dla mnie to po prostu propaganda.
Nie znam ichnich programów nauczania, ale raczej skupiają się wyłącznie na własnej historii, więc trudno, żeby cokolwiek z zewnątrz przeniknęło do świadomości. A wszyscy mówią, że Stany to mocarstwo, więc naród wierzy. Co masz na myśli, mówiąc o zakłamywaniu?
Rednecków spotykałem najczęściej jako bohaterów horrorów klasy Z. Mieszkali gdzieś na uboczu, rodzili się z kazirodczych związków i w kluczowym momencie pojawiali się ubrani w podkoszulek na ramiączkach, dżinsowe ogrodniczki i z piłą łańcuchową w ręku :P Mimo słabizny, może jednak się skuszę, żeby poszerzyć sobie ten zachwiany obraz :P
Zasadniczo Vance niezbyt zmienia ten obraz :D Według mnie pojawiali się nie z piłą, ale ze strzelbą myśliwską na niedźwiedzie :D
A nie, nie. Ze strzelbą, to się nie pojawiali, tylko siedzieli na drewnianej werandzie, z tyłkiem na siedzisku bujanego fotela i rzeczoną dwururką na podołku. Niezbędnym rekwizytem była też butelka podłego burbona bądź dzbanek jeszcze podlejszej księżycówy pod ręką :P
PS. I przypomniała mi się początkowa scena z „Na południe od Brazos” :)
Bujany fotel na ganku to na Południu, Teksas, Nowy Orlean, te klimaty :) Wypisz wymaluj Brazos :P
A u nas jak to jest? Fotel wymontowany z golfa, grill z bębna od pralki i tatra mocna w wytatuowanej ręce? :P O mały figiel, a siebie bym opisywał :D
Dziwne okolice zamieszkujesz :P
Nawet nie wiesz jak :D
No ładnie :P
Nie będę raczej czasu na te pozycje marnował. Drugim plus z tej recenzji jest zaś to, że na widok słów „Mamaw” i „Papaw” od razu przypomniała mi się pewna piosenka o pewnym drwalu ;)
Bardzo zacne skojarzenie :)
Recenzja powyżej Elegii dla bidoków – moim zdaniem – bardzo ciekawej jest mocno krytyczna. Tymczasem autor okazał się nie być takim frajerem jak go w tej tecenzji przedstawiono. Jasne – łatwo mi się pisze, gdy wszystko jest już jasne.
Babcia i dziadek wywarli ogromny wpływ na swego wnuka. Więcej osób pomogło Vance’owi osiągnąć bardzo wiele. Jednak nade wszystko – przekroczenie poważnej bariery biedy i patologii różnego rodzaju jest faktem. Dziadkowie pilnowali dzieciaka, by trzymał się wartości, gdy dookoła ich prawie nie było, a sami też nie zawsze świecili przykładem. Długo by pisać. Bardzo warto przeczytać.
Nie napisałem, że autor jest frajerem, tylko że go dziadkowie ciągnęli za uszy. Plus w komentarzach przewidziałem, że Vance pójdzie w politykę. I sprawdziło się. Szkoda, że jednak te wartości wpajane przez dziadków poszły na marne.
Faktycznie – poszedł w politykę. To jest trafne.
Wartości poszły na marne? Moim zdaniem, przeciwnie. Oczywiście wszystko zależy od tego jaki system wartości jest dla kogo dobry.
Sama mam za sobą bardzo trudne dzieciństwo. Może dlatego rozumiem proces dojrzewania bohatera i bardzo doceniam jego determinację w realizacji celów wyznaczonych przez system wartości reprezentowany przez ważne osoby w jego życiu.
Nie było mu łatwo. Odrzucił to, co dołowało, jakkolwiek przyznaje, że czasem bezwiednie wraca w otchłań niepanowania nad emocjami i zdaje sobie sprawę ze swoich słabości wyniesionych z dzieciństwa.
A może umiejętność zdefiniowania swojej konstrukcji mentalnej jest właśnie siłą i daje szanse na lepsze rozumienie innych i nade wszystko siebie?
Z takiego miejsca – niewynoszenia się ponad innych, pracowitości, konsekwencji – być może da się zrobić wiele nie tylko dla siebie.
Wątek osobisty jest ciekawy, ale są też wątki społeczne i przemyślenia dotyczące sposobu wydobycia biednych (głównie mentalnie) z ich kotłowania się w (wydaje się) nieomal beznadziejnych sytuacjach.
Takie typy zachowań destrukcyjnych są w każdym społeczeństwie.
Obym się nie myliła, bo przecież opowieść może być podkolorowana na potrzeby polityczne (oby nie), ale o ile tak nie jest, to pokładam nadzieję właśnie w takich postaciach.
Przyszłość pokaże.
Pozdrawiam.
Przekonywanie mnie, że Vance jest dojrzałym człowiekiem, który wyniósł jakieś nauki ze swojego dzieciństwa i młodości, mija się z celem. Uważam, że jest pozbawiony kręgosłupa moralnego, nauki babci poszły jak krew w piach. Nie wiem, jakie nadzieje można pokładać w kimś takim, na razie pokazuje się z jak najgorszej strony, jako człowiek, który gotów jest na wszystko, byle mieć władzę.
Dążenie do władzy nie jest złe przecież. Vance kieruje się wartościami. Trudno o lepsze połączenie. Jest wystarczająco dojrzały. Pokazuje się ze złej strony? Czegoś pewnie nie wiem lub inaczej postrzegam wartości. Wcale nie zamierzam przekonywać do swych poglądów. Książka jest bardzo ciekawa, a postać obecnie ważnego polityka bardzo obiecująca. Znamy z książki konstrukcję osobowości. Spodziewajmy się więc dobrego.
Pozwolę sobie zostać przy opinii, że ja się spodziewam jak najgorszego. Ale wolałbym się mylić. Chętnie wtedy odszczekam, że sponiewierałem dobrego człowieka.
Jednak namawiam do optymizu, bo wszystko zmierza do dobrego! Zapewniam, wcale nienaiwnie.
Sama książka jest budująca. Wprawdzie pokazuje ogrom ludzkiego nieszczęścia, które zwykle sami sobie kreujemy. Jednak autor pokazuje , że niektórzy potrafili założyć piekne rodziny, że jest do czego dążyć i, że warto.
Recenzja pisana tyle lat temu już zakładała jakieś zagubienie autora. A wtedy prawie nikt w Polsce go nie znał. Przemówienie w Monachium choćby jest przykładem bezkompromisowego trzymania się wartości chrześcijańskich. Przecież Europa na tych wartościach powstała. Czasem coś się gubi. Wojna wszystko rujnuje. Problemy wszelakie powodują, źe trudno jest oddzielić dobro od zła szczególnie politykom czy osobistościom znaczącym. O polityce nie ma co pisać, bo łatwo o kłótnie, chyba tylko w kontekście książki, której twórca jest obecnie znaczącym politykiem. Czas pokaże. Łatwo nie ma.
W kaźdym razie jestem pod wrażeniem tej powieści.