Zmęczony nieustannie powtarzanym „nie mam co czytać”, zaproponowałem Córce Młodszej układ handlowy: ja skuszę się na którąś z recenzyjnych propozycji literatury dla małoletnich, a CM przeczyta i wyrazi opinię na piśmie. Plus zilustruje. Na debiut wybraliśmy „Ogród do składania” Joan Aiken. Nie powiem, spodziewałem się nieco bardziej konwencjonalnych rezultatów, ale autorka książki popełniła brzemienny w skutki błąd… Zapraszam na pierwsze (i równie dobrze ostatnie, bądźmy jednak dobrej myśli) spotkanie Klubu Książki Córki i Ojca.
Bardzo dużo jednorożców
Pani Armitage w podróży poślubnej zażyczyła sobie interesujących i niezwykłych przygód, ale tylko w konkretny dzień tygodnia. Powiedzmy, w poniedziałek. „Ale nie każdy poniedziałek i nie wyłącznie poniedziałek, bo inaczej to też by się zrobiło trochę nudne”. A zupełnym przypadkiem miała wtedy na palcu kamyk z dziurką, więc, rzecz jasna, jej życzenie się spełniło. I tak państwo Armitage, dwoje ich dzieci: Harriet i Mark oraz całe sąsiedztwo co poniedziałek, albo we wtorek lub środę, żeby nie było nudno, przeżywają coraz dziwniejsze sytuacje. Taką na przykład inwazję jednorożców, które zadeptują ogród, albo inwazję adeptów magii, którzy rekwirują dom na swoje potrzeby. Pod drzwiami ich domu koczują Erynie, dzieciom lekcji udziela niewidzialna guwernantka z czasów wiktoriańskich, a tekturowy ogród zamieszkuje zakochana księżniczka. Wszyscy dokoła przyjmują te niezwykłe wydarzenia jak coś naturalnego, bo w okolicy nie brakuje emerytowanych wróżek, zawzięcie ze sobą rywalizujących czy przedszkolanek, które uczą podopiecznych podstaw magii.
Zwariowana prowincja
Joan Armitage jest godną następczynią Edith Nesbit, jej opowiadania są też bardzo bliskie w klimacie historiom o Mary Poppins Pameli L. Travers. W „Ogrodzie do składania” niezwykłość jest oswojona: chociaż przygody pojawiają się raz w tygodniu, to nie są traktowane jak wielkie wydarzenia; bohaterom zdarza się westchnąć, że przytrafiają się nie w porę albo przesadnie komplikują rodzinne plany, choć nikt nie jest skłonny z nich zrezygnować. Nawet jeśli przez chwilę groziło mu, że zostanie upieczony na kolację dla czarownika. Obawiałem się nieco, że kolejne opowiadania staną się schematyczne, ale Armitage nie ogranicza swojej wyobraźni, wszystko może stać się punktem wyjścia do niecodziennej przygody i zdecydowanie nuda czytelnikom nie grozi, podobnie jak bohaterom, którzy „przenigdy się nie nudzili”. Wszystko nasycone jest absurdalnym humorem, a także ukazanymi w nieco krzywym zwierciadle realiami angielskiej prowincji. Dawno się tak nie ubawiłem przy książce dla dzieci.
Córka Młodsza krytykuje
Czas na głos Córki Młodszej, której, co wiem z rozmów zakulisowych, się podobało, ale do czasu, gdy autorka popełniła błąd z kategorii niewybaczalnych. Natomiast w kwestii spisywania wrażeń metoda pytań pomocniczych chyba nie zdała egzaminu.
O czym jest książka? Kim są bohaterowie? Jakie mają przygody? Czy książka jest ciekawa? Czy mi się podobała?
(Na marginesie, Harriet i Mark mają kota, Morsa, któremu też przytrafiają się rozmaite przygody).
Czy poleciłabym ją innym? Czy są obrazki?
(Obrazki Petera Baileya dorównują ilustracjom Ernesta H. Sheparda do „Kubusia Puchatka” czy Mary Shepard do „Mary Poppins”, mogę tylko westchnąć, że szkoda, że jest ich tak niewiele).
I wreszcie clou: ogólna ocena.
(Jak widać, 4 na 5, więc nie jest najgorzej. Transkrypcja: „Jestem miłośniczką kotów, więc za rozdział 'Muzyka goblinów’ odejmuję 1. (Cierzcie [!] sie że tylko jedną bo uznałam że to za dużo)”. W nawracającym nieustannie opowiadaniu „Muzyka goblinów” autorka miała pecha skrzywdzić małą dziewczynkę i „małą słodką puchatą kuleczkę” (cyt. CM). Miało to swoje uzasadnienie fabularne, ale u CM emocje przeważyły.
Opinie Córki Młodszej nie są specjalnie wyczerpujące i, można by rzec, skupiają się na subiektywnie wybranym elemencie książki. Jeśli jednak, Drogi Wydawco, chciałbyś się oddać pod bezkompromisowy osąd, napisz. Tylko najpierw sprawdź, czy w Twojej książce nie dzieje się krzywda małym zwierzątkom. To nie zostanie Ci wybaczone.
PS Post zatwierdzony przez CM.
Przekaż CM moje podziękowania. Jej opinia oszczędziła cierpień duchowych Młodszemu, który też zalicza się do klanu miłośników kotków. I schowaj zawczasu wiadomego Hrabala :P
Myślałem, że mam nietypowo nadwrażliwy egzemplarz. Ale gdybyś czytał na głos, to wiadome opowiadanie możesz ominąć. Natomiast zanim dorośniemy do Hrabala, to może nabierzemy nieco odporności :)
Czy nadwrażliwy, nie wiem, ale rozpoczęliśmy Auxiera i tam już pierwszy rozdział robi taki klimacik delikatnej grozy i oczekiwania na coś strasznego czy nieprzyjemnego. Póki co, to od trzech dni jedyny rozdział jaki przeczytaliśmy :P Fakt faktem, że Młodszy dorwał się do „Koloru magii”, czyta i raczy nas cytatami, więc może po prostu mu głośne czytanie nie pasuje :D
A Auteczko ponoć rozwalało dorosłych i odpornych na okropieństwa czytelników, więc ten tego …
Ach, Auxier. Przeczytany, z rekomendacją, że straszny i się mordują :) Nie powiem, nabrałem chęci, żeby przeczytać. Z Hrabalem się za to wstrzymam.
I co? Naprawdę straszny i się mordują? No i którego czytałeś, bo u nas na tapecie „Nocny ogrodnik” :) Rozumiem, że ochoty nabrałeś na PTerry’ego? To mój nieustający wyrzut sumienia, bo nigdy, wstyd przyznać, nie wyszedłem poza „Ciekawe czasy” i „Wyprawę czarwonic” :( A Hrabala bym powtórzył i dokończył resztę Pavla :)
U nas był grany Potwór z sadzy i to jego chcę czytać, a nie Pratchetta, Koloru magii nie trawię, ale inne tomy całkiem całkiem, szczególnie seria o wiedźmach i straży.
Te skróty myślowe :) Czyli rozumiem, że progenitura rekomendowała? Mnie to Starszy tylko śmieszne koty na messengerze przysyła. A nie, zaraz, jakiś komiks polecał, ale superbohaterski, w których niezbyt gustuję, więc nie skorzystałem :(
Też nie lubię Koloru magii i może dlatego tak kiepsko stoję z Pratchettami. Bo zawsze ambitnie postanawiam zaczynać od samego początku. I tak dziw, że dotarłem tak daleko :P
Powiedzmy, że progenitura tak apetycznie odradzała, że zachciało mi się czytać. A potem wpadła Momarta i powiedziała, że świetne :) Znam parę osób, ze sobą na czele, które niemal sie zniechęciły do TP po Kolorze magii, dlatego warto znaleźć sobie serię, któa nam będzie odpowiadała. A kolejność całości w zasadzie nie ma znaczenia, chyba że w ramach serii
Rozpiska z pratchett.pl będzie chyba ok. Trzeba zacząć, żeby móc porozmawiać z Młodszym :) Oby mi się tylko dzieciomtko nie zniechęciło, ale to przez rozpęd, bo spytał o pierwszy tom i odruchowo ściągnąłem z półki KM. Teraz muszę go namówić na Felixa … w ramach lektury :P
Małoletnim Kolor magii może się podobać, bo to takie wariactwo oparte na gagach w stylu poślizgu na skórce od banana :D Felixa może audio?
U mnie ten sposób słabo się sprawdził. Syn siedział potem nade mną godzinami i kontrolował każdą napisaną literę, a tego już nie zniosłam.
:) U nas jakoś poszło, nawet końcowa cenzura wpisu obyła się bez zgrzytów.
Przecudowny wpis! Zwłaszcza reakcje Córki Młodszej. Trzymam kciuki za dalsze spotkania klubu czytelniczego :)
Dzięki wielkie! Z powodu warunków obiektywnych spotkania mogą być częstsze, niż zakładaliśmy :)
Mam w ebooku, nie chcę mnożyć kosztów :P
Z doświadczeń wynika, że po pierwszych 10 stronach marudzenia nie odpuści i przeczyta do końca, ale może ja mam nietypowe egzemplarze w domu :)
Nie wiem czy to komplement czy nie, ale muszę to napisać, masz :D
:D Czasem wolałbym bardziej zwyczajne…
Elektroniczny papieros i browarki w krzakach? Nie sądzę :) Chyba, że moje obserwacje co u nastolatków jest zwyczajnością, są chybione :D
No może nie aż tak :D
Jak dzieci były małe i ja im czytałam bajki, to takie drastyczne momenty pomijałam albo zmyślałam własną wersję. Bardzo słuszna ocena. Nie wolno krzywdzić małych puchatych kuleczek.
Natomiast trzeba pięknie ilustrować bajki. Na kolorowo! Z dbałością o szczegóły!
Dziecię czyta samo, bo kiedyś też omijałem takie momenty i nie było problemów. Ilustracje są, jak podejrzewam, sprzed lat parunastu, a dzisiejsza młodzież już niestety nie docenia dobrej kreski.
@Małgosia Dyskutowałbym czy pięknie, to koniecznie kolorowo i ze szczegółami, ale skoro Młodsza w tej książce tego potrzebowała, jej prawo i taką opinię mogła wyrazić :) Sam jakoś nie pamiętam książek z wielce drastycznymi scenami, a jeśli już, to chyba nie ściemniałem, tylko po prostu książka wracała na półkę z woli dziecka :P
@Piotr Docenia, docenia. Ba, czasem nawet potrafi docenić i trochę artyzmu i eksperymentu, ale to już rzadko :P
Ale z tymi ilustracjami to coś jest na rzeczy, przynajmniej u nas. Czarno-białe, choćby mistrzowskie, są zawsze bardziej fuj niż kolorowe gryzmoły, od których oczy bolą :(
Napisałbym coś, ale boję się być oskarżonym o seksizm czy co tam :P U mnie prostota ilustracji b&w jest często doceniana, a oczo…pląśność nierzadko krytykowana. Ale wiesz jakie ja mam egzemplarze :)
Hehe, ale miałbyś rację, Młodsza jest sroka i jak nie jest różowe i nie błyszczy, to nie doceni, niestety.
No, no. Podoba mi się Wasza wspólna recenzja. Jak tak dalej pójdzie, to za kilka lat Córa zrobi Ci konkurencję i może swojego bloga założy. ;) Pozdrawiam.
Dzięki. Za parę lat to pewnie nie będzie blogów, tylko jakieś wyrafinowane technicznie multimedialne przekazy :)
A co to dokładnie za „błąd z kategorii niewybaczalnych”?
[SPOJLER] Dokładnie to autorka zabija kotka w wypadku samochodowym.
Dawno nie zagladałam.a tu taka perełka:)
Popieram CM i rozumiem z całego serca. Kot musi być obowiazkowo i w dodatku zawsze zdrowy i kochany ! a najlepiej dwa;)
Co do T.Pratcheta ,dla dzieciaków polecam „Opowieści o Johnnym Maxwellu” jeśli jeszcze nie znacie ,nie związana zupełnie ze „światem dysku” Pozdrawiam serdecznie :)
Koty dwa albo i trzy :D Puchate!
Co do Pratchetta, to Młodsza czytała Smoki z zamku Ukruszon, a na Maxwella chyba jest za młoda trochę, przynajmniej tak pamiętam własne wrażenia.